Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podziękować Jej za przyjaźń tylu lat, za rozmowy telefoniczne w tym ostatnim okresie, gdy już nawet nie pisała do "Tygodnika", ale zawsze z tą samą mądrością pełną emocji dzieliła się swoimi obawami, pytaniami i przekonaniem o tym, co w stanie naszej wolności rokuje pomyślnie, a co zagraża i boli. I jeszcze za Jej twórczość z czasów, gdy nie znałam Jej jeszcze, a odkrywanie jej wędrówek przez zupełnie mi nieznane rejony świata było wielką lekcją, jak szukać klucza do zrozumienia wszelakiej obcości, pozornie nie do pokonania...
Ale to nie będzie żadne spokojne, choć pełne żalu pożegnanie. Bo na stole leżą obraźliwe listy od paru czytelników dotkniętych moimi słowami protestu (felieton na Wielkanoc) przeciw śpiewaniu w wolnej Polsce modlitwy, aby Bóg nam tę wolność raczył przywrócić. A w mediach od kilku dni wre coraz głośniej przeciwko, jak to ujmują wypowiadający się, zamachom na wolność słowa. Chodzi tym razem o polityczne transparenty w czasie "zadym" na stadionach, o inwektywy i pogróżki w internecie (po raz pierwszy skutkujące krokami interwencji), wreszcie o coraz szerzej obrastający w komentarze, a także repliki skandal na KUL (o którym wypowiedział się także "Tygodnik").
Raz jeszcze mam poczucie niewspółmierności - gigantycznej! - między tematem a kalibrem swojego pisania. Ale nie chcę milczeć. Rzecz jest zbyt bolesna i zbyt nas wszystkich obchodzi. Dziś odniosę się tylko do jednej sprawy: do wskrzeszania alarmu o powracającej jakoby "cenzurze". Coraz częściej pada ona jako zagrożenie, choć jestem przekonana, że żaden dziennikarz wygrażając tym terminem, sam w to nie wierzy.
Czy mam przypomnieć, co było konfiskowane w czasach funkcjonowania cenzury? Nie inwektywy, nie obelgi pod adresem przeciwnika. Skreślano nazwiska skazanych na milczenie twórców i próby przekazywania ich dorobku. Skreślano nazwy miejsc i dziejów budujących świat prawdy i bohaterstwa. Skreślano naukę Kościoła broniącego człowieka. Skazywano na milczenie dokonania tych ludzi, o których, bo niesłuszni, nie należało nawet wiedzieć.
Dziś podnosi się larum z powodu zakwestionowania prawa do obrażania człowieka, a także do naruszania bezkarnie konkretnych zapisów kodeksów (najczęściej zza bezpiecznej zasłony dowolnych pseudonimów). A pełną swobodę posługiwania się każdą retoryką, włącznie z taką, której do niedawna po prostu między przyzwoitymi ludźmi nie godziło się używać, zaczyna się ogłaszać miernikiem naszej wolności w jej wymiarze powszechnym.
Jeden z listów, które otrzymałam, anonimem nie jest. Dlatego autor listu domaga się osobistej odpowiedzi. I zrobiłabym tak, zamiast tu o tym pisać, gdyby nie jedno: pan "profesor doktor habilitowany inżynier" nie tylko pozwala sobie na aluzję do mojego "dziwnego nazwiska" (w czym nie sposób nie widzieć chęci obrażenia adresatki), ale zadaje pytanie zastanawiające: "Dlaczego jeszcze wychodzi Tygodnik?". A więc w obronie wolności mamy już perspektywę przyszłych - pożądanych - konfiskat?
Ewo kochana, czasem zazdroszczę Ci, że możesz to wszystko widzieć już z innego wymiaru...