Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Już u progu XX wieku przerażeni byli technicyzacją świata, postępującym indywidualizmem, który był tylko inną nazwą egoizmu, swoistym tańcem śmierci, w którym wiruje ludzkość. Tymczasem uważali, że najważniejszą powinnością człowieczeństwa powinno być wskrzeszenie z martwych wszystkich, którzy wcześniej odeszli. Idea supramoralizmu nakazywała spłatę długów, które zaciągnęliśmy wobec naszych przodków. Oto dali nam życie, całkowicie się poświęcając, a w zamian otrzymali tylko śmierć. Dlatego wszystkie siły oraz wciąż rosnące możliwości techniczne powinniśmy podporządkować temu najwyższemu z punktu widzenia etyki zadaniu: żeby długie łańcuchy naszych ojców, matek, praojców, pramatek powstały z grobów.
To nie byli nawiedzeni marzyciele. To byli ludzie poważni i wiedzieli, o czym mówią. Z Bogdanowem spierał się Lenin, a GPU zamknęło go na pięć lat. Myśl Fiodorowa inspirowała samego Ciołkowskiego w jego rozważaniach o kosmonautyce. Płatonow był inżynierem. Elektryfikował i meliorował wsie w rosyjskiej głubince.
Piękny i niepokojący jest ten obraz, w którym łączy się najstarszy kult ludzkości, kult przodków, z wielką i utopijną nadzieją, którą niosła rozwijająca się technologia.
Ziemia oczywiście byłaby za mała, więc mielibyśmy swoich wskrzeszonych wysyłać w kosmos. Prawda, że piękne i niepokojące są początki myślenia o podboju kosmosu? I smutne są myśli o tym, że stanęło na technologicznym wyścigu między dwoma mocarstwami o władzę nad światem.
Proroctwa jednak się spełniają. Często szyderczo. W końcu nie przestaliśmy marzyć o nieśmiertelności. Nie o wskrzeszeniu naszych zmarłych wprawdzie, nie o czymś w rodzaju ludzkiego i łagodnego Sądu Ostatecznego, ale o naszej osobistej, egoistycznej nieśmiertelności.
O tym jest przecież biotechnologiczna i medyczna opowieść ostatnich lat. Już nie o leczeniu, ale o przedłużaniu życia. Nikt nie formułuje tego wprost, ale to naturalne, że zapragniemy doprowadzić rzecz do końca. Nie do powstrzymania jest ten gatunek w dążeniu do samozagłady i do przetrwania. O wszystko można nas podejrzewać poza umiarem. Więc będziemy grzebać i gmerać w cudzie życia, aż przestanie być cudem. W komórkach, w organizmach, we krwi, w płynach i błonach, będziemy to mieszać, sklejać, podsycać, ożywiać i hodować. Aż samo zacznie rosnąć.
I nie przyjdzie nam do głowy, by okazać wdzięczność i sklonować wszystkich naszych zmarłych, dzięki którym ten świat (o którego jakość oczywiście można się spierać) dostaliśmy i w nim żyjemy. Co to, to nie. Raczej wskrzesimy sobie jakieś monstrum, żeby na nim zarobić. Odtworzymy sobie Hitlera, żeby w wszechświatowej telewizji zrobić mu pokazowy proces. Samych siebie będziemy w nieskończoność powielać, żeby za którymś tam razem nasze życie wreszcie sprawiło nam satysfakcję.
W zaciszu swojej dość późno zelektryfikowanej wsi rozmyślam o tym jak najbardziej serio. O chwili, gdy najbogatsi będą mogli kupić sobie nieśmiertelność. Może nie dosłownie wieczność, ale stan całkowitego wyczerpania ziemskich żądz. Czyli każdy, którego oczywiście będzie stać, dostanie nieograniczony limit ponawiania życia i odejdzie dopiero na własne życzenie, gdy ostatecznie zabije go nuda. Patrzę na swoje owce (minionej nocy przyszły na świat dwie czarne), które będą żyły dwanaście, może trzynaście lat, i jest pewna szansa, że mnie przeżyją. Jednocześnie rozmyślam o tym gigantycznym przemyśle, który właśnie się rozkręca. O hodowli ciał, z których można będzie czerpać części. Jeden diabeł wie, czy te ciała będą sztuczne, czy wciąż prawdziwe. I próbuję zgadnąć, ile taki niesyty bogacz będzie zużywał kolejnych powłok, w które przetransplantują jego umysł? Tożsamość? Pamięć? Któż wie, jak to będzie wyglądało, ale przecież nie ma innego wyjścia.
I co zrobi wtedy Pan? Zostanie tak jak kiedyś Panem ubogich, aby słowo na powrót stało się ciałem? Myślę, że w ogóle nie jesteśmy przygotowani na to, że starą wieczność oraz nieśmiertelność zastąpimy nową i własną. Zwyczajnie nie będziemy wiedzieli, co z nią zrobić. W cichości ducha mam nadzieję, że wtedy zawyjemy z tęsknoty za śmiertelnością. Bo jak tu żyć wiecznie bez swych umarłych? Jeśli ich nie zabierzemy, będziemy musieli do nich wrócić.