Sto czarnych dni Jeorjosa Papandreu

Grecja znalazła się na skraju ruiny finansowej. Bez głębokich reform systemowych instytucje państwa czeka bankructwo. Tymczasem polityczni przywódcy żyją we własnym świecie: walczą o zachowanie przywilejów.

26.01.2010

Czyta się kilka minut

Ośmieszylibyśmy się twierdząc, że w ciągu stu dni naszych rządów rozwiązaliśmy wszystkie problemy i że nie popełniliśmy żadnych błędów" - mówił premier Grecji Jeorjos Papandreu, podsumowując w połowie stycznia pierwsze miesiące rządów Panhelleńskiego Ruchu Socjalistycznego (PASOK). Trudno odmówić mu racji. Choć, gwoli ścisłości, należałoby raczej powiedzieć, że rząd w ogóle nic nie rozwiązał.

Co do błędów: trudno się ich ustrzec w sytuacji, którą greccy komentatorzy wyjątkowo zgodnie uważają za najtrudniejszą w powojennej historii kraju. Ta ocena ma swą wymowę, zważywszy, że Grecy mają za sobą dramatyczne lata tzw. dyktatury pułkowników (1967-74). Ale ratowanie kraju, który znalazł się w obliczu bankructwa, okazuje się zadaniem wcale nie łatwiejszym niż przezwyciężanie dziedzictwa rządów dyktatorskich. Zamiast nadziei i entuzjazmu, które wówczas jednoczyły społeczeństwo, dziś konflikty utrudniają współdziałanie.

Teoretycznie dla Grecji kryzys finansowy to szansa: okazja do zrobienia porządnego rachunku sumienia i uporania się z tym, co najbardziej hamuje rozwój nie tylko gospodarczy - na czele z korupcją, klientelizmem, przywilejami rządzących, biurokracją, oszustwami podatkowymi, nieuczciwymi praktykami przy prywatyzacji. Ale teraz jest to wyścig z czasem. "Wbrew przedwyborczym obietnicom, premier Papandreu nie zaoszczędził ani jednego euro, nie podjął żadnych poważnych kroków w celu ograniczenia wydatków publicznych - komentuje rządowe sto dni dziennik "Kathimerini". - A to ostatnia szansa, by przekonać partnerów z Europy, że rząd zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Czas słów już był i minął. Decyzje muszą zapaść teraz. Zanim będzie za późno".

Obietnice puszczane w niepamięć

Gdyby Jeorjos Papandreu wiedział, jak trudne zadanie spocznie na jego barkach, może wcale nie dążyłby do wygrania ostatnich wyborów parlamentarnych. Wydobycie kraju z kryzysu spadłoby wówczas na poprzedniego premiera Kostasa Karamanlisa. Papandreu wytyka dziś poprzednikowi wszystkie możliwe błędy i zaniedbania, które doprowadziły do kryzysu. Nie bez racji. Ale nic z tego nie wynika, bo obarczanie poprzednika winą jest w Grecji praktyką normalną. Nie inaczej postępował kiedyś Karamanlis.

W październiku 2009 r., gdy Papandreu obejmował rządy, nikt (może poza wąskim gronem specjalistów) nie przewidywał, że właśnie Grecja stanie się kolejnym - po Islandii, Irlandii i Łotwie - krajem europejskim, dotknięty tak głębokim kryzysem. Bezpośrednią przyczyną - czy może przejawem? - okazało się gigantyczne zadłużenie państwa: ponad 300 mld euro, równowartość 120 proc. PKB. A deficyt budżetowy na poziomie 12,7 proc. czterokrotnie przekracza poziom ustalony dla państw strefy euro.

Bomba wybuchła w grudniu, gdy trzy agencje ratingowe - Fitch, Standard & Poor’s i Moody’s, zajmujące się oceną wiarygodności kredytowej nie tylko banków i firm, ale także państw - kolejno obniżyły pozycję Grecji. Wobec powagi sytuacji Papandreu przed Bożym Narodzeniem zapowiedział opracowanie 4-letniego programu stabilizacji, który w połowie stycznia, dwa tygodnie wcześniej niż planowano, przedstawiono w Brukseli. Greccy politycy nie przyjmowali jednak do wiadomości, że ich kraj może zostać uznany za bankruta. "Grecja nie jest kolejną Islandią - zapewniał minister finansów Jeorjos Papakonstantinu. - Sytuacja jest poważna, ale staramy się z nią uporać, redukując wydatki i zwiększając dochody państwa".

Fakt, Grecja nie jest Islandią. Kryzys islandzki ma podłoże czysto ekonomiczne, i to świeże, wynikające z szaleństw prosperity ostatnich lat. Natomiast kryzys grecki ma charakter systemowy: w dużej mierze doprowadziły do niego wspomniane zaniedbania, które stały się elementem greckiego pejzażu polityczno-społecznego. Każdy Grek wie, że trzeba zapłacić, aby dostać dobrą pracę czy uniknąć kontroli skarbowej. I że mając odpowiednią pozycję, samemu można zgarniać profity, niekoniecznie w formie pieniężnej - może to być praca dla brata czy pomoc w budowie domu. Ale choć wszystkie partie przed wyborami obiecują walkę z korupcją i usprawnienie państwa, po objęciu władzy każda puszcza swe obietnice w niepamięć.

Oszustwa na 30 miliardów

Grecja doznaje także upokorzeń. "Urzędnicy Unii Europejskiej - pisał dziennik "Kathimerini" - przychodzą do naszych ministerstw, przeglądają księgi, dyktują rządowi suwerennego państwa, jaką politykę ma prowadzić. Jak mogło do tego dojść? Rzecz w tym, że problemy, wobec których stoimy, nie są natury technicznej. To politycy, a nie księgowi ponoszą winę za złe zarządzanie i marnotrawienie funduszy publicznych. Oczywiste więc, że rozwiązanie, które przyniesie wzrost gospodarczy i oczyści system, też musi być polityczne".

Przez Ateny rzeczywiście przewija się korowód przedstawicieli Unii i międzynarodowych instytucji finansowych. Ledwie wyjechał unijny prezydent Herman Van Rompuy i delegacja Europejskiego Banku Centralnego, a już na cały tydzień przybyła misja Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Jej obecność, zapewnia rząd, nie oznacza, że zamierza on wystąpić o pożyczkę. Nie, Grecja sama sobie poradzi. Jedyne, o co rząd prosi MFW, to pomoc w skonstruowaniu reform, zwłaszcza w przebudowaniu systemu podatkowego, który musi zostać uszczelniony. Trudno uwierzyć, ale na oszustwach podatkowych, dokonywanych nie bez pomocy skorumpowanych urzędników, budżet traci rocznie aż 30 mld euro.

Plan stabilizacyjny prawdopodobnie zyskał już cichą akceptację Komisji Europejskiej. W przeciwnym razie rząd by go nie przedstawił, bo, jak twierdzi "Kathimerini", nie zamierzał ryzykować odrzucenia. W każdym razie ministrowie finansów państw strefy euro, którzy w ubiegłym tygodniu spotkali się w Brukseli, plan oceniali pozytywnie.

Na razie jego treść znana jest tylko w zarysach. Cel nadrzędny to sprowadzenie deficytu do poziomu 2,8 proc. do końca 2012 r. Aby ograniczyć wydatki, planuje się m.in. częściowe zamrożenie płac w sektorze publicznym, ograniczenie świadczeń socjalnych, zamknięcie jednej trzeciej biur turystycznych za granicą i redukcję wydatków na obronę. Z kolei dochody państwa mają wzrosnąć głównie dzięki ukróceniu nadużyć podatkowych, nałożeniu dodatkowych podatków na alkohol i papierosy, a może także prywatyzacji.

Przywódcy we własnym świecie

Dla tych planów premier Papandreu stara się pozyskać opozycję; dotąd bezskutecznie. PASOK ma wprawdzie dość deputowanych, aby samodzielnie uchwalić reformy, ale pomoc opozycji, zwłaszcza konserwatywnej Nowej Demokracji i ciągle wpływowej partii komunistycznej, byłaby pożądana. Porozumienie międzypartyjne mogłoby uspokoić nastroje społeczne, a to rzecz wielkiej wagi.

Nikt nie łudzi się przecież, że obywatele gładko przełkną zakusy na świadczenia socjalne i emerytury (system emerytalny jest na granicy załamania). Gdy w pierwszej połowie lat 90. rząd próbował wprowadzić oszczędności i zreformować świadczenia, społeczeństwo odpowiedziało strajkami i demonstracjami. Teraz też związki zawodowe nie kryją niezadowolenia. Na luty już zapowiedziano jednodniowy strajk pracowników sektora publicznego. Pracownicy firm prywatnych rozważają, czy się do niego nie dołączyć. Wraca przemoc: niewielkie zamachy bombowe, dokonane ostatnio przed giełdą i parlamentem, to przypuszczalnie dzieło aktywizujących się anarchistów.

Nie tylko zwykli obywatele mogą stawiać opór. Także elita polityczna nie chce tracić przywilejów. "Grecja jest na skraju ruiny finansowej, ale przywódcy zdają się żyć we własnym światku - przestrzega "Kathimerini". - Podczas gdy premier obiecuje, że w ciągu trzech lat sprowadzi deficyt do 3 proc., niektórzy członkowie partii rządzącej dokładają starań, by utrzymać skandalicznie wysokie dodatki i przywileje".

To akurat nie powinno dziwić. Greccy politycy to jakby osobna klasa, zawód ten jest właściwie dziedziczny. Dynastie Karamanlisów, Rallisów, Mitsotakisów i Papandreu (trzech premierów w trzech pokoleniach) - aby wymienić najważniejsze rody - mają pewne miejsca w parlamencie. Gdy premier Papandreu mówi, że problemy narastały przez pokolenia, to czy ma w pamięci fakt, iż marnotrawstwo i korupcję najbardziej zarzucano rządom, którymi kierował jego ojciec Andreas?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2010