Tajemnica światła

Kadr z "Matki Joanny od Aniołów" Jerzego Kawalerowicza

BARTOSZ STASZCZYSZYN: Skąd pomysł na napisanie "Labiryntu światła"?

JERZY WÓJCIK: Jako wykładowca w Szkole Filmowej staram się uzmysłowić moim studentom, że żyjemy wśród cudów.

Przedstawia Pan obrazy z dzieciństwa - nie wspomnienia, a właśnie obrazy. Czy zawsze myślał Pan obrazami, czy może zawód filmowca wymusił postrzeganie świata za ich pomocą?

Przywoływałem obrazy autentyczne. Nie zawsze są to obrazy wydobyte z naszej pamięci, czasem - obrazy teraźniejszości, choć to właśnie wspomnienia z dzieciństwa zapisują się trwale w psychice.

Dlaczego urodziliśmy się w tym czasie, a nie w innym? Nikt na to pytanie nie odpowiedział, niewielu w ogóle je sobie zadaje. Widocznie jednak istnieje powód, dla którego pewni ludzie żyją w określonym czasie. I ten czas trzeba zapamiętać. Niektórym dany jest osobliwy sposób pamiętania, utrwalania zdarzeń - nie pamięta się wszystkiego, ale to, co stanowi o niepowtarzalności zdarzenia.

Pamiętam na przykład podróż do Maroka odbytą w związku z dokumentacją do filmu "Faraon". W górach Atlas zobaczyłem kotlinę. Cała była brzmieniem cykad, tak głośnym, że aż materialnym. Przypominała jeden wielki cyklamenowy kwiat; do tego światło o nieprawdopodobnej przejrzystości. Doświadczenie, że świat może być tak piękny, jest czymś wstrząsającym. Byłem tam kilkanaście sekund, ale obraz tamtego miejsca noszę do dziś. To było jak dotknięcie.

Czy obrazy z rodzinnego Nowego Sącza towarzyszyły Panu w pracy operatorskiej?

Moje dzieciństwo przypadło na lata wojny. Sposób, w jaki ją pamiętam, zdefiniowany jest przez obrazy. Dopiero z upływem lat zrozumiałem ich głębsze znaczenie. We wrześniu 1939 r. byliśmy wraz z rodzicami przewożeni transportem wojskowym z Nowego Sącza do Brzeżan. Pociąg zatrzymał się we Lwowie. Dworzec był zbombardowany. Wówczas nie zdawałem sobie sprawy z tego, czym jest bombardowanie, co nam grozi. Ale zapamiętałem, że cały dworzec był pokryty rozbitym szkłem. W tych odłamkach odbijało się niebo, chrzęściły pod nogami. Takimi obrazami trzeba opowiadać w kinie. Wyłącznie nimi mogę się podzielić z widzem. Mogę dać tylko to, co mam. A dziś w kinie często widzę obrazy zrobione z tego, czego się nie posiada.

Kiedy zainteresował się Pan filmem?

Przez długi czas kino nie było dla mnie ważne, istniała tylko literatura. Ale też nigdy nie interesowała mnie literatura przygodowa, książki o Indianach, kowbojach czy choćby losach Pana Michała. Kiedy miałem czternaście lat, byłem łącznikiem w Armii Krajowej, miałem zupełnie inne doświadczenia i świat powieści przygodowych wydawał mi się sztuczny i naiwny. Wolałem czytać opowiadania Dąbrowskiej, Nałkowskiej, pierwsze opowiadania Borowskiego.

Fascynacja kinem pojawiła się wraz z obejrzeniem "Obywatela Kane'a". To było olśnienie. Nie wiedziałem jeszcze, kim będę, czy sam będę robił filmy, ale zostałem pochłonięty przez świat, który był moim światem, moim sposobem wyrażania się. Nie pojmowałem jeszcze, na czym to polega. Ale rozumienie nie było potrzebne, bo doświadczałem czegoś więcej - to było dotknięcie istoty rzeczy, posmakowanie tego, czym jest istota kina. Zrozumiałem, że to właśnie Sztuka i że świat jest dzięki niej bogatszy. Chciałem być w tym bogactwie.

Zaraz po studiach został Pan asystentem Jerzego Lipmana przy "Kanale" Andrzeja Wajdy...

Z Jurkiem zetknęliśmy się w Szkole, pomagałem mu w ćwiczeniach i filmach. Później w naturalny sposób nasza współpraca przeniosła się na grunt profesjonalnej kinematografii. W 1956 roku uformował się zespół filmowy "Kadr", a my należeliśmy do jego pierwszych członków. Dalej wszystko było proste - trzeba było tylko trochę czasu, żeby zrobić 44 filmy i spektakle teatru telewizji...

Wraz z kolegami z Filmówki współtworzył Pan "polską szkołę filmową", najważniejszy bodaj nurt w historii polskiego kina. Czym ona była wtedy dla Pana?

Już w latach 50. mieliśmy poczucie, że robimy coś istotnego. Mówiliśmy o sprawach, o których myśleli wszyscy. Nie mogli o tym mówić, więc my powiedzieliśmy to za nich. Dzięki temu mieliśmy liczną i bardzo życzliwą publiczność. Istota naszych filmów polegała na wyjściu naprzeciw oczekiwaniom odbiorców. Tego brak dzisiejszemu kinu. Dziś wszystko dzieje się osobno, problemy poruszane w telewizyjnych programach, na łamach prasy czy w filmach są kompletnie wyabstrahowane od tego, co naprawdę dzieje się w Polsce. Tworzy się fikcyjny, kompletnie fałszywy świat.

Dziś nie idzie się na film z głębokiej potrzeby zobaczenia czegoś, co jest potrzebne do życia. Teraz ogląda się spektakle. Ile można oglądać przedstawień, które polegają na nieustannym zabijaniu, trzaskaniu drzwiami od samochodu, ściganiu kogoś za narkotyki i okładaniu się pięściami? Coraz rzadziej dostajemy szansę współuczestniczenia w filmowym świecie. Nie wiem, czy dziś znalazłbym swojego "Obywatela Kane'a".

Jest mnóstwo głupich filmów, ale trzeba mówić o tym, co mamy dobrego. Dawniej ważne kino powstawało w Europie i Ameryce, dziś to się dzieje w Iranie, Hongkongu, Japonii... Nie wszystko musi się zdarzyć w naszym kraju i za naszego życia.

Śledzi Pan z pewnością młode polskie kino. Dostrzega Pan jakieś ciekawe osobowości?

Oczywiście! W sztuce operatorskiej mamy kilku fachowców klasy światowej, którzy mogą równać się z najlepszymi lub wręcz wyznaczać światu kierunek. Wśród nich są moi uczniowie. Najlepszym przykładem jest Arek Tomiak, człowiek o wielkim, uformowanym talencie, autor zdjęć do takich filmów jak "Daleko od okna" Jana Jakuba Kolskiego i "Palimpsest" Konrada Niewolskiego.

Obejrzałem znów niedawno "Matkę Joannę od Aniołów" - z niesłabnącym zachwytem nad sposobem, w jaki operuje Pan tam światłem, czernią i bielą. To była spontaniczna decyzja czy coś wystudiowanego?

Takie rzeczy nie powstają na planie z dnia na dzień. Wszystko musi być głęboko przemyślane i precyzyjnie zaplanowane. Pracując nad filmem, zbieram elementy, fragmenty życiowych doświadczeń, zapamiętanych obrazów. Wiem, że w pewnym momencie całość zjawi się sama. Jako olśnienie, że tak właśnie trzeba. Rzadko mamy przemyślaną całą strukturę filmu, ważne jednak, żeby ocalić główną myśl. To nie jest działanie poprzez rozum, ale poprzez głębokie przekonanie, że jest tylko jedna droga - właśnie ta.

Kiedy Jarosław Iwaszkiewicz zobaczył "Matkę Joannę...", po pokazie, podczas przyjęcia odprowadził mnie na bok i spytał: "Jak pan to wymyślił? Ja przecież napisałem coś innego, w moim opowiadaniu życie jest inaczej sformowane, a Pan przedstawił jego syntezę". Byłem wówczas szalenie stremowany tym, że stoi przede mną sam Iwaszkiewicz, więc krótko odpowiedziałem: "Nie wiem. Po prostu w pewnym momencie dotarło do mnie, że tak właśnie trzeba". A on przyjrzał się mi uważnie i powiedział: "Tak, to jest możliwe".

Cieszę się, że miliony ludzi zobaczyły "Matkę Joannę...". Ja sam tych ludzi nigdy nie zobaczę, ale wiem, że oni są, że byli. Wiem też, że dopóki film będzie istniał, będę coś komuś dawał. To niepojęte. Jestem przecież jedynie pośrednikiem, pozwalam, aby "Coś" przeze mnie "gadało". Świat powołuje ludzi do pewnych rzeczy, mówi poprzez nich. Jedni zajmują się kosmosem i gwiazdami, inni wynajdują leki, a jeszcze inni próbują w taki sposób narysować profil kobiety, żebyśmy się zachwycili - nie tylko tą kobietą, ale i całym światem. Bo ten świat wciąż się wzbogaca poprzez nasze dokonania.

Mówi Pan o byciu narzędziem czegoś większego...

To nie są siły tajemne, to istnieje rzeczywiście. Mówię o Bogu. Ale o tym mogę jedynie pomyśleć, nie ośmielam się wypowiadać tego słowa bez trwogi.

W Pańskim myśleniu sztuka operatorska jest spotkaniem pozornych przeciwieństw: zjawiskiem fizycznym i mistycznym.

Tu nie ma sprzeczności. Pokutuje przekonanie, że fizyka i mistyka znajdują się na przeciwległych biegunach, że się wręcz wykluczają. To nieprawda. Świat sensu jest jednością widzialnego i niewidzialnego. Światło uczy nas poszukiwania tej jedności.

"Wszystko jest jednością"

Kiedy ludzie kina zabierają się za pisanie, rezultatem najczęściej są wspomnienia. W opowieściach ubarwionych anegdotami możemy zajrzeć do filmowej kuchni, podglądać od kulis wielkie gwiazdy i słynnych reżyserów. Jednak "Labirynt światła" Jerzego Wójcika nie przynosi kolejnej porcji historyczno-filmowych plotek.

Zamiast snuć opowieść o swych dokonaniach, Jerzy Wójcik dzieli się z nami przemyśleniami na temat roli światła. Spotykają się tu fizyka i metafizyka; z jednej strony autor zdradza sekrety sztuki operatorskiej, z drugiej analizuje obrazy Matthiasa Grünewalda, by opisać symbolikę światła w mistyce i religii. Bo tak właśnie rozumie kino: operator "Popiołu i diamentu" jest zarazem mistrzem w swoim rzemiośle - i wrażliwym artystą, dla którego kino to sposób docierania do prawdy o ludzkiej egzystencji.

Dawno w polskim piśmiennictwie filmowym nie mieliśmy pozycji równie bogatej intelektualnie. Jerzy Wójcik przedstawia filozoficzne spojrzenie na istotę światła, styl filmowy, symbolikę koloru i funkcję materii w kinie. Próbuje "dotknąć niewidzialnego". Bowiem wedle niego kino za pomocą "tego, co widzialne" wydobywać ma z naszej wrażliwości to, czego nie dostrzegamy. Konieczne jest spotkanie technicznej wirtuozerii z głębią ludzkiej myśli, byśmy mogli obcować z prawdziwym kinem. Bo w sztuce "wszystko jest jednością".

Eseje Jerzego Wójcika to nie tylko podróż poprzez świat jego filmów, ale też pasjonująca opowieść o naszej przeszłości. We wstrząsającym rozdziale "Exodus" poswracają historie z Powstania Warszawskiego, dziecięce wspomnienia zawierają w sobie obrazy wojny, a kolejne filmowe prace mają za tło trudną rzeczywistość PRL-u. Mówiąc o historii, Wójcik nigdy jednak nie przybiera pozy belfra - jest wrażliwym świadkiem, który umie zobaczyć i opisać.

Autor z pokorą i skromnością opowiada o najświetniejszych momentach naszej kinematografii. Kino widziane jego oczami to rzeczywistość fascynująca i tętniąca życiem, otwarta na dialog i nowe interpretacje. W tym tkwi chyba największa wartość tej książki: odkrywa przed nami świat z pozoru odległy, pokazując, że jest on wciąż żywy i bliski.

Bartosz Staszczyszyn

Jerzy Wójcik, "Labirynt światła", opr. Seweryn Kuśmierczyk, Warszawa 2006, Wydawnictwo Canonia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (08/2007)