Nie widać z wysoka

Sprowokował mnie tekst Stefana Chwina “Wielki tydzień żałoby" (“TP" nr 17/05). Wydaje się zrazu, że nie można z nim polemizować, bo mówi o uczuciach: “Od dziecka bałem się tłumów". Jednak poza nimi Chwin wyraża też przekonania, a nawet przemawia w imieniu pewnej grupy społecznej: “Nie jestem w swoich odczuciach zupełnym wyjątkiem, chociaż dzisiaj nie wszyscy mówią o tym z równą szczerością" oraz “I sporo moich znajomych polskich inteligentów katolickich czuje dokładnie to samo co ja, chociaż nie zawsze mówią o tym otwarcie". Cóż widać z miejsca, z którego otwarcie i szczerze przemawia Stefan Chwin? W dniach po śmierci Jana Pawła II przysuwa twarz do szyby i boi się, że świece zapalą się tylko w niewielu oknach - albo przeciwnie, że z przerażającą jednomyślnością zapalą się we wszystkich. Tak źle i tak niedobrze, bo ktoś będzie te okna obserwował, “a później wypomną mi, że zapaliłem świecę w moim oknie, albo wypomną mi, że jej nie zapaliłem".

Nie szydzę z lęku, o którym pisze Chwin. Sama bałam się w życiu wiele razy. Rzecz w tym, że z tamtego wyjątkowego tygodnia (jeśli autor naprawdę pisze o wielkim tygodniu żałoby, a nie o swoim wielkim tygodniu) nie można było wiele zrozumieć, jeśli patrzyło się tylko z mieszkania na szczycie wieżowca. A w tekście Chwina samotny polski pisarz dostrzega jedynie okna na swoim osiedlu i ekran telewizora. I rozmawia z dziennikarzem. Tak wybrany punkt obserwacji sprawia, że widzi tylko to, co i tak już wie z romantycznego stereotypu opozycji między jednostką a tłumem, artystą a filistrem, inteligentem a masą. Natomiast nie może wiedzieć, że na czas tamtego tygodnia stereotypy zawieszono, utarte konwencje zawiodły. Chwin interpretuje te okna rozświetlone lub ciemne jako rodzaj podpisu pod deklaracją lojalności składaną jednej lub drugiej stronie, rodzaj jawnego głosowania. Nie dopuszcza do siebie myśli, że ci, którzy zapalali świecę w oknie, mogli robić to z żalu po śmierci kogoś, kogo kochali, a wiedzieli, że nie będą mogli pójść na pogrzeb i postawić mu lampki na grobie. To Jemu zapalali świece, a nie po to, żeby pokazać sąsiadom (albo pisarzowi z wieżowca). A inni nie zapalali, bo np. nie mieli świeczek. A inni postawili tylko w jednym oknie, choć ich mieszkanie ma trzy, więc pozostałe zostały ciemne. A innych Papież nie obchodził, więc w ogóle o świeczkach nie myśleli. A jeszcze inni nie zapalali specjalnie, bo ich Papież złościł, zwłaszcza że nawet nie mogli obejrzeć kryminału w telewizji.

Jeśli nie poprzestawało się na spojrzeniu z wysokości wieżowca, można było zobaczyć jeszcze inne świeczki, stojące całkiem nisko: na trotuarze wzdłuż ulicy Jana Pawła II na Zaspie i pod pomnikiem, w pobliżu miejsca, gdzie stał ołtarz polowy podczas papieskiej Mszy. A kiedy zabrakło miejsca (a może ktoś nie miał czasu dojść), lampki pojawiły się także na ulicach sąsiednich, trawnikach, ogrodzeniu przy przystanku tramwajowym, wokół latarń i znaków drogowych. Po prostu, gdzie kto chciał. Na murku przed katedrą w Oliwie, a nawet w pryzmie starego śniegu pod katedrą, w który ludzie powstawiali światełka, jakby chcieli przypomnieć, że On kochał góry w śniegu i jeździł na nartach. Najbardziej niezwykły był rząd zniczy na plaży, ciągnący się kilometrami od Nowego Portu przez Sopot do Orłowa. Paliły się w ciszy i ciemności, sięgającej aż po horyzont. Zwyczajnej, codziennej przestrzeni miasta, nawet tej brzydkiej i ubogiej, ludzie wówczas z własnej woli nadali na chwilę sens sakralny, nie pytając o zgodę żadnej władzy świeckiej czy duchownej. Te lampki na trotuarze i trawniku, w śniegu i na piasku, stawiane były tak naprawdę na grobie Tego, który był z nami ponad ćwierć wieku i właśnie nam umarł.

Każdy z nas wie, że umrze. Każdy albo już przeżył śmierć kogoś bliskiego, albo boi się utraty. To przeżycie egzystencjalne dotyka każdego najgłębiej i porusza całe nasze jestestwo, czy to sobie uświadamiamy, czy nie. Na chwilę prawda takiego doznania może nas otworzyć na innych, tak samo poruszonych. Wtedy można zobaczyć ich wokół siebie jako ludzi. Niekoniecznie tylko znajomych inteligentów katolickich. Może niekoniecznie trzeba bez przerwy myśleć, jak za wszelką cenę odróżnić się od tych z lewa i od tych z prawa. Od tych z przodu i od tych z tyłu. Jak pokazywać siebie. Może wystarczy być sobą.

MAŁGORZATA CZERMIŃSKA (Gdańsk)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2005