Nowe tory Kościoła

Apostolstwo zastąpiliśmy rządzeniem. W reformie nie ratowanie instytucji powinno być najważniejsze, tylko ukazywanie Królestwa Bożego.

16.08.2021

Czyta się kilka minut

Czyszczenie Bazyliki św. Piotra w Watykanie, 15 maja 2020 r. / ALBERTO PIZZOLI / AFP / EAST NEWS
Czyszczenie Bazyliki św. Piotra w Watykanie, 15 maja 2020 r. / ALBERTO PIZZOLI / AFP / EAST NEWS

Legendarny ksiądz Jan Zieja uważał, że głównym problemem, z którym Kościół boryka się od początku IV w., jest budowanie królestw doczesnych zamiast oddania się budowaniu Królestwa Bożego. W centrum misji Jana Chrzciciela, Jezusa, św. Pawła, apostołów stała Dobra Nowina o Królestwie Bożym i Królestwie Niebieskim. Epoka konstantyńska otworzyła natomiast chrześcijanom możliwość współpracy z państwem ziemskim, pod pozorem budowania Królestwa Bożego, podległego jednak berłu cesarzy, chociaż sami chrześcijańscy władcy ogłaszali się wasalami Boga.

Rezultatem było związanie następców apostołów z konkretnym ziemskim państwem. I to jemu zaczęli służyć, budując Kościół-instytucję wzorowaną na instytucjach ziemskich. W konsekwencji chrześcijanie zaniedbali budowanie Królestwa Bożego. Zdaniem ks. Ziei ten instytucjonalny model Kościoła tak dalece zawładnął umysłami chrześcijan, że w życiu biskupów bardzo niewiele zostało z apostolskiego sposobu życia. Apostolstwo zastąpiono rządzeniem.

Ks. Zieja wypunktował ten problem następująco: diecezją rządzi biskup, parafią proboszcz, a księża zadowalają się organizacją małych grup apostolskich, traktowanych jako własne poletko doświadczalne pod tytułem „moja młodzież”, „moje duszpasterstwo”. Od siebie dodam, że znam księży mówiących „moja parafia” zamiast „nasza parafia”, biskupów mówiących „moi księża”, a nie „my księża”, albo „moja diecezja” zamiast „nasza diecezja”. Zieja postulował przestawienie zwrotnic z kierunku „władza” na kierunek „odpowiedzialność” wszystkich ochrzczonych za apostolstwo i życie Ewangelią.

Konstantyński gorset

Te uwagi, opublikowane równo trzydzieści lat temu w książce „Żyć Ewangelią”, po trzech dekadach właściwie nie tracą nic ze swojej aktualności. Ks. Zieja ufał jednak, że nadchodzi epoka wyzwalania się z konstantyńskiego gorsetu, a swoje nadzieje wiązał z osobą Jana Pawła II. Jest kwestią odrębną, czy na tamtym etapie taki proces był możliwy. Niemniej ten sam Zieja twierdził, że procesu wyzwolenia się Kościoła nie da się wprowadzić żadnym dekretem czy encykliką. Potrzebny jest jakiś ruch opierający się nie tyle na autorytecie instytucji Kościoła związanego z państwem doczesnym, co po prostu na świadomości realizowania przez Kościół Ewangelii, poczynając przede wszystkim od szczebla parafialnego.

Dlaczego o tym piszę? Otóż w kwietniu tego roku Franciszek ogłosił zwołanie XVI Synodu Biskupów, którego inauguracja odbędzie się 9 października równocześnie w Watykanie i we wszystkich diecezjach świata. Nie będzie to jednak jeszcze jedno rzymskie spotkanie wybranych biskupów, na którym wypowiedzą się oni na określony temat, zwieńczone opublikowaniem wzniosłego dokumentu jako podstawy dla papieskiej adhortacji, trafiającej następnie na półki, a w najlepszym wypadku na biurka teologów. Tym razem chodzi o coś wyjątkowego.

W obliczu globalnego kryzysu wiarygodności Kościoła we współczesnym świecie papież zadaje wszystkim diecezjom świata drogę synodalną jako narzędzie namysłu nad zagadnieniem „Ku Kościołowi Synodalnemu: komunia, uczestnictwo, misja”. Są to trzy teologiczne pojęcia wypracowane przez Sobór Watykański II, a skutkujące konkretnym wymiarem struktury Kościoła. Droga synodalna ma dzielić się na trzy fazy: diecezjalną, kontynentalną i powszechną. Do każdego z tych etapów zaproszono do współpracy nie tylko biskupów czy księży, zakonników i zakonnice czy przedstawicieli uczelni kościelnych, ale wszystkich ochrzczonych, zarówno praktykujących, jak i niepraktykujących. Ma to być synod słuchania, ponieważ „proces decyzyjny w Kościele – stwierdził sekretarz generalny synodu kard. Mario Grech – rozpoczyna się zawsze od słuchania, bo tylko w ten sposób możemy zrozumieć, jak i gdzie Duch chce prowadzić Kościół”.

Szefem jest Bóg

Jeśli dobrze rozumiem idee Franciszka, droga synodalna, jaką nam zadaje, ma w tle dwie fundamentalne kwestie. Czy w Kościele stawiamy na siłę czy na moc? I kwestia druga: czy dla dobra Królestwa Bożego jesteśmy gotowi pójść na całość?

Istnieje wielka różnica pomiędzy siłą i mocą. Można mieć w sobie siłę, aby walczyć z przeciwnościami losu, z demonami rodzącymi się w naszej skołowanej wyobraźni, ze wszystkimi tzw. zagrożeniami wartości chrześcijańskich. Taka siła prowadzi często do agresji, do budowania twierdz i bastionów, walki o swoje, wojowania w imię Boże z krzyżem na płaszczu, ale i z mieczem pod płaszczem. Siła prowadzi do pozbywania się wiarygodnych wartości duchowych przy jednoczesnym zachowaniu ich pozorów. Wiedzie do naruszania człowieczeństwa, utraty szacunku dla siebie i innych, do egoizmu i cynizmu. Siła daje iluzoryczne poczucie szczęścia z osiągnięcia władzy, nawet jeśli będzie to tylko władza sołtysa we wsi.

Moc natomiast jest przede wszystkim mocą Ducha Świętego, uzmysławiającego, że „prawda jest symfoniczna”, jak mawiał Hans Urs von Balthasar. Moc Ducha i ludzkiego ducha to wolność wewnętrzna i wymaganie od siebie. To także czynienie pokoju między ludźmi. „Prawdziwa moc to życie, to duch, podczas gdy siła to słabość i śmierć” – jak dowodzi przyjaciel św. Matki Teresy z Kalkuty, prof. David R. Hawkins („Siła czy moc”, Warszawa 2016). Papież Franciszek od lat zaprasza Kościół do wejścia w przestrzeń mocy ducha, a nie siły, czyli przemocy na wzór civitas terrena.

Aby osiągnąć moc ducha, trzeba jednak pójść na całość. Czyli nie używać podwójnej miary – dostrzegania drzazgi w oku bliźniego, a pomijania belki we własnym. Pójść na całość oznacza też: nie tylko modlić się gorliwie, lecz także nie lekceważyć człowieka słabego. Nie obnosić się publicznie ze swoją pobożnością i troszczyć o uznanie innych, ale liczyć przede wszystkim na uznanie w oczach Boga. Pójść na całość to liczyć się z tym, że Bóg jest większy od wszystkich naszych o Nim koncepcji.

Konsekwencje takiego podejścia uświadomił mi niedawno mój przyjaciel, prof. Yehoyada Amir z Hebrew University w Jerozolimie. Gdy napisałem mu, że dobiegła kresu moja kadencja prowincjała, wróciłem do szeregu i zależę teraz od mojego nowego szefa, odpisał mi krótko: przecież twoim Szefem jest Bóg! Czyż nie jest to sedno duchowej, a nie instytucjonalnej religii? Nasza sprawa jest sprawą z Bogiem, którego głosi Kościół.

Dla Kościoła „pójść na całość” oznacza, że nie można „służyć Bogu i mamonie”. Skoro uczeń Chrystusa nie może żyć w rozdwojeniu i przede wszystkim służyć sobie, to także Kościół nie może być na siebie nakierowany. I nie chodzi tutaj wyłącznie o pieniądze czy o wpływy polityczne. Jak pisze wybitny egzegeta i teolog Gerhard Lohfink, „naśladowca Chrystusa będzie również żył w rozdwojeniu, gdy swoich bliźnich dzielił będzie na tych, których trzeba kochać, i tych, których wolno nienawidzić” („Czy Bóg potrzebuje Kościoła?”, Poznań 2005).

Dom miejscem Kościoła

Nadchodzący synod wyrasta także z lekcji, jakiej udzieliła pandemia COVID-19. W wywiadzie dla „La Civiltà Cattolica” kard. Mario Grech, cytując ks. Tomáša Halíka, powiedział, że doświadczenie pustych kościołów doby pandemii można przyrównać do doświadczenia Żydów, którzy po zburzeniu świątyni jerozolimskiej musieli wziąć do ręki święte księgi i przy stole rodzinnym na nowo je zreinterpretować. Podobne było też doświadczenie chrześcijan pierwszej wspólnoty jerozolimskiej. Dlatego zdaniem watykańskiego hierarchy Kościół musi przeorientować swój dotychczasowy model duszpasterski i wejść na zupełnie nowe tory.

Byłoby swoistym samobójstwem sądzić, że po pandemii można wrócić do tych samych modeli duszpasterskich, które praktykowano do tej pory. Poświęcamy wiele energii na próby nawrócenia zsekularyzowanego społeczeństwa, zauważa sekretarz synodu, podczas gdy ważniejsze jest nawrócenie nas samych, „nawrócenie duszpasterskie”. To nawrócenie jest potrzebne chociażby dlatego, że wielu katolików to swoiści analfabeci ewangeliczni, a chodzi przecież o to, aby umieścić Ewangelię w centrum życia Kościoła i jego posługi.

W tym samym tekście kard. Grech wskazuje, że Kościół drogi synodalnej ma wyjątkową okazję, aby nawrócić się od modelu instytucji do modelu Kościoła domowego. Dotychczas przyjmowaliśmy niemal bez zastrzeżeń, że rodzina jest zależna od Kościoła, gdy tymczasem Kościół powinien być zależny od rodziny. Skoro rodzina jest Kościołem domowym – domus ecclesiae, to należy jej nadać wymiar sakralny i kultowy.

Od siebie dodam, że gdy w pandemii zabrakło możliwości uczestnictwa w coniedzielnej Eucharystii, a świeccy nawet nie mogli wziąć udziału w Triduum Paschalnym i świętować Wielkanocy w tradycyjny sposób, musieli wymyślić sposoby domowej paraliturgii, by chociaż w ten sposób celebrować i przeżywać wiarę w Zmartwychwstałego. Pierwszym miejscem, gdzie celebruje się, rozważa i przeżywa wiarę, jest zawsze rodzina.

Władza czy posługa

Co z tym wszystkim zrobi Kościół w Polsce? W niedawnym wywiadzie dla KAI przewodniczący episkopatu abp Stanisław Gądecki zwrócił uwagę na absolutną bezprecedensowość tego wydarzenia. Cieszy fakt, że zauważył oddolną inicjatywę świeckich, czyli Kongres Katolików i Katoliczek, jeszcze niedawno traktowany przez wielu biskupów z dużą nieufnością. Dostrzega konieczność wysłuchania wszystkich ochrzczonych, zarówno wierzących, jak i niewierzących, a także duchownych, którzy krytycznie wyrażają się o nim samym. Jest to jakieś otwarcie na nowe czasy. Jednakże w tym samym wywiadzie arcybiskup mówi z pewnym dystansem o skuteczności działań świeckich grup synodalnych, przywołując doświadczenia II Synodu Plenarnego w Polsce z lat 1991-99.

Pozwolę sobie zauważyć, że być może wspomniane doświadczenia wynikały z faktu ówczesnej dominacji modelu Kościoła-instytucji, a nie Kościoła-komunii czy Kościoła-herolda Królestwa Bożego. W sytuacji załamania modelu Kościoła, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni, a nawet gremialnego odrzucenia tego modelu przez ludzi młodych, pasterze Kościoła nie mają już prawdopodobnie innego wyjścia, jak tylko wsłuchać się w głos ludu Bożego.

Przewodniczący episkopatu podkreśla rolę biskupów, czyli kolegium następców apostołów posiadającego potrójną władzę pasterzowania, uświęcania i nauczania, w którą wyposażył Kościół jego boski Założyciel. Rozumiem, że jest to zawoalowana sugestia, aby synod w Polsce nie poszedł śladem niemieckiej drogi synodalnej, gdzie biskupi rozmawiają ze świeckimi „jak równy z równym”. Otóż nie mam żadnych wątpliwości co do wartości sukcesji apostolskiej. Głęboko wierzę św. Ireneuszowi, gdy mówi „ubi episcopus, ibi ecclesia” (gdzie biskup, tam Kościół). Mam natomiast wątpliwość, czy słowo „władza” jest tutaj na miejscu, skoro teksty Vaticanum II mówią nie tyle o potestas, co o munus, czyli urzędzie biskupa.

Dodać należy, że ów munus jest pojęciem wieloznacznym, które tłumaczyć można jako „urząd”, „funkcja”, „misja”, „służba”, „zadanie”, „obowiązek”, „posługa”, a nawet „dar”. Patrząc od strony ściśle teologicznej, w Kościele władza i urząd posługi przenikają się wzajemnie. Niemniej władza kojarzy się z siłą i przemocą, czego aż nadto doświadczamy w wymiarze państwa świeckiego. Munus zostawia przestrzeń dla mocy ducha, życiowej energii i witalności, którą czerpie się ze służby właśnie.

Wyzwania

Są to oczywiście uwagi na teologicznym poziomie ogólności, podczas gdy istnieją konkretne, poważne wyzwania. Jaką odpowiedź znajduje dziś wspólnota Kościoła wobec coraz liczniejszych apostazji? Myślę tutaj o osobach, których rodzice całe swoje życie poświęcili Kościołowi. Ba! Oni sami byli rzecznikami sprawy Kościoła we współczesnym świecie, a mimo to odchodzą, deklarując nierzadko, że nie chcą pogrzebu katolickiego. Ostentacyjne stwierdzenie „niech sobie idą” – a spotkałem się z takim stwierdzeniem u kilku księży – jest przecież cynicznym zapomnieniem misji Dobrego Pasterza. Wiąże się z tym kwestia szkolnej katechezy, którą porzuca już około 30 proc. młodych. Rozwiązaniem tego problemu na pewno nie będzie wprowadzenie – ramię w ramię z władzą świecką – obowiązkowego wyboru między katechezą szkolną a etyką. Można się spodziewać, że reakcją będzie masowy wybór etyki przez młodzież.

Inną kwestią jest, jak przejść od Kościoła duszpasterskich eventów, celebrowanych na zlotach stadionowych, do pracy w małych grupach apostolskich i coraz mniej licznych parafii. Od dłuższego czasu mówi się o pentekostalizacji Kościoła, skutkującej promowaniem zachowań sekciarskich. Ponurą przestrogą przed brakiem monitorowania tych ruchów jest horror u wrocławskich dominikanów. Oczywiście nie można wykluczyć tych kierunków, ale nowa ewangelizacja nie może się sprowadzać do wzbudzania religijnych emocji.

Kard. George Pell propagował z pewnym powodzeniem w Australii projekt medytacji chrześcijańskiej, opracowany pod patronatem benedyktyna o. Johna Maina w ramach Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej. Takie wspólnoty istnieją również w Polsce, a projekt ten wspierał zmarły na covid benedyktyn o. Włodzimierz Zatorski. Wielkie zapotrzebowanie na tego typu formację duchową, która uczy, jak spotkać się z Chrystusem – nauczycielem wewnętrznym – może być szansą dla Kościoła małych wspólnot. Może synody diecezjalne powinny przemyśleć i tę racjonalną drogę duchową, skoro mawia się, że „wiek XXI będzie wiekiem mistyków”?

Z duszpasterskiego doświadczenia wiem też, że w dobie zapaści demograficznej wzrośnie fala migracji zarobkowej do Polski. Potrzebne będą ręce do pracy i będą to ręce ludzi pochodzących z innych kręgów kulturowych. Czy diecezje są przygotowane do pracy z obcokrajowcami, dla których Polska staje się albo drugim domem, albo przystankiem w drodze do innych krajów? W których diecezjach obcokrajowcy cieszą się własnym kościołem, który byłby ich domem pojmowanym nie jako getto, ale miejsce inkulturacji? Czy biskupi wiedzą, że na terenie ich diecezji mieszkają katolicy o innym kolorze skóry, którzy nie mówią po polsku, ale żyją duchem Ewangelii? I co wspólnoty diecezjalne mogą robić dla tych ludzi, nawet jeśli nie są oni katolikami? To tylko kilka kierunków, których przemyślenie wydaje mi się ważne na synodalnej drodze.

Jednym z elementów nowego myślenia Soboru Watykańskiego II o Kościele stała się tzw. eklezjologia communio. Mówiąc najogólniej, ta kategoria jest konsekwencją modelu wspólnoty Osób Trójcy, której odzwierciedleniem powinno być życie Kościoła karmiące się sakramentami. Skoro papież Franciszek jako jeden z elementów synodalnego namysłu nad samoświadomością Kościoła zadaje właśnie pojęcia communio, partitipatio, missio, można zakładać, że stoimy przed konkretnym zadaniem przemodelowania struktury Kościoła, gdzie dominantą nie będzie kwestia władzy, ale właśnie wymóg współodpowiedzialności, zaangażowania i misji. Całkiem możliwe, że stajemy u progu epoki odchodzenia od modelu konstantyńskiego na rzecz modelu współodpowiedzialności. ©

Autor (ur. 1964) jest augustianinem, doktorem teologii fundamentalnej, duszpasterzem obcokrajowców w Warszawie. Były współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów, konsultor Komitetów KEP ds. Dialogu z Judaizmem i Komisji ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek. W latach 2012-21 prowincjał Zakonu Świętego Augustyna w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2021