Prezes internetu

Trudno dziś już dociec, co ludzie robili z wolnym czasem, zanim wynaleziono telewizję.

29.11.2015

Czyta się kilka minut

Stanisław Mancewicz /  / Fot. Grażyna Makara
Stanisław Mancewicz / / Fot. Grażyna Makara

Być może czytali, być może grali w karty, możliwe, że więcej spacerowali, polowali, więcej ze sobą rozmawiali i, być to też może, że znacznie bardziej się kochali. Najpewniej najstarsi z nas pamiętają opinie takie oto, że telewizja ogłupia, choć niewątpliwie wtedy, gdy tak się wyrażano, telewizja nie była w istocie tak strasznie głupia, jak jest teraz. Nie wiadomo dlaczego, ale odkąd mamy wolny rynek, wobec telewizji co rusz pojawiają się postulaty, by była mądrzejsza i ambitniejsza. Widać jak na dłoni, że zaiste nikomu, kto telewizją rządził, tego szlachetnego zamysłu nie udało się zrealizować. Najpewniej takoż się to nikomu już nie uda. Można oczywiście spróbować, można się nadymać i coś projektować, ale próżne to są nadęcia i puste zapowiedzi. Absolutnie i bez wątpliwości, bez złudzeń jakichkolwiek rzec tu trzeba, że telewizja mądrzejsza już nie będzie, ale co istotne: dopóki będzie istnieć, będzie zbiorem nader atrakcyjnych posad, a najatrakcyjniejszą z nich, jest to rzecz bezdyskusyjna, będzie posada jej prezesa. I na tym oto tytule i stanowisku się dziś skupimy.

W ogóle i w szczególe Polska jest krajem prezesów. Gdy idziemy wieczorem Plantami, spotykamy niemal zawsze kogoś złaknionego czy to grosiwa, czy to odrobiny tytoniu, kto zaczyna swą suplikację od słowa „prezesie…”. Jest tak, bowiem to godność najwyższa w powszechnym mniemaniu ludu naszego, skłonnego do schlebiania, gdy idzie o pieniądze albo używki. Dawniej – zauważmy – tego typu sytuację zwiastował początek brzmiący „kierowniku…”, kierownicy odeszli jednak w mrok krainy upadłych godności, a prezesi się na najwyższym stopniu podium ostali i utrwalili. Nikt – a jest to domniemanie ocierające się o pewność – roli prezesa w naszej polszczyźnie i widzeniu świata nie będzie w stanie podważyć przez najbliższe dziesięciolecia, a może i stulecia.

Skoro ustaliliśmy sobie te wszystkie prawdy, wypada zapytać, czy prezesowanie zmienia człowieka. Zmienia na lepsze, czy na gorsze? Otóż jest to tajemnica, bowiem każdy prezes jest teoretycznie inny. Ten straszny banał spróbujmy zamienić w myśl oryginalniejszą za pomocą działań przypominających utworzenie systemu przypominającego ów Linneuszowski, pozwalający ludziom grupować gatunki zwierząt wedle ich cech. Tak więc (nie ma tu chyba sporu) prezesi tworzą pewną rodzinę, rodzinę prezesów. Rzecz jasna są prezesi ważniejsi i mniej ważni, dlatego też generalnie wśród prezesów istnieje pewna skłonność do bycia raczej tymi pierwszymi. Prezes ważniejszy może mieć skłonność do bycia jeszcze ważniejszym, tzn. dążyć do spychania w przepaść jakiegokolwiek prezesa obecnego na jego terenie żerowania. Słowem (to teoretyczne założenie), prezes prezesowi jest zawsze mniej lub bardziej wilkiem.

Oto wróćmy teraz do prezesa telewizji i zauważmy, że bez wątpienia żeruje on na terytorium prezesa Kaczyńskiego. Prezes Kaczyński zatem zje go, takoż jak zjadł i zje niebawem innych prezesów polskich, występujących na terytoriach odeń zależnych. Jest w tym zachowaniu odwieczna reguła, i to nas nie dziwi.

Wszystko to zsumowawszy, popatrzmy teraz na telewizję okiem jeszcze bardziej krytycznym niźli na początku. Czy skoro telewizja jest tak okropnie głupia, jej prezesowanie jest prezesowaniem atrakcyjnym? Jest, pod warunkiem, że się mniema, iż się ją uczyni mądrzejszą. To, jak dowiedliśmy, nie jest możliwe. O co zatem chodzi? O nic, prócz realizowania zaszytego w genach zadania polegającego na jedzeniu prezesów. Telewizja nigdy już nie będzie tak ważnym narzędziem propagandy jak internet. Gdzie byśmy byli, gdyby internet miał swojego prezesa, którego prezes Kaczyński mógłby odwołać? Otóż bylibyśmy w sytuacji niedobrej. Gdzie jest prezes Kaczyński niemogący odwołać prezesa internetów polskich i zastąpienia go, dajmy na to, posłem Brudzińskim? Jest w sytuacji człowieka mogącego odwołać tylko prezesa nieważnego. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2015