Prorodzinnie, antywzrostowo

Zamierzamy przejeść owoce wzrostu, zwiększając wydatki socjalne. To sprzeczne z logiką.

22.09.2007

Czyta się kilka minut

Rząd chwali się, że prowadzi politykę prospołeczną, dzięki której "wszyscy korzystają z owoców wzrostu". Posłowie, także z partii opozycyjnych, nie chcą być gorsi i w trakcie tylko jednego, 47. posiedzenia Sejmu uchwalili ustawy zwiększające wydatki o ponad 20 mld złotych. Dla obdarowanych (emerytów, rodzin wielodzietnych, lekarzy) jest to na pozór dobra wiadomość, będą wszak mieć więcej pieniędzy, które - jak sądzą - słusznie im się należą. Tak naprawdę jednak transfer dochodowy na ich rzecz wcale nie jest taki jednoznacznie moralny, a na dodatek - w dłuższym czasie - wcale nie muszą na tym skorzystać.

Trzeba bowiem pamiętać, że dług publiczny wynosi pół biliona złotych, a roczny deficyt budżetu, ów dług powiększający, 30 mld złotych. Zauważmy też, że dług ten jest bardzo specyficzny: zaciągany jest przez nas, ale spłacać go będą następne pokolenia. Jeżeli poważnie myślimy o zapewnieniu następnym pokoleniom lepszych warunków życia, zamiast powiększać wydatki poprawiające nasz standard, powinniśmy raczej doprowadzić do nadwyżki budżetowej i redukcji zadłużenia, by ciężary obsługi i spłaty długu dla następnych generacji były jak najmniejsze.

Wybraliśmy inną drogę i zamierzamy owoce wzrostu przejeść, zwiększając wydatki socjalne skierowane na "zaspokojenie koniecznych potrzeb". Rozwiązanie takie jest jednak sprzeczne z logiką. Skoro jeszcze przed rokiem wydatków owych nie ponoszono, widać nie są to potrzeby niezbędne czy konieczne, lecz takie, które można zaspokoić ze środków publicznych. Mogą je finansować także środki prywatne, a tych - skoro płace rosną w ciągu roku o 10 proc., a stopa bezrobocia spada z 17 do 12 proc. - jest przecież więcej, nie mniej. Logika podpowiada zatem, że w takiej sytuacji transfery socjalne powinny raczej maleć niż rosnąć.

Zwłaszcza że zaspokajanie potrzeb przez wydawanie pieniędzy publicznych jest najdroższym sposobem finansowania konsumpcji. By podarować społeczeństwu w ten sposób 100 mln złotych trzeba - tu akurat Janusz Korwin-Mikke ma rację - najpierw zabrać mu 200 mln złotych, bo przecież pobór tych pieniędzy, ich dystrybucja i kontrola musi kosztować.

Kosztuje wiele także w innym, długookresowym sensie. Wzrost gospodarczy, którego owoce chcemy w nadmiarze przejadać, nie jest ani wieczny, ani nie został nam dany za darmo. Pracowaliśmy na niego ciężko, godząc się na wysokie bezrobocie i niskie płace, ale dzięki temu zwiększyliśmy konkurencyjność naszej gospodarki i uzyskaliśmy przekraczającą 20 proc. dynamikę eksportu. Mimo wysokiego deficytu budżetowego obniżyliśmy też podatek płacony przez przedsiębiorców.

Teraz postępujemy dokładnie na odwrót. Wydajemy pieniądze, których naprawdę nie ma, co w konsekwencji doprowadzi do wzrostu podatków, podkręcamy też, i tak wysokie, tempo płac, zmniejszając konkurencyjność firm. Dopóki koniunktura będzie nam sprzyjać, skutki tego będą mało widoczne; kiedy jednak osłabnie - okażą się zabójcze. A przecież, miejmy tego świadomość, raz przyznanych przywilejów żadna władza nie odważy się odebrać. Raczej zamknie oczy, by nie patrzeć, jak gospodarka zmierza w przepaść.

I na koniec. Jeżeli już - mimo tych wszystkich zastrzeżeń, znanych przecież nie tylko ekonomistom - zdecydowaliśmy się na ekspansywną politykę społeczną, powinniśmy prowadzić ją rozumnie. Przecież nikt z nas nie zaspokaja wszystkich potrzeb naraz i w naszych budżetach przestrzegamy pilnie kolejności ponoszenia wydatków. Podobna reguła, zamiast zasady "wszystko wszystkim", musi obowiązywać w budżecie państwa.

Wartościowanie potrzeb społecznych jest bardzo trudne, dlatego wybór: wyższe emerytury czy ulgi podatkowe dla rodziców nie jest łatwy i wymaga maksymalnej uczciwości intelektualnej. Rozumiem, że zwolennicy konkretnej opcji są przekonani o jej nadrzędności. Nie mogę jednak poważnie traktować argumentów w rodzaju: "ulga w PIT nie zmniejszy dochodów budżetu, bo większe będą wpływy z VAT", czy "nie jest to dawanie pieniędzy, ale ich nieodbieranie". Bowiem o baronie Münchaussenie, który sam podniósł się za głowę, czytałem w młodości i nie uważam tej skądinąd uroczej książki za najlepszy podręcznik finansów publicznych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2007