Próba ognia

Jesienią 2021 roku południe Europy podsumowuje nie tylko wpływy z turystyki, ale też największe od lat pożary lasów. Wracają również wspomnienia.
z Pedrógão Grande i Vouzeli (Portugalia)

25.10.2021

Czyta się kilka minut

Portugalski interior wyludnia się w szybkim tempie. Na zdjęciu: opuszczony dom w Pedrógão Grande, 2021 r. / KRZYSZTOF STORY
Portugalski interior wyludnia się w szybkim tempie. Na zdjęciu: opuszczony dom w Pedrógão Grande, 2021 r. / KRZYSZTOF STORY

Pamięta, że było cholernie gorąco, że przez kilka dni temperatura nie spadała poniżej 30 stopni. Pamięta, że oglądali z mężem film, a szczelnie zasunięte zasłony utrzymywały chłód w domu. Pamięta, że skończyli po godzinie szesnastej, bo o tej porze słońce nie oświetla już tej strony domu.

Tamtego dnia, 17 czerwca 2017 r., Sherrie Sweetman otworzyła okno. Pamięta, że poczuła zapach dymu. A potem wraz z mężem Grahamem wyszli na balkon i go zobaczyli.

Patrzyli, jak dym przesuwa się, gęstnieje i zbliża do ich domu w Valongo – małej wsi w centralnej Portugalii, 3 km od Pedrógão Grande. Patrzyli, jak helikopter gaśniczy kursuje tam i z powrotem. Jak dym na horyzoncie z siwego staje się czarny. Nie wiedzieli, że obserwują pierwsze minuty najbardziej tragicznego pożaru lasów w portugalskiej historii.

– Ogień był 200 metrów stąd – Sherrie, 65-letnia Brytyjka, która od sześciu lat mieszka w Portugalii, pokazuje mi konkretne miejsce z balkonu. – Nie baliśmy się, bo dbamy o teren wokół domu i pilnujemy, żeby nie rosło tam nic, co może przenieść pożar. Ale wolałam nie ryzykować. Wsadziliśmy nasze cztery psy do samochodu i pojechaliśmy nad rzekę, jak najdalej od ognia. Po kilku godzinach zdawało się, że zagrożenie minęło.

Wrócili tylko po to, aby tuż przed godziną 21 zobaczyć – bo było jeszcze jasno – kolejny dym, tym razem nad lasem kilkaset metrów za ich domem, gdzie Sherrie i Graham mają pasiekę. A potem gasili ogień wodą ze szlaucha. Było już ciemno, Graham poślizgnął się, łamiąc kilka żeber. – Powiedziałam mu: „Leż tu i czekaj, ugaszę, to zawiozę cię do szpitala” – wspomina Sherrie.

Chwilę później w Valongo było już bezpiecznie.

Wszyscy, którzy przeżyli taki pożar, podkreślają, jak szybko ogień przemieszcza się i zajmuje nowe tereny.

Tamtej nocy Sherrie zawiozła męża do szpitala w Avelar. Po obu stronach drogi krajowej szalał ogień, na asfalcie leżały płonące pnie i gałęzie. Ale najgorzej Sherrie wspomina powrót do domu.

– W szpitalu niewiele mogli mężowi pomóc, nie było prądu, ogień pozrywał kable. Sprawdzili tylko, czy nie ma zagrożenia życia. Chciałam wrócić do domu, ale wszystkie drogi były zamknięte, straż pożarna kierowała ruchem, co chwilę nas zawracano. Wyjeżdżałam z Figueiró Dos Vinhos, gdy auto nagle ogarnęły płomienie. Zawróciłam w ostatniej chwili. Wtedy się poddałam, wróciłam do Figueiró i do szóstej rano koczowaliśmy na parkingu pod supermarketem.

Droga do Castanheiry

Sherrie i Graham przeprowadzili się do Portugalii, aby tu spędzać wymarzoną emeryturę. O płonących lasach myśleli jedno: not gonna happen to me (mnie się to nie przydarzy). I choć wtedy, w 2017 r., Sherrie ani mężowi nic poważnego się nie stało, przetrwał też ich dom, to kobieta do dziś zmaga się z zespołem stresu pourazowego.

– Od czasu pożaru zaczęłam płakać – mówi Sherrie. – Nie tylko, gdy opowiadam tę historię, ale w różnych sytuacjach. Tak jakbym miała zmniejszoną odporność na silne emocje. Nie jestem w stanie tego kontrolować.

Głos łamie jej się kilkukrotnie podczas naszej rozmowy. Najdłuższa cisza następuje, gdy Sherrie przypomina sobie, jak dym zmienił kolor na czarny. – Na początku myśleliśmy, że helikopter się rozbił, bo chwilę wcześniej zniknął nam z oczu. A to był dym znad drogi do Castanheiry – wspomina.

Pożary lasów rzadko zbierają tak tragiczne żniwo, jak ten w Pedrógão Grande z 2017 r. Z 66 ofiar śmiertelnych aż 47 osób straciło życie na drodze numer 236, która łączy Figueiró Dos Vinhos z Castanheira de Pêra: 30 osób zostało w samochodach i w nich zginęło, natomiast 17 podczas próby ucieczki – rosnące tuż przy drodze eukaliptusy zamieniły się w ścianę, a potem w kopułę z ognia, zaś silnikom samochodów i ich właścicielom zabrakło tlenu.

Żywioł

Takich historii jest i będzie coraz więcej. Jesienią 2021 r. południe Europy podsumowuje nie tylko wakacje i dochody z turystyki, ale też największe od ponad dekady pożary lasów. Tylko do 17 sierpnia 2021 r. w całej Unii Europejskiej spłonęło ponad 430 tys. hektarów lasu. To ponad dwa razy więcej niż średnia z lat 2008-20 w tym samym okresie. Naukowcy z unijnego obserwatorium atmosfery Copernicus uważają, że pożary na całej północnej półkuli tylko w lipcu i sierpniu wyemitowały 2,5 mld ton dwutlenku węgla – tyle, co Indie w ciągu całego roku.


TAJGA PŁONIE

ANNA ŁABUSZEWSKA: Na Syberii płonie ponad milion hektarów lasu. Pożary zwykle wybuchały tu pod koniec lata – w tym roku zaczęły się już w maju.


W samej Portugalii wybucha nawet 7 tys. pożarów rocznie – to prawie 50 dziennie (według zeszłorocznego raportu WWF). Choć jest już jesień, w kilkunastu regionach nadal obowiązuje wysoki stopień zagrożenia. Przebieg i zasięg pożarów można dziś na żywo śledzić w specjalnych aplikacjach. Najgroźniejszy w 2021 r. okazał się sierpniowy pożar w okolicy Castro Marim: w niecałe dwa dni spłonęło 10 tys. hektarów lasu, a przez chwilę zagrożone były pełne turystów kurorty południowej prowincji Algarve.

Każdy większy pożar trafia tu na czołówki mediów. W relacjach na żywo z Castro Marim można było dowiedzieć się, jak szybko rozprzestrzenia się ogień (w najgorszym momencie 650 hektarów na godzinę), jak wygląda akcja ratunkowa (ponad 600 strażaków i osiem samolotów), zobaczyć zniszczenia i relacje ewakuowanych. Ci zwykle mówią o ogniu, potężnym huku i huraganowym wietrze – pożar potrzebuje ogromnych ilości tlenu.

Medialna uwaga zazwyczaj gaśnie wraz z ostatnimi żarzącymi się gałęziami, gdy zaczyna się najtrudniejsza część: odbudowa. Dlatego cztery lata po pożarach z 2017 r. wybrałem się do Pedrógão Grande i Vouzeli – okolic najbardziej wtedy dotkniętych.

Ostatni akt

Ventosa – wieś położona 2 km na południe od Vouzeli – swoją próbę ognia przeszła pięć miesięcy po tym, jak pożar spustoszył region Pedrógão Grande.

15 października po godzinie 23 Fátima Figueiral, przewodnicząca lokalnego samorządu, wybiegła przed dom i stwierdziła, że niebo jest pomarańczowe. Jej telefon dzwonił bez przerwy. Dziś mówi: – To był oczywiście ogromny cios, ale tak naprawdę pożar był ostatnim aktem zapaści, która dzieje się tu od lat.

W regionie Vouzeli pożar zabił wtedy osiem osób, z czego pięć w samej Ventosie.

Fátima Figueiral mówi o problemie widocznym w liczbach: centralna Portugalia się wyludnia. Oddalony od oceanu i od profitów z turystyki portugalski interior jest traktowany przez władze w Lizbonie po macoszemu. – O takich miejscach jak Ventosa mówi się tylko przez dwa miesiące po pożarze. Potem jesteśmy sami: bez inwestycji, rozwiązań, bez pieniędzy np. na rozsądne zarządzanie lasami czy komunikację – wylicza Fátima.

Nawet do 10-tysięcznej Vouzeli autobus z nadmorskiego Aveiro jedzie tylko trzy razy dziennie. Nic dziwnego, że kto może, ucieka stąd, szukając lepszych perspektyw w dużych miastach, jak Lizbona czy Porto. Ventosa ma dziś o 15 proc. mniej mieszkańców niż w 2011 r. Z kolei z Vouzeli w ciągu 10 lat wyjechał co dziesiąty mieszkaniec, a z Castanheira de Pêra co piąty. Są miejsca, gdzie ten exodus jest jeszcze szybszy.

20-letni Diego Rodrigues pochodzi z Ventosy. Gdy tylko pojawiła się szansa, wyjechał do Porto na studia ekonomiczne. Teraz wrócił do domu jedynie na wakacje. – Gdy myślę o przyszłości, o mojej pierwszej pracy, widzę Porto – mówi Diego. – Już przed 2017 r. życie tu było trudne i biedne. Pożar to po prostu kolejny problem. Za dużo tych problemów się robi, żeby tu zostać.

Starych drzew się nie przesadza

W Ventosie czy Valongo wiedzą, czym jest katastrofa klimatyczna: doświadczają jej każdego lata, niektórym odbiera dorobek życia.

W całej Europie ze względu na ekstremalne zjawiska pogodowe w latach 2008-19 swoje domy musiało opuścić 695 tys. ludzi (według danych Internal Displacement Monitoring Centre). Tak drastyczne próby zmieniający się klimat funduje nam coraz częściej. W 2016 r. mieliśmy w Europie 43 zjawiska pogodowe powodujące wysiedlenia, w 2020 r. już okrągłe sto. Najczęstszą przyczyną wysiedleń są powodzie, ale w Hiszpanii i Portugalii znacznie większy wpływ mają pożary lasów.

Na prowincji ten odpływ ludzi jest widoczny gołym okiem. Wszechobecne tabliczki „Vende-se” (sprzedam) na drzwiach i oknach domów, martwe ulice, niszczejące szkielety spalonych domów – tak coraz częściej wygląda portugalski interior. Zostają ci, którzy wyjechać nie mogą – najczęściej starsi.

Maria de Jesus ma 88 lat, w Ventosie mieszka od urodzenia. Podczas pożaru z 2017 r. z całego domu uratowała tylko piżamę, kurtkę i buty. Z domu zostały popękane z gorąca mury. Gdy bezpośrednio po pożarze do Ventosy spłynęła fala doraźnej pomocy, Maria otrzymała fundusze na odbudowę i wyposażenie domu. Powrót do normalności trwał dwa lata, mieszkała wtedy u syna.

Gdy pytam, czy boi się następnego pożaru, kiwa głową. Gdy pytam, czy myślała, żeby się przeprowadzić, odpowiada portugalską wersją przysłowia: „Starych drzew się nie przesadza”.

Eukaliptus rośnie szybciej

Ludzie, którzy stąd wyjeżdżają, rzadko mówią wprost o pożarach – częściej o sytuacji ekonomicznej, o samotności. Ale ich odpływ tworzy błędne koło.

– Oczywiście pożarów jest więcej przez zmiany klimatu, ale to niejedyny czynnik – tłumaczy Fátima Figueiral. – Brak ludzi powoduje, że coraz więcej pól leży odłogiem, zarasta krzewami i drzewami. Dużym problemem są też lasy i zarządzanie nimi. W 2017 r. paliły się tu głównie sosny. Dziś na ich miejscu odrasta eukaliptus, którym nikt się nie zajmuje.

Słowo „eukaliptus” wielu Portugalczyków wypowiada ze strachem albo złością. To najbardziej łatwopalne i jedno z najszybciej rosnących drzew na świecie. Zupełnie nieodpowiednie w śródziemnomorskim klimacie – gdzie najczęściej spotkamy lokalne i dość ognioodporne gatunki sosny – ale za to gospodarczo opłacalne.

Kilkadziesiąt lat temu całe połacie Portugalii obsadzono plantacjami tego „zielonego złota”, robi się to zresztą do dziś. Właśnie przylegające do drogi plantacje eukaliptusów płonęły, gdy do tragedii doszło na drodze nr 236, dziś znanej w kraju jako „droga śmierci”.

Po pożarach z 2017 r. Portugalia wprowadziła nowe prawo: drzewa nie mogą rosnąć bliżej niż 10 metrów od drogi, a za ich wycięcie odpowiada właściciel lasu. Droga nr 236 jest dziś pokazowym przykładem realizacji nowych regulacji: regularnie wycina się eukaliptusy na poboczu, a co parę kilometrów stoją baseny z wodą, w których można się schronić w razie pożaru.

Problem w tym, że wystarczy skręcić z „drogi śmierci” i przejechać kilkaset metrów, by nowe prawo przestało istnieć. Na wąskim pasku asfaltu do Nodeirinho młode eukaliptusy już ocierają się o boki samochodu. Tak samo jest w Ventosie.


W NAPIĘCIU

AGNIESZKA ZIELIŃSKA z El Ejido (Hiszpania): Andaluzyjska gmina El Ejido to od lat prawicowy bastion Hiszpanii. To także region rolniczy, korzystający z pracy imigrantów. Jak to funkcjonuje? 


– Mamy dwóch pracowników, którzy zajmują się zielenią w całym sołectwie – mówi Fátima Figueiral. – Kontraktujemy zewnętrzne firmy, ale nie mamy tyle pieniędzy. Rząd w Lizbonie wprowadził piękne nowe prawo, ale zapomniał je sfinansować.

Cisza w Nodeirinho

Pożary rzadko są jedyną czy nawet główną przyczyną migracji. Za to odpływ ludzi jest często jedną z przyczyn pożarów. Im mniej mieszkańców, tym mniej pieniędzy i dbałości o teren dookoła wsi czy miasteczka, a więc tym bardziej tragiczne w skutkach pożary.

W Ventosie, z której – jak wspomnieliśmy – w ciągu dekady wyjechało kilkanaście procent mieszkańców, wiele domów służy dziś tylko jako letniskowe dacze.

Jak wielu starszych Brytyjczyków, którzy przyjechali tu na słoneczną emeryturę, Sherrie Sweetman jest zdeterminowana, by zostać w Valongo. Ale widzi, że sąsiadów ubywa jej z roku na rok.

20-letni Diego Rodrigues nie zostanie w Ventosie, a Fátima Figueiral nie ma dobrej propozycji dla takich jak on.

Wsie portugalskiego interioru pustoszeją, ale chyba w żadnej nie znalazłem takiej ciszy jak w Nodeirinho.

W 2017 r. zginęło tu 11 osób. O tamtych wydarzeniach przypomina dziś we wsi pomnik. Tu i tam widać wypalone szkielety domów. Na jednej z bram wisi ogłoszenie, że zaginął rudy kot imieniem Sushi. Na pozostałych bramach dominują tabliczki „Vende-se”. Prawie cała wieś jest do sprzedania. Panuje tu absolutna cisza.

Na okolicznych wzgórzach niebieskawe liście eukaliptusów otaczają spalone kikuty sosen. Te nowe drzewa mają co najwyżej cztery lata, a niektóre już dorastają do ośmiu metrów.

Przez godzinę w Nodeirinho nie spotykam ani jednego człowieka.©℗

Reportaż powstał dzięki wsparciu Centrum Edukacji Obywatelskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2021