Na Wysokim Zamku

Od kilku dni padało. Lwów był zasnuty lekką, wilgotną mgłą. Piękniejszy niż zwykle.

31.05.2015

Czyta się kilka minut

Przyjechałem z okazji jednej z największych imprez w Europie, na których spotykają się dziennikarze. Media Forum z każdym rokiem rośnie, robi się coraz ważniejsze. W tym przed kilkusetosobową publicznością (dziennikarze i wydawcy) występowało ponad 54 mówców z 10 krajów. Wśród nich: Bernard-Henri Lévy, Anne Applebaum, Boris Reitschuster, Siergiej Miedwiediew.

Rosyjskie nazwiska nie są przypadkiem. Dla przyzwoitych dziennikarzy „stamtąd” Ukraina staje się azylem; miejscem, gdzie mogą bezpiecznie, po rosyjsku, powiedzieć, co tylko chcą.

Miedwiediew, profesor Wyższej Szkoły Ekonomiki i publicysta jedynej niezależnej rosyjskiej telewizji Dożd, mówił o Rosji jako udawanym imperium. A o Władimirze Putinie jako o małym człowieku pełnym kompleksów. Putin nie znosi jednego: gdy jest ignorowany, gdy okazuje się mu brak szacunku. – A zasługuje właśnie na to – ciągnął Miedwiediew. – Na brak szacunku.

Drugi Rosjanin, którego spotkałem we Lwowie, to Arkadij Babczenko, autor książki „Dziesięć kawałków o wojnie”. Był rosyjskim żołnierzem w Czeczenii, dziś jest dziennikarzem. Potrafi zamknąć wojnę w kilku lakonicznych słowach. Nikt na świecie nie opowiada tak jak on. Siedziałem na panelu obok niego, gdy nagle wypalił: „Wojna nie jest straszna dlatego, że urywa ręce i nogi. Wojna jest straszna dlatego, że rozrywa duszę na kawałki”. A zaraz potem: „Podczas wojny obniża się poziom »tego robić nie wolno«”. Babczenko pisze teraz o wojnie na Ukrainie. Giną w niej rosyjscy żołnierze, których oficjalnie nigdy tu nie było. Ojczyzna uważa Babczenkę za zdrajcę. Babczenko boi się o życie swojej rodziny.

Zachód? Zachód jest od tego wszystkiego z daleka. Zachód tego nie rozumie, Zachodu to wszystko nie obchodzi.

Borys Reitschuster (niemiecki „Focus”, autor najlepszej na świecie biografii Putina) mówi, że to tak, jakby obserwować gwałt przez okno. Możliwe są dwie reakcje. Można uznać, że to tylko sąsiad zabawia się z sąsiadką. Może trochę dziwnie, ale przecież to Słowianie, a oni zawsze byli dziwni. Można też gwałt nazwać gwałtem, a wojnę wojną. Tylko wówczas trudniej będzie odwrócić głowę. Nazywanie rzeczy po imieniu wymusza działanie. Zachód żyje na rajskiej wyspie, coraz bardziej oderwanej od rzeczywistości. Nie ma ochoty niczego nazywać, nie ma ochoty na radykalne działania.

I ja sam czułem się jak posłaniec z rajskiej wyspy. Zaczęło się od dyskusji na temat tego, czy dziennikarz powinien być dziennikarzem, czy dziennikarzem-patriotą. Dylemat wrzucony przez redaktora Lewkę Steka (Radio Swoboda): „Skoro na froncie ukraińscy żołnierze chleją wódę, skoro ludność miejscowa ich nienawidzi, to co z tym robić? Pisać? Czy udawać, że się nie widzi?”.

Dobre! Stek rok temu z kawałkiem był naiwnym dzieciakiem. Wiem, bo spałem w kijowskim mieszkaniu, które wynajmował z innymi młodymi dziennikarzami – gadaliśmy godzinami. Dziś to jeden z najlepszych reporterów wojennych. Do Lwowa przyjechał prosto z frontu. Miał dwa zadania – odebrać Nagrodę Krywienki (ukraińki Pulitzer) i podzielić się swoimi wątpliwościami.

Jego wątpliwości były zaraźliwe. Wieczorem na wielkiej imprezie z piwem i muzyką ktoś mnie zapytał o dylemat Steka: „A pan co myśli? Jaką polscy dziennikarze mają radę dla ukraińskich w tej sprawie?”.

My? A co my moglibyśmy radzić reporterom pytającym: „Czy można obiektywnie opisywać agresję na swój kraj?”. Przecież my nie potrafimy obiektywnie, bez emocji zrelacjonować tak oczywistej dla demokracji sprawy jak wybory. Wylewamy kubły pomyj na głowę konkurencji, agitujemy, zamiast informować. Czy polscy dziennikarze mają prawo dawać rady po tym, co działo się u nas w ostatnich tygodniach? Nie bądźmy śmieszni.

„Róbcie wszystko tak, jak do tej pory. Idzie wam naprawdę nieźle” – wymigałem się tchórzliwie i poszedłem spać. Na odchodnym pomachałem profesorowi Miedwiediewowi, który podrygiwał w rytm „Highway to Hell”. „No tak, on przecież wraca jutro do Moskwy” – pomyślałem.

Idąc do hotelu, myślałem, że Ukraińcy błyskawicznie wydorośleli – tak jak Lewko Stek. Coraz mniej w nich iluzji. Coraz więcej smutku, ale i codziennej determinacji. Mimo wojny, mimo obojętności Europy, maszerują na Zachód, tam gdzie nikt na nich nie czeka. Wydaje się, że nic ich to nie obchodzi: „Idziemy i już!”.

Obudziłem się z samego rana. Wychyliłem się przez okno. Ponad dachami kamienic stojących rządkiem przy ulicy Drukarskiej zobaczyłem nareszcie kawałek bezchmurnego nieba. „Pójdę na Wysoki Zamek! Niech się stanie!” – zdecydowałem. Wzgórze Wysoki Zamek góruje nad Lwowem. Ma aż 409 metrów nad poziomem morza. Dawno nie byłem tak wysoko. Gotycki zamek, wzniesiony jeszcze przez Kazimierza Wielkiego, rozebrano w 1772 r. Została z niego jedna smętna ściana. Oznacza to, że od 243 lat nie warto tam wchodzić. Ale słowo się rzekło.

Szedłem przez mój ulubiony Stary Rynek, minąłem ni to romański, ni to gotycki kościół św. Jana Chrzciciela. Piąłem się do góry ulicą Użgorodzką. Tu mieszka redaktor Wołodymir Pawliw. Ale redaktora Pawliwa nie było w domu.

Poszedłem więc dalej. Coraz bardziej spocony, przeklinałem zabawę w Dulskiego. Gdy doczłapałem już do budynków telewizji Lwów (zawsze mnie tam wozili), spojrzałem na parking, czy aby nie ma jakiegoś znajomego samochodu. Ale nie było nikogo.

Dalej były już tylko długie metalowe schody na szczyt. Na szczycie były ruina, którą znałem z fotografii. Na północy rozciągał się widok na Podzamcze, które wyglądało jak Podzamcze. Na południu rozciągał się widok na plac Rynkowy – dużo gorszy niż z balkonu mieszkania redaktora Pawliwa, tym bardziej że Pawliw częstuje koniakiem.

I po co ja się tutaj pchałem? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015