Optymiści mają pracę 

Choć Polska uniknęła recesji, nie widać, żebyśmy się z tego cieszyli. W sondażach stan gospodarki Polacy częściej oceniają jako "zły", a pesymiści przeważają nad optymistami. Dlaczego?

16.02.2010

Czyta się kilka minut

Opinie te - odbiegające od pochwał, jakie Polska zbiera w Europie za radzenie sobie z kryzysem - w zasadzie nie zaskakują. Od początku transformacji sytuację ekonomiczną uważaliśmy zwykle za złą lub marną (tylko w latach 2007-2008 korzystnych ocen było więcej niż niekorzystnych). Również nastroje konsumentów często rozmijały się z informacjami o tempie wzrostu gospodarczego, poziomie zarobków czy dochodach gospodarstw domowych.

Jeśli więc na całe minione dwudziestolecie (i na ostatnie, kryzysowe półtora roku) patrzeć przez pryzmat danych statystycznych, to wyłania się obraz osiągniętego wprawdzie nie bez trudności, ale zdecydowanego sukcesu. Gdyby natomiast kierować się utrwalonymi w wynikach sondaży nastrojami społecznymi, byłby to obraz znacznie mniej optymistyczny, z przewagą barw ciemnych.

Skąd biorą się te rozbieżności? Czasem przypisuje się je rzekomo wrodzonemu czarnowidztwu Polaków, naszemu brakowi zaufania do oficjalnych danych, wreszcie - aspiracjom materialnym, które rosną szybciej niż możliwości ich spełnienia i w efekcie powodują frustrację. Sądzę jednak, że szczególnie istotne są dwa czynniki: sytuacja na rynku pracy oraz patrzenie na gospodarkę przez pryzmat własnych dochodów.

Strach przed zwolnieniem

Żeby się zorientować, jak ogromny wpływ na nastroje Polaków mają obawy przed utratą pracy, wystarczy porównać obliczany od 20 lat przez firmę Ipsos Wskaźnik Optymizmu Konsumentów ze stopą bezrobocia. Gdy tylko zaczyna ona rosnąć, nasila się nasz pesymizm. Skoro więc w styczniu 42 proc. badanych przez Ipsos Polaków spodziewało się wzrostu bezrobocia, to trudno się dziwić ich marnym nastrojom.

Takie obawy wywołuje nie tylko bezpośrednie zagrożenie utratą pracy czy własne kłopoty z jej znalezieniem, ale także to, co dzieje się wśród znajomych, w sąsiedniej firmie, w najbliższej okolicy czy w kraju. W mediach pełno dziś informacji o tym, że kolejna firma pozbywa się pracowników: czasem - jak w przypadku PZU - są to zapowiedzi redukcji zatrudnienia kilku tysięcy osób w całym kraju, a wtedy społeczny oddźwięk jest zwielokrotniony.

Obawy przed bezrobociem wzmaga fakt, iż zwolnienia nie dotyczą niektórych tylko branż, szczególnie mocno odczuwających skutki spowolnienia gospodarczego, ale obejmują różne dziedziny: od instytucji finansowych po energetykę i media. W dodatku nasilają się w momencie, gdy słyszy się, że światowa recesja ma się już ku końcowi i gdy można by się spodziewać odrodzenia popytu na pracowników. Tymczasem niewiele jest firm, które zwiększają dziś zatrudnienie.

W listopadzie ubiegłego roku 42 proc. ankietowanych przez Centrum Badania Opinii Publicznej twierdziło, że trudno znaleźć jakiekolwiek zajęcie, a zdaniem 19 proc. nie można było znaleźć żadnego. Znacznie mniej (34 proc.) uważało, że praca wprawdzie jest, ale nie taka, jak się chce, a tylko 2 proc. nie miało z tym żadnych problemów. Odpowiedzi były przy tym dużo bardziej pesymistyczne niż miesiąc wcześniej. Jak będzie w tym roku, nie wiadomo, ale chyba nie lepiej.

Stopa bezrobocia od października 2008 r. do grudnia ubiegłego roku wzrosła z 8,8 do 11,9 proc. - i według przewidywań ekonomistów jeszcze się zwiększy. To nie zapowiada wzrostu optymizmu.

Prywatny PKB

O ile uzależnienie nastrojów społecznych od sytuacji na rynku pracy można uznać za cechę krajów biedniejszych, które w dodatku niedawno doświadczyły dużego bezrobocia, to rozdźwięki między oficjalnymi danymi o stanie gospodarki a ich percepcją przez opinię publiczną występują również w państwach bogatych. Ludzie słyszą, że jest lepiej, bo produkt krajowy brutto na osobę (najczęstsza miara gospodarczej pomyślności) wzrósł o ileś tam procent, porównują to ze stanem własnego budżetu - i stwierdzają, że coś się nie zgadza. No i po jakimś czasie tracą zaufanie do tego, co o rozwoju gospodarki mówią ekonomiści i politycy.

Do pewnego stopnia jest to uboczny skutek powszechnego posługiwania się w mediach terminami, których prawdziwe znaczenie rozumieją tylko fachowcy. Wskaźnik wzrostu PKB jako miara aktywności gospodarczej ma liczne zalety, ale ma i wady: między innymi tę, że nie uwzględnia zróżnicowania dochodów. Gdy więc PKB "w przeliczeniu na jednego mieszkańca" rośnie w ciągu roku nawet o 6 proc., to wcale nie wszyscy korzystają na tym równomiernie. Nawet przy stałym wzroście zamożności państwa sytuacja niektórych jego obywateli może się pogarszać.

Jak to wygląda w rzeczywistości, postanowił sprawdzić francuski urząd statystyczny Insee, który (podaję za "FT" z 28 stycznia 2009 r.) szczegółowo przeanalizował dochody i wydatki 20 proc. najuboższych gospodarstw domowych w latach 2001-2006. Statystycy zwracali przede wszystkim uwagę na proporcje między wydatkami koniecznymi (żywność, czynsz, ubranie, podatki, usługi komunalne) a tymi, które można kształtować dowolnie.

Według szefa Insee, Jeana-Philippe’a Cotisa, w 2001 r. najuboższe gospodarstwa mogły dowolnie rozporządzać 45 procentami swoich dochodów, a pięć lat później ta kwota zmalała do 25 proc. Choć zatem przez cały ten okres PKB na osobę we Francji rósł, jedna piąta jej obywateli miała uzasadnione powody, by uważać, że ich standard życia się obniżył.

To badanie dotyczyło tylko najuboższych, może więc wyjaśniać jedynie ich sceptycyzm wobec oficjalnych statystyk. Ciekawe byłoby zatem przeanalizowanie, jak wyglądają - i jak się zmieniają - relacje między wydatkami koniecznymi a dowolnymi w przypadku nieco zamożniejszych gospodarstw domowych, zwłaszcza zaś tych, w których bliskie są one statystycznej średniej.

Takich badań się jednak nie robi. A szkoda, bo mogłyby w pewnym stopniu wyjaśnić rozbieżności między oficjalnymi (i obiektywnymi!) danymi o gospodarce a ich odbiorem przez zwykłych ludzi.

Politycy i katastrofy

Nawet w dobrej sytuacji gospodarczej nastroje społeczne falują pod wpływem różnych zdarzeń na scenie politycznej, nagłych katastrof, sytuacji międzynarodowej, a nawet... pogody i imprez sportowych.

Widać to także w badaniach konsumenckich, w których pytania dotyczą zasobności domowej kasy, planów zakupowych itp. Polscy konsumenci tracili optymizm w okresach szczególnie zaciekłych awantur między politykami, gdy pojawiało się zagrożenie terroryzmem czy epidemią jakiejś groźnej choroby albo gdy przyjmowano ustawy niekorzystne dla dużych grup społecznych. Zyskiwali natomiast optymizm przed wyborami, zwłaszcza prezydenckimi, i przed każdą pielgrzymką do kraju papieża Jana Pawła II.

Było to niezależne od zmian sytuacji materialnej.

Można więc sądzić, że i w najbliższym czasie nastroje społeczne (i nastroje Polaków jako konsumentów) tylko częściowo będą odzwierciedlać przewidywane - niewielkie, ale jednak - przyśpieszenie rozwoju gospodarki. Przełom mogłaby spowodować jedynie zasadnicza zmiana sytuacji na rynku pracy. Dopóki więc nie zacznie spadać bezrobocie, dopóty pesymiści utrzymają przewagę nad optymistami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2010