Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Krzyża w centrum chrześcijaństwa też przecież bardzo długo nie było, żeby nie płoszył pierwszych pokoleń owieczek etykietą loosera, mało – przyznajmy – twarzową. Ludzie lubią zwycięzców, w przeciwieństwie do prawdy. Prawda lubi się zwycięzcom wymykać, zwłaszcza tym seryjnym.
Znam aktora szczycącego się faktem, że tak sobie wytresował synka, żeby malec na widok krucyfiksu pytał: „A co to jest? Tatusiu, kim jest ten pan?”. Pytanie skądinąd ciekawe, ale liczy się intencja. Znam widzów (swojskich, polskich) chwalących się, że nie znają „Ojcze nasz”, bo przecież pierwszy wyraz patriarchalny, a drugi opresyjny, więc po co wiedzieć, co dalej, skoro pijemy latte na sojowym, c’mon, hello? Egzulanci z rzeczywistości nie znają i nie chcą wysłuchać, tolerancja im nie pozwala, skoro czują się u siebie na spłachetku Warszawy, a wokół czarna burza, nie ma wolności dla wrogów wolności, bo wiadomo, dokąd zmierza Polska.
Zaiste, trochę niestety wiadomo. Polska wyciera sobie gębę Chrystusem, przybija Chrystusa, masowo ciuła głosy na Chrystusa, zbiera hajs na Chrystusa, w jego imię samozwańczo chamsko suwereni, broni Chrystusa przed Europą, zasłania Chrystusowi oczki, wskakując pod kołderkę z piętnastolatką/piętnastolatkiem. Straszliwe nadużycie Chrystusa á la discopolonaise, wszyscyśmy jego świadkami. I świadkiniami też.
A zatem Chrystus umarł z tego wszystkiego, w męczarniach. Nie dziwota przeto, ludkowie, że miał dość, kto by nie miał. Skamieniał ze zgrozy, bo przecież wszystko widział, zamknął powieki, przykrył się przezroczyście. I leży. Nie w Licheniu, niestety.
W Neapolu. W kaplicy Sansevero. Straszliwy czarodziejski mason go sprokurował, kazał wykuć nieziemsko. I rzeczywiście, nie z tego świata postać się jawi nieprawdopodobnie. Cristo velato. Leży. Spowity. Całunem. Na coś czeka. Na coś w nas. ©