Od skandalu do festiwalu

Mordechaj Vanunu opuścił właśnie izraelskie więzienie, w którym spędził 18 lat, skazany za ujawnienie tajemnic wojskowych dotyczących broni nuklearnej. W normalnych warunkach wydarzenie to zostałoby odnotowane kilkuzdaniową informacją na końcu programu informacyjnego czy ostatniej kolumnie gazet. Na Bliskim Wschodzie od dawna nie jest normalnie i zwolnienie Vanunu przekształciło się w międzynarodowy festiwal.

09.05.2004

Czyta się kilka minut

Kilka dni wcześniej do Izraela przyjechało kilkadziesiąt (!) ekip telewizyjnych z całego świata oraz kilkuset “zwolenników Vanunu", którzy widzą w nim swego idola. Na placu przed bramą więzienną w nadmorskim Aszkelonie od wczesnych godzin rannych zbierał się tłum: około tysiąca osób, wśród których przeważali dziennikarze, fotoreporterzy i operatorzy telewizyjni, oczekując na otwarcie bramy. Niemały wkład w tę atmosferę niemal “giełdowej" gorączki wniosła telewizja izraelska, która na żywo transmitowała wydarzenia “z placu boju". Cały ten harmider utrudnił dostrzeżenie sedna sprawy: o co właściwie chodzi w tzw. sprawie Vanunu.

A zaczęła się ona 5 października 1986 r. gdy londyński “Sunday Times" w artykule pod tytułem “Tajemnice izraelskiego arsenału nuklearnego" wystąpił z sensacyjną wtedy informacją: “Izrael jest szóstym mocarstwem atomowym na świecie, które wyprzedzają tylko USA, ZSRR, Wielka Brytania, Francja i Chiny. W ciągu ponad dwóch dziesięcioleci Izrael zbudował i rozwinął swój potencjał broni atomowej, ukrywając przed krążącymi w przestworzach satelitami wywiadowczymi zlokalizowany w podziemiach w Dimonie na Negewie (pustynia Negew - red.) na południu kraju nowoczesny ośrodek produkcji broni atomowej".

Publikacja nie zaskoczyła tzw. miarodajnych czynników izraelskich, gdyż kilka dni wcześniej redakcja “Sunday Timesa" zwróciła się do ambasady izraelskiej w Londynie z prośbą o ustosunkowanie się do informacji, jakie zamierzała opublikować. W wyniku wewnętrznego śledztwa ustalono, że źródłem informacji brytyjskiego tygodnika jest Mordechaj Vanunu, który pracował kilka lat w Ośrodku Nuklearnym w Dimonie i po zwolnieniu się z pracy wyjechał do Australii.

Kim jest Vanunu? Jakie były motywy jego postępowania? Mordechaj urodził się w 1954 r. w marokańskim Marakeszu w religijnej rodzinie żydowskiej. Gdy miał 8 lat, rodzina wyemigrowała do Izraela i zamieszkała w Ber Szewie na południu kraju; początkowo ojciec pracował w fabryce włókienniczej, później założył sklep z judaistycznymi dewocjonaliami. Mordechaj uczęszczał do szkoły religijnej (chederu), a następnie do religijnej szkoły średniej. Potem podjął pracę i jednocześnie wstąpił do skrajnie prawicowej partii “Hatchija". Powołany w 1971 r. do wojska, służbę ukończył w randze starszego sierżanta.

W 1976 r. przeczytał w prasie ogłoszenie o poszukiwaniu pracowników do Ośrodka Badań Nuklearnych, zgłosił swoją kandydaturę i po weryfikacji przez władze bezpieczeństwa został przyjęty do pracy 1 stycznia 1977 r., podpisując zobowiązanie do przestrzegania zasad tajności w sprawach dotyczących pracy. Złamanie tego zobowiązania było podstawą do wymierzenia mu potem przez sąd tak surowej kary: 18 lat więzienia.

Jednocześnie z pracą w Ośrodku, gdzie awansował do stanowiska technika-kontrolera, podjął studia na uniwersytecie im. Ben Guriona w Ber Szewie. Właśnie tam nastąpiła metamorfoza jego poglądów: wystąpił z “Hatchiji" i zbliżył się do skrajnie lewicowej partii komunistycznej “Rakach" (składającej się głównie z Arabów), włączając się w działalność różnych organizacyjnych przybudówek tej partii. Nie uszło to uwadze służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo Ośrodka w Dimonie, które zażądały od niego sprawozdania na temat jego kontaktów z komunistami. Vanunu odmówił, zawiadamiając jednocześnie o zamiarze opuszczenia pracy. Jednocześnie przemycił aparat fotograficzny i sfotografował urządzenia i pomieszczenia w Dimonie. Po miesiącu opuścił pracę, sprzedał cały dobytek i wyjechał na Daleki Wschód, a stamtąd do Australii - zabierając dwa zrobione w Ośrodku filmy. Te właśnie zdjęcia były corpus delicti, mającym udowodnić prawdziwość informacji przekazanych przez niego redakcji “Sunday Times".

Po publikacji “Sunday Timesa" zawrzało nie tylko w Izraelu, ale we wszystkich światowych gremiach sprzeciwiających się rozpowszechnianiu broni nuklearnej. Wprawdzie już przed publikacją “Sunday Timesa" pojawiały się w różnych bardziej lub mniej poważnych pismach “najprawdziwsze informacje" na temat nie tylko liczby posiadanych przez Izrael bomb atomowych (jak gdyby ktoś je przeliczył dla redakcji owych pism), ale nawet miejsca ich magazynowania itp.

W Izraelu jednak wszystkie rządy (prawicy i lewicy) zawsze trzymały się zasady ani nie potwierdzania, ani nie zaprzeczania informacjom dotyczących posiadania przez Izrael broni atomowej. W mediach temat ten objęty jest częściowym tabu: bez ograniczeń można dyskutować, czy Izrael powinien dążyć do posiadania broni atomowej czy też jest ona mu niepotrzebna. Cenzura wojskowa uniemożliwia natomiast informowanie, czy Izrael posiada taką broń. Media mogą tylko cytować już opublikowane informacje z zagranicznych źródeł. Można dyskutować, czy te przepisy są logiczne i uzasadnione, ale nie w tym istota sprawy. Informacje przekazane przez Vanunu do “Sunday Timesa" i wsparte zdjęciami, zrobionymi nielegalnie, godziły w politykę rządu otaczania sprawy uzbrojenia nuklearnego atmosferą niejasności.

Uzasadniając swą politykę otaczania sprawy broni atomowej taką “zasłoną dymną", rzecznicy izraelscy wyjaśniają, że oficjalna odpowiedź zarówno “tak", jak i “nie" na pytanie dotyczące posiadania broni nuklearnej może wyrządzić szkody, nie tylko Izraelowi. Odpowiedź twierdząca rozpęta wyścig zbrojeń nuklearnych na Bliskim Wschodzie, który przy istniejącym napięciu może łatwo - szczególnie wobec niezbyt wysokiego stopnia politycznej odpowiedzialności niektórych szefów państw arabskich - spowodować konflikt przy użyciu broni atomowej, co może skończyć się nieobliczalnym nieszczęściem dla całego świata. Z drugiej strony wyraźne oświadczenie, że Izrael takiej broni nie posiada, może rozzuchwalić niektórych arabskich decydentów, aby ponownie “spróbować szczęścia" w konflikcie konwencjonalnym z Izraelem. Celowa niejasność wokół sprawy izraelskiego uzbrojenia atomowego stanowi czynnik hamujący ewentualne zapędy tych arabskich polityków, którzy mimo upływu lat i doznanych klęsk wciąż marzą o wymazaniu Izraela z mapy świata. O czym niektórzy z nich zresztą mówią zupełnie otwarcie.

Można się z tym rozumowaniem zgodzić lub nie. Ale trudno oczekiwać, aby władze Izraela patrzyły przez palce, gdy ich obywatel łamie prawo, nawet jeśli uważa je za nieuzasadnione. Tego do dziś nie chce zrozumieć Mordechaj Vanunu.

18 lat temu Vanunu został przez izraelski wywiad sprowadzony - wbrew swej woli - z Rzymu do Izraela i postawiony przed sądem. W wyroku sędziowie zaznaczyli, że właściwie werdykt powinien opiewać na 20 lat, ale dwa lata Vanunu “zaoszczędził" sobie z powodu opieszałości władz bezpieczeństwa, które powinny były w porę, czyli jeszcze podczas jego pracy w Dimonie, stwierdzić, że wobec politycznych przekonań i powiązań organizacyjnych nie powinien on pracować w instytucji, która wymaga lojalności i zaufania.

Wychodząc z więzienia Vanunu oświadczył zebranym dziennikarzom: “Nie jestem zdrajcą ani szpiegiem. Wyjawiłem prasie nasze nuklearne tajemnice, bo chciałem, żeby świat był świadomy, co się dzieje w Izraelu". Oczywiście, jego postępowanie nie było szpiegostwem, bo nie działał na rzecz obcego państwa. Ale sąd uznał, że była to zdrada, czyli Vanunu jest zdrajcą, niezależnie, jakie jest jego zdanie. Oświadczenie, że nie żałuje swego czynu, nie przysporzyło mu w Izraelu sympatii.

Inaczej ma się sprawa z sympatykami spoza Izraela. Przed więzieniem oczekiwało na jego wyjście kilkuset demonstrantów z różnych państw, m.in. z mocarstw nuklearnych. Ciekawa byłaby odpowiedź popleczników Vanunu, czy demonstrowaliby poparcie i sympatię także dla ludzi skazanych w ich krajach za zdradę tajemnic nuklearnych czy obronnych? Kilku z tych demonstrantów mówiło przed kamerami izraelskiej telewizji, że Vanunu powinien otrzymać od Izraela nagrodę, a nie karę, bo “działał przeciw możliwości powtórzenia się w Izraelu katastrofy podobnej do tej z Czernobyla". Czemu więc nie jadą demonstrować do Waszyngtonu, Moskwy, Londynu, Paryża, Delhi czy innych państw dysponujących bronią atomową czy posiadających elektrownie atomowe? Wszak w Czernobylu wybuch nastąpił w elektrowni.

Szczególnie raziło poparcie, udzielane Vanunu przez brytyjską stację BBC, która wynajęła mu luksusowy apartament w jednej z najdroższych w Izraelu dzielnic Jaffy. Vanunu zamieszkał tam na czas nieokreślony, aż podejmie decyzję co do swych dalszych kroków.

Dzielnicy strzeże dniem i nocą prywatna firma ochroniarska, Vanunu będzie więc bezpieczny przed demonstracjami swoich przeciwników, gdy zagraniczni zwolennicy wrócą do domu. Tylko co ma państwowa brytyjska stacja radiowo-telewizyjna do sprawy Vanunu? Czy występuje w podobny sposób przeciw brytyjskiej broni atomowej?

Aleksander Klugman (ur. 1925 w Łodzi) jest publicystą i pisarzem, autorem kilkunastu książek w języku polskim i hebrajskim oraz słowników polsko-hebrajskich. Były więzień Oświęcimia, od 1957 r. mieszka w Izraelu. Członek sekcji autorów piszących po polsku przy Związku Pisarzy Izraelskich i członek-założyciel Fundacji Polonica w Ziemi Świętej. Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2004