Pies

Dziwne miejsce. Czego nie tknął człowiek – drzewa, trzciny, zmarszczona od wiatru woda – piękne. Czego dotknął – pensjonat, parking z luksusowymi autami, korty do tenisa, zamykana szczelnie brama – szpetne.

02.08.2015

Czyta się kilka minut

Fot. Grażyna Makara
Fot. Grażyna Makara

Wymknąłem się z pokoju. Szedłem do jeziora. Cieszył mnie siąpiący od wielu godzin deszcz. Dzięki niemu nad brzegiem nie było nikogo. Nikogo poza psem.

Stary owczarek. Ledwie unosił na wpół sparaliżowane tylne łapy. Nie reagował na żadne cmokania, zaczepki i pożądliwe próby nawiązywania znajomości. Obojętnie mijał wczasowiczów, wiszący na drzwiach pensjonatu znak „psom wstęp surowo wzbroniony” i dybiącą na niego obsługę. Czasem dostawał ścierką, czasem udało mu się przemknąć. W żadnym przypadku nie tracił godności. Lubiła go tylko starsza stopniem recepcjonistka (niektórzy mówili o niej pani menadżer). Udawała, że nie widzi, gdy nocą pakował się na półpiętro. Tam lubił spać. Nie miała sumienia odtrącać wielkiego kosmatego łba, który wchodził jej pod rękę, pragnąc pieszczoty.
– Odejdź już – mówiła kobieta. – No, proszę cię, odejdź.

Pies ani myślał słuchać. Czekał na dotyk albo łaskawe słowo:

– Bardzo śmierdzisz – patrzyła na niego z wyrzutem, ale on nie odwracał głowy. Myślał, że ma nad nią przewagę, że ułowił ją w sidła psiej miłości. W końcu ona kapitulowała. Kładła rękę na jego łbie:

– Kocham cię! Idź już spać!

Wtedy szedł wolno w kierunku schodów, a ona rozglądała się, czy nikt ich nie nakryje na występku.
Nigdy w życiu nie miałem psa. Nie potrafię się z nimi obchodzić. Nie mam pojęcia, dlaczego wybrał mnie na partnera wycieczki. Kiedy wymykałem się z pensjonatu, pociągnął za mną. Z daleka ktoś mógłby pomyśleć, że jesteśmy razem.
Było już prawie ciemno, gdy wracaliśmy. Stary pies przemknął koło recepcji. Po swojemu zasnął na półpiętrze.
Rano przestało padać. Pomyślałem, że już wyjadę. Z psem nie zdążyłem się pożegnać. Gdzieś się zawieruszył.

Dalszą część historii znam już tylko z opowiadania. Nazajutrz w pensjonacie bardzo śmierdziało. Wczasowiczom, którzy pytali w czym rzecz, zasmucona pani menadżer z recepcji tłumaczyła, że nocą zdechł stary pies. Martwe zwierzę wydziela właśnie taki nieprzyjemny zapach. Z tym że schody zostaną niebawem umyte pachnącym płynem. Wszystko więc wróci do normy.

– Jest nam bardzo przykro. Był tu z nami od lat. Wyprawiliśmy mu pogrzeb – tłumaczyła.

Jednak pies nie zdechł. Wczasowicze znaleźli go w południe, o sto metrów od pensjonatu. Leżał w pełnym słońcu, bez odrobiny wody.

Pani menadżer była niemile zdziwiona, że pies jeszcze oddycha. Właśnie tam pod drzewem miał dokonać żywota. Po to go tam zabrano.

Może trzeba było dalej? No, ale skoro tak się już stało, to chyba najlepiej będzie po prostu poczekać.

Pod naciskiem wczasowiczów pani menadżer zadzwoniła po weterynarza. Ten powiedział, że przybędzie po 18. Wtedy uśmierci zwierzę. Wcześniej nie, bo ma zajęcia. Najlepiej więc poczekać.

Turyści przynieśli psu miskę wody. Pies łapczywie pił. A potem wymiotował. Ciekawe, czy myślał, że został zdradzony? Czy tęsknił do „swojej” pani menadżer z recepcji, jak Łaska tęskniła za wojażującym do Moskwy Lewinem.

A tu trwał teatr. Ludzie z łzami w oczach biegali do psa. A potem z uśmiechniętą buzią wracali do dzieci. Przecież one nie mogły się dowiedzieć, że opodal placu zabaw i plaży dzieje się bestialstwo.

Policjant z pobliskiego miasteczka zdecydował, że wszystko jest dobrze. Ośrodek jest mu znany i bardzo elitarny. A zwierzęta czasem umierają. Tak już musi być. Najlepiej poczekać.

Gdy się dowiedziałem, co się wyprawia, też zadzwoniłem na komendę. Sierżant K.A. błyskawicznie zorientował się, że ja wiem, że on musi przyjąć zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Więc niechętnie zawiadomienie przyjął.

Policjant pojawił się, gdy stary pies wyzionął już ducha. Podobno ktoś o dobrym sercu trzymał go do końca za łapę. Właścicielowi nie pozwolono zakopać go pod płotem. Truchło kazano mu wieźć do weterynarza: „W celu utylizacji”. Policjant przesłuchał świadków i właściciela ośrodka, który jest majętnym i ustosunkowanym człowiekiem.
– Cóż ja na to poradzę, że psy umierają długo? – pytał właściciel. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2015