Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poza tym byłbym niesprawiedliwy, gdybym mężczyzn Leonory traktował tak, jak jej koty, bo jej namiętność, a potem przywiązanie do Konstantego Jeleńskiego były autentyczne. Mieszkali wtedy we trójkę z malarzem nazwiskiem Stanislao Lepri, dawnym nabytkiem Leonory w jej młodości. Lepri, dyplomata włoski, pod jej wpływem wyrzekł się kariery dyplomatycznej i poświęcił się malarstwu. Tych troje łączyła żarliwa przyjaźń i śmierć Lepriego była dla pozostałych dwojga prawdziwą tragedią.
Konstanty Jeleński był postacią pociągającą i tajemniczą. Właściwie można było zapytywać, jakiej był narodowości, skoro biegle mówił po angielsku, po francusku i włosku i znajdował się poza polskimi emigracyjnymi środowiskami. Jako pracownik pisma “Preuves", wydawanego przez Kongres Wolności Kultury, Kot stanowił łącznik pomiędzy tą organizacją i “Kulturą" Giedroycia, chociaż jego osobiste stosunki z Giedroyciem układały się rozmaicie. Niekiedy serdecznie, niekiedy sztywno.
Działo się to w 1963 roku. Ich trójka odkryła na Korsyce ruiny starego klasztoru niegdyś zamieszkałego przez mnichów-piratów, którzy fałszywymi światłami ściągali okręty na skalisty brzeg, żeby rabować ich ładunek. Klasztor Nonza służył Jeleńskiemu za pracownię, gdzie ślęczał, tłumacząc wiersze polskie, a następnie przedstawiał je do przekładu poetyckiego kilku francuskim poetom, niekiedy wybitnym, jak Yves Bonnefoy. Złożyły się one na wielką antologię poezji polskiej od średniowiecza do wierszy najnowszych, “Anthologie de la Poésie Polonaise", której pierwsze wydanie ukazało się w Editions du Seuil w 1965 r., drugie, rozszerzone, w Editions L’Age d’Homme w 1981 r., oba z moją przedmową. Jest to skarbnica niezwykłości, wielu wierszy bardzo pięknych, które Francuzom się udały. Niestety, żeby je ocenić, trzeba znaleźć tę książkę zapadłą w mroki makulatury, jak też znać język francuski, co jest dzisiaj coraz rzadsze.
W tym pochylaniu się Kota Jeleńskiego, kosmopolity, nad dziełami polskiej poezji było coś z wzruszającego przywiązania, zwłaszcza kiedy zapuszczał się w sezony tej poezji niemal jałowe, jak druga połowa XIX wieku. Nawet Syrokomla, którego gawędę szlachecką “Urodzony Jan Dęboróg" przerabialiśmy kiedyś w szkole, znalazł u niego łaskę i przekładał go w przerwach pomiędzy pływaniem w Morzu Śródziemnym. Co prawda wybrał najciekawsze, jego zdaniem, “Melodie z domu obłąkanych". Pewnie, że to nie Baudelaire, ale Kot chciał coś z Syrokomli ocalić.
Biedny ten Syrokomla, którego życie i działalność upłynęły w prowincjonalnym Wilnie, poddanym intensywnej rusyfikacji, albo w folwarku Borejkowszczyzna o 14 wiorst od Wilna, który dzierżawił, zarządzając dwoma chłopami. Od Paryża i Korsyki do tamtych mrocznych lat XIX wieku i okolic dożywających resztek dawnej chwały, jakże daleko! Syrokomla dzisiaj znikł z kanonu lektur szkolnych, ale śladem Jeleńskiego warto może przypomnieć o jego istnieniu.
“Melodie z domu obłąkanych" mają części lepsze i słabsze, natomiast Jeleński nie odważył się przełożyć wierszyka Syrokomli całkowicie na miarę głębokiej prowincji, w którą zmieniły się ziemie dawnej Rzeczypospolitej. Pisany w Borejkowszczyznie w tym samym roku, 1861, co “Melodie", oto ten tekst, powtarzany nie raz, choć zapominamy, czyjego był autorstwa.
Nagrobek obywatelowi. D.O.M.
Bił chłopów pałką,
Poił gorzałką,
Miał sto chat z górą,
Jadł barszczyk z rurą,
Popijał piwo,
Zbierał grosiwo,
Czasem od święta
Ciął się w karcięta.
Miał arendarza,
Z którym rozważa:
Czy będą wojny?
Czy czas spokojny?
Zjadł na śniadanie
Udo baranie
I witych w cieście
Kołdunów dwieście.
Tak z niestrawności
Doszedł wieczności
I w ciemnym grobie
Spoczywa sobie.
Nim wieki zbiegą,
Tnie chrapickiego,
Aż głos anioła:
“Wstawaj! - zawoła -
Bo już gotowa...
Pieczeń wołowa!"
Melodie z domu obłąkanych
I.
Ja jestem panem całego świata,
Co chodzi, pływa, czołga się, lata,
Niebo i ziemia - to wszystko moje!
Ja się ich stracić nie boję!...
Bo jasne niebo kluczem zamknąłem,
A ciężką ziemię sznurami spiąłem;
Klucz do kieszeni - a końca nici
Już z mojej ręki nikt nie wychwyci.
Ludzie i duchy! siedźcie jak w norze!
Ani mi pisnąć, broń Panie Boże!
Bo tak się skrzywię, tak tupnę nogą,
Że popadacie przejęci trwogą!
Niech będzie cisza! - bo mię sen mroczy,
Przygaście słońce, bo kole w oczy,
A gdy za wiele blasku w przestrzeni,
To mu ogólcie głowę z promieni,
Jak ogolono mnie moją głowę,
Za to, żem rzucał światło różowe.