Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po wakacjach, dwaj biznesmeni wrócili do pracy i opowiadali wszystkim o lenistwie Afrykańczyków. Obiecali sobie, że nigdy więcej nie wrócą na Czarny Ląd, bo po co wydawać pieniądze na ludzi, którzy i tak nie chcą zrobić z tego żadnego użytku. Koledzy pytali, czy znaleźli jakieś współczucie dla czarnoskórych biedaków. "Jak można okazywać współczucie komuś, kto nie chce pomóc samemu sobie?" - zapytali retorycznie amatorzy fotografii ze słoniem w tle.
Żeby zrozumieć scenę uzdrowienia ślepca z Jerycha, trzeba spojrzeć na cały dziesiąty rozdział Ewangelii wg św. Marka. Układ zdarzeń jest nieprzypadkowy. Zaczyna się pytaniem o trwałość małżeństwa, czego nie rozumieli Apostołowie. Zwraca się ku dzieciom, ofiarom ludzkiego egoizmu, którym nawet Apostołowie zabraniali dostępu do Mistrza. Crescendo narracji wznosi się na szczyt ludzkich ambicji, gdy dwaj Apostołowie proszą o możliwość rządzenia innymi. Ze szczytów pychy narracja schodzi do ludzkiej nędzy, gdzie daje się słyszeć natrętny krzyk ślepego żebraka. Ale nawet tego biednego człowieka uciszają uczniowie Jezusa.
Otóż uzdrowienie ślepca Bartymeusza - nota bene jest to jedyny uzdrowiony, którego imię znamy - nie miało na celu ukazania jakiejś cudotwórczej mocy Jezusa. Ślepota jest symbolem zaślepienia uczniów. Ta choroba, a właściwie ślepota duszy, polegała na przyjęciu "postawy lub spojrzenia uniemożliwiającego wewnętrzne zaangażowanie się w życie innych ludzi".
Bo bywają takie rodzaje wzroku, które w gruncie rzeczy są ślepotą, chociaż człowiek porusza się za dnia. To spojrzenia ciekawości, z której nic nie wynika. Spojrzenia szukające płytkiej przyjemności, łatwej rekompensaty za poniesiony koszt wyrzeczeń, westchnienia ulgi po odkryciu, że nie trzeba nikomu pomagać. To spojrzenia porównujące nasze życie z życiem innych. To spojrzenia zaślepione złością, bólami i ranami. W ostatecznym rozrachunku ślepcem nie jest człowiek siedzący przy drodze. Prawdziwymi ślepcami są uczniowie Jezusa, z ich zaślepieniem niepozwalającym dostrzec, jak złożone są problemy otaczających ich ludzi.
Każdy z nas jest po trosze Bartymeuszem. Jedyna nasza nadzieja w tym, że otchłań naszej duchowej ślepoty domaga się pełnego zdania się na Tego, który ślepcom otwiera oczy codziennie. Jeśli tylko zechcemy krzyczeć, On nasz głos usłyszy i przywróci wzrok sumienia.