Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
o to, że w 2007 r. świadomie ostrzelali niebronioną afgańską wieś Nangar Khel, zabijając ośmioro cywilów (wymiar sprawiedliwości wykazał się tu tradycyjną energią, na sfinalizowanie sprawy potrzebował czterech lat - o ile to finał, bo prokuratura ma apelować). Wbrew politykom, sąd nie rozstrzygał kwestii "honoru polskiego żołnierza". Sąd musiał odpowiedzieć na pytanie: czy atak na wieś był masakrą dokonaną z premedytacją, czy błędem - niemniej w skutkach śmiertelnym.
Ale reakcjom takim trudno się dziwić - także dlatego, że gdyby sędziowie orzekli winę żołnierzy, wówczas wartość bojowo-polityczna polskiego kontyngentu w Afganistanie spadłaby pewnie do zera. Już teraz sojusznicy mają z niego, jak słychać, pożytek niewielki. Po tym, jak sąd orzekłby winę, zapewne większość żołnierzy nie odważyłaby się strzelić, nie mając stuprocentowej pewności, iż trafią taliba. Tyle że w warunkach wojny partyzanckiej takie sytuacje są wyjątkiem, nie regułą. Zresztą, nie tylko na wojnie partyzanckiej - kto dziś pamięta, że podczas II wojny światowej alianckie naloty zabiły również około 65 tys. Francuzów, Belgów i Holendrów? Albo że w bitwie o Normandię narodem, który poniósł największe ofiary, byli Francuzi - bo francuscy cywile ginęli tam masowo od friendly fire?
Śledząc polską dyskusję o Afganistanie, a z drugiej strony dyskusję w Stanach - choćby na przykładzie książki "Wojna" dziennikarza Sebastiana Jungera; towarzyszył on przez wiele miesięcy plutonowi armii USA, walczącemu w Dolinie Korengal (warto przełożyć ją na polski) - można odnieść wrażenie, iż Polacy i Amerykanie poruszają się tu w różnych światach, nawet na poziomie pojęć. Kiepską może być pociechą, że Amerykanie mieli więcej okazji do refleksji - naukowej, literackiej, filmowej - skoro od 70 lat, od Pearl Harbour, ich żołnierze nieustannie walczą gdzieś daleko od domu.
My o wojnie myślimy nadal, w najlepszym razie, schematami z niby-reportaży Melchiora Wańkowicza (który w boju nigdy nie był, ale pisał tak, jakby był). Zarazem ciągle wykazujemy skłonność, aby dla udziału w wojnach (Irak, Afganistan) szukać wyższych racji. Jakbyśmy chcieli, aby wojna była kontynuacją moralności, tylko innymi metodami. Unikamy jak ognia przyznania, iż są sytuacje, gdy - aby pokonać to, co uznajemy za zło - trzeba sięgnąć po metody złe. Nie chcemy pogodzić się z tym, że - jak ujęła to Cora Stephan - dziś "w sprawach wojny nie ma takiej opcji moralnej, która byłaby jednoznaczna i wolna od jakichkolwiek wątpliwości natury etycznej".
Sprawa Nangar Khel mogła się dla nas stać punktem wyjścia do refleksji o "ludziach na wojnie". Nie stała się. Ani dla polityków, ani dla ludzi kultury. I ciągle trudno wyobrazić sobie polski film o, powiedzmy, żołnierzach korpusu Andersa, pokazanych w tak realistyczny sposób, jak ma to miejsce np. w amerykańskim serialu "Pacyfik". Albo choćby w czeskim filmie "Tobruk".
Opowiedz mi, jak widzisz wojnę, a powiem ci, kim jesteś.