Nie łamać trzciny, nie gasić płomienia

Nie mamy zamiaru wyrokować o niczyjej otwartości, ani tym bardziej „ścigać się” o miano środowiska najbardziej otwartego.

15.10.2012

Czyta się kilka minut

Od lewej: Dominika Kozłowska, Marek Zając, Jerzy Sosnowski, Tadeusz Sławek / Fot. Grażyna Makara, Michał Dyjuk / REPORTER
Od lewej: Dominika Kozłowska, Marek Zając, Jerzy Sosnowski, Tadeusz Sławek / Fot. Grażyna Makara, Michał Dyjuk / REPORTER

Po naszych publikacjach z cyklu „Niech żyje Kościół otwarty!”, a także po łagiewnickim spotkaniu redakcji, czytelników, współpracowników i klubów „Tygodnika Powszechnego”, dotarło do nas wiele głosów (część z nich publikujemy w dziale "Tygodnik Czytelników", niektóre pojawiły się na profilu Facebook/KosciolOtwarty), zachęcających do dalszej dyskusji. Podejmuje ją poniżej Piotr Sikora, na kolejnych stronach przedstawiamy zapis pierwszej części łagiewnickiej sesji, zatytułowanej „Wierzyć, jak to łatwo powiedzieć...”. Wkrótce kolejne głosy.



Jeden z najczęściej pojawiających się zarzutów, z jakimi spotykamy się w ostatnich dniach, mówi, że akcja „TP” tworzy w Kościele podział na Kościół otwarty i zamknięty. Jest to działanie nieewangeliczne, głoszą nasi krytycy, gdyż Kościół naprawdę jest jeden, Chrystusowy, i nie wolno go dzielić.


Gdyby celem akcji „TP” było wprowadzenie takiego podziału – zarzut byłby słuszny. Dzielenie Kościoła, tworzenie i utrwalanie w nim stronnictw nie ma sensu. Już apostoł Paweł krytykował takie dzielące określanie się chrześcijan w Koryncie (por. 1 Kor 3,4)


Z drugiej jednak strony trudno zaprzeczyć, że chrześcijanie przeżywają swoją wiarę w różny sposób. Różnice mogą też występować pod względem „otwartości”. W tym sensie, im więcej chrześcijan będzie przeżywać swoją wiarę na sposób otwarty – tym bardziej otwarty będzie Kościół. Może się również zdarzyć (i chyba tak się właśnie dzieje), że członkowie pewnych wspólnot istniejących w Kościele przeżywają swoją wiarę na sposób bardziej otwarty, a członkowie innych – mniej otwarcie. Wówczas można powiedzieć, że jedne wspólnoty są bardziej otwarte od innych.


W takiej sytuacji pojawia się oczywiście pytanie: czy otwartość przeżywania wiary przez poszczególnych chrześcijan, a zatem wspólnot, jest cechą „opcjonalną”? Jedni przeżywają i wyrażają swą wiarę w sposób bardziej emocjonalny (np. ruchy charyzmatyczne), a inni – w sposób bardziej cichy (jak wspólnoty medytacyjne); jedni bardziej poświęcają się modlitwie, inni – działalności charytatywnej. Może z otwartością jest podobnie? Otóż – na ile rozumiem Ewangelię – nie. Otwartość jest kategorią wartościującą, należy do ewangelicznego ideału chrześcijanina. Bez otwartości wspólnota Kościoła nie jest bowiem katholika – powszechna.


Dlatego też nasza akcja nie ma na celu budowania jakiegoś zamkniętego kręgu katolików otwartych (to byłaby sprzeczność sama w sobie). Zapraszamy do przyłączenia się wszystkich, dla których otwartość ich wiary i otwartość – a więc powszechność – Kościoła jest przedmiotem troski.


Nie mamy zamiaru wyrokować o niczyjej otwartości, ani tym bardziej „ścigać się” o miano środowiska najbardziej otwartego. Po prostu – próbujemy artykułować nasze rozumienie chrześcijańskiej otwartości i stwarzać przestrzeń, w której ludzie, którzy podzielają naszą wizję, mogliby wzajemnie wspierać się w otwartym przeżywaniu swojego chrześcijaństwa.


Nie uważamy też, że nasze środowisko jest wzorcem otwartości – ani w tym, że najlepiej ją rozumie, ani pod względem realizacji zarysowanego ideału. Owszem, uznajemy, że otwartość – w sensie, który starałem się wyartykułować w swoim „credo” („TP” nr 40/12) – jest istotnym aspektem chrześcijańskiej wiary. Nie traktujemy jednak owego „credo” jako tekstu normatywnego, w tym sensie, że kto się pod nim nie podpisuje, znajduje się za burtą Kościoła otwartego. Proponujemy po prostu punkt wyjścia do zgłębiania, ku czemu/Komu chrześcijańska wiara otwiera człowieka.


Staramy się być otwarci zgodnie z posiadaną wizją. Zapewne wychodzi nam raz lepiej, raz gorzej. Jeśli odkrywamy w sobie brak otwartości (a pewnie mamy w tej materii wiele braków) – staramy się głębiej nawrócić (albo przynajmniej staramy się starać). Nie chcemy jednak być otwartym skrzydłem Kościoła, w przeciwieństwie do skrzydła zamkniętego. Chcielibyśmy, by cały Kościół był otwarty, bo to istotny wymiar jego powszechności. Jeśli są inne środowiska bardziej od nas otwarte: chwała Panu!


Spotykamy się jednak w Kościele z ludźmi i wspólnotami, które – przeciwnie do nas – otwartości nie uważają za istotny aspekt chrześcijańskiej wiary. Głoszą natomiast, że otwartość jest niebezpieczna, bo grozi rozmyciem tożsamości, bo Kościół otwarty to taki, z którego łatwo wyjść, bo dzisiaj trzeba wyraźnych granic, bo ci, którzy myślą inaczej od nas, na pewno się mylą, więc należy nie tyle dialogować, co raczej głosić posiadaną prawdę...


Spotkanie z takimi chrześcijanami jest dla nas wyzwaniem. Otwartość bowiem skłania do wzięcia pod uwagę ich twierdzeń i argumentów. Zdarza się zapewne, że nie zawsze jesteśmy na nich otwarci. Ale nawet, gdy jesteśmy – możemy, a nawet musimy się z nimi nie zgadzać, wchodzić w spór, krytykować ich wizję chrześcijaństwa. Często jednak problem polega na tym, że – sam tego doświadczyłem – to oni nie chcą z nami rozmawiać, przypisują nam niecne intencje, nie słuchają, co próbujemy powiedzieć.


Istnieje zatem niebezpieczeństwo zamknięcia się w poczuciu swojej otwartości (zwracał na nie uwagę podczas łagiewnickiej debaty prof. Tadeusz Sławek).


Troska o otwartość Kościoła wiąże się z postawą dialogiczną, ale rodzi także sprzeciw. Na przykład przeciwko „zamykaniu” Kościoła. Jednym z najbardziej „skutecznych” sposobów jego zamykania – zwłaszcza we współczesnym polskim kontekście społecznym – jest zaś związanie katolickości z określoną opcją polityczną. To właśnie dzieje się na antenie Radia Maryja i to stało się podczas marszu „Obudź się Polsko”. Marsz był przedstawiany przez jego organizatorów i wielu zwolenników jako wyraz przebudzonej opinii polskich katolików, okazał się zaś demonstracją o charakterze politycznym, wyrazem poparcia dla opozycji i sprzeciwu wobec partii rządzącej. Stąd nasze głosy krytyczne. Nie krytykujemy jednak tej sytuacji z pozycji obrońców rządu. Jak pisał kilka tygodni temu Marek Zając, za równie niebezpieczną i zamykającą uznalibyśmy próbę powiązania katolickości z koalicją rządzącą.


Są zatem miejsca, gdzie chrześcijanie troszczący się o otwartość Kościoła powinni mówić „non possumus”. Takim miejscem jest m.in. polityzacja wiary – kształtowanie wspólnoty Kościoła na wzór polityczny – jako organizacji posiadającej różne frakcje, miejsca gry o wpływy, walki o znaczenie. Nie, Kościół tworzy się, gdyż Chrystus gromadzi ludzi wokół siebie. Tylko wspólnota wyrosła z tego głębokiego doświadczenia wiary i wciąż do niego wracająca może zachować jedność w różnorodności. Mówiła o tym na spotkaniu Dominika Kozłowska, mówił wcześniej, w wywiadzie dla naszego pisma, bp Grzegorz Ryś („Plusy ujemne” „TP” nr 40/12).


Warto przy tym zauważyć, że sprzeciw wobec kształtowania relacji międzyludzkich w paradygmacie walki odnosi się nie tylko do wspólnoty Kościoła – ma dziś, odnosimy wrażenie, charakter kontrkulturowy. Nie jest zatem tak – jak zarzucają nam niektórzy katoliccy krytycy – że nasze „non possumus” dotyczy tylko naszych braci w wierze. W nasze „credo” wpisana jest wyraźnie troska o duchowy rozwój naszego człowieczeństwa i depozyt wiary – a zatem sprzeciw wobec tego, co rozpoznajemy jako rozwojowi i nauce Chrystusa przeciwne, niezależnie od tego, gdzie takie zjawiska spotykamy.


Chcemy się jednak koncentrować nie na krzyku „non possumus”, lecz na pozytywnym przekazie. Bliskie jest nam bowiem rozumienie otwartości, które ujawniło się wśród biskupów zgromadzonych w tych dniach na synodzie w Rzymie. Jak relacjonowała obecna tam Ewa Kusz, chodzi o „naszą wewnętrzną gotowość do spotykania drugiego człowieka na jego drogach, do cierpliwego towarzyszenia mu, by wkroczył również na drogi Boga. Dotyczy to szczególnie tych, którzy z różnych powodów są poza Kościołem, zagubili się lub odeszli, czy też zostali przez nas – ludzi Kościoła – zranieni”. Bliski jest nam Izajaszowy obraz Sługi Jahwe, który „nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze. Nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku” (Iz 42, 2-3).



Teksty z cyklu „Niech żyje Kościół otwarty!” oraz zapisy wideo łagiewnickich debat i homilii brata Morisa dostępne są na tygodnik.com.pl/kosciolotwarty

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2012