Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dla mnie Kaszuby okazały się pożywką, na której wyjątkowo dobrze rosną literackie światy. Wracam w wyobraźni nad jezioro, do Garcza, wyobrażam sobie światło, dźwięki, temperaturę, zapachy, a potem już samo się dzieje.
Ale Kaszuby są też świetną pożywką dla wyobraźni. Ciekawa jest zwłaszcza historia Kartuz – jednej z siedmiu stolic regionu (spór wciąż trwa). Tysiąc lat wstecz, gdy dzisiejsza Polska obrastała grodami, tutaj wciąż rosła puszcza. Dobrze to widać na średniowiecznych mapach – sieć miast gęsto rozrasta się od południa aż po Chojnice, a potem ciągną się już tylko lasy bukowe. Trzeba je było przemierzyć, by znaleźć miejsce pod klasztor, trzeba było wykarczować drzewa, a potem wznieść budynki – rękami tych, którzy przedarli się przez ową puszczę. A przecież i same klasztory w XII czy XIII w. były tłem dla nieustannych eksperymentów, prowadzonych po pioniersku, bez map i przewodników. Dla poszukiwań duchowych w najgłębszym tego słowa znaczeniu.
Na genius loci tego miejsca składa się przyroda; Kaszuby są ostatnim miejscem na dzisiejszej mapie Polski, gdzie wciąż można dostrzec zorze polarne. Czerwona miotła – mówiono, nie bez lęku, o tym dziwnym zjawisku. Równie dużo tu słońca, odbijanego przez morze czy tafle licznych jezior, jak i wiatru czy śniegu. Ale na ducha składają się też geny; mieszanka kultur, domów i doświadczeń – wykształcone dzieci najlepszych rodów europejskich, idące do klasztorów, osadnicy ze Skandynawii, zachodniej Europy – głównie Niderlandów, szukający ziemi, wrastający pomiędzy pomorskich Słowian.
Ważną składową jest ludzkie doświadczenie. Z jednej strony – poczucie wolności, jakie oferowano osadnikom, w czasach, kiedy w innych miejscach dzisiejszej Polski obowiązywała już pańszczyzna, ale i późniejsze, trwające wieki poczucie wyobcowania – lata ciągłego definiowania na nowo tego, co „obce” i co „nasze”.
To wszystko z pewnością jest ważne. Choć w moim przypadku waży mniej, niż intensywne wspomnienia ogrodu w Garczu, porośniętego szałwią, dziką miętą, ziemniakami i mirabelkami, spadającymi z drzew prosto do jeziora. ©