Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ten nasz narodowy zespół depresyjno-euforyczny (wtedy w odmianie euforyczno-depresyjnej) obserwowaliśmy przez kilka lat zadziwiającej kariery Adama Małysza. Jego wielki sukces oszołomił nas tak, że nie znaliśmy miary ani w wychwalaniu skoczka z Wisły, ani w presji na dalsze jego osiągnięcia, których w tej dyscyplinie nie da się odnosić przez wiele lat z rzędu. W fazie euforycznej gazety pisały o "polskiej szkole skoków narciarskich", co było czystym wymysłem. W fazie depresyjnej zaś - obsesyjnie szukały winnych niepowodzeń Małysza, zapominając, że jest on perłą polskich skoków, wyjątkiem od reguły.
Podobnie jest teraz w Pekinie. Być może udział w olimpiadzie zakończymy z bilansem podobnym do poprzednich letnich igrzysk w Atenach, co było wynikiem miernym. Jeśli jednak pod koniec olimpiady naszym się powiedzie, będziemy dąć w trąbę sukcesu.
Nie znamy miary. Ma w tym swój udział specyfika mediów, które podgrzewają nastroje w tę i tamtą stronę. Ale jest też w tym chyba odbicie jakiegoś głębszego problemu: gigantycznego narodowego kompleksu, który rozpaczliwie szuka uznania w oczach świata.