Muskuły i próchno

Dzisiaj zdaje mi się, że to był sen, ale tutaj to zupełnie normalne. Puszcza jest jak baśniowy skarbiec, pełen kształtów, kolorów i deseni.

21.06.2021

Czyta się kilka minut

 / TOMASZ KACZOR
/ TOMASZ KACZOR

Dzisiaj zdaje mi się, że to był sen. Wysepki śledziennic świeciły pod nogami słabiutko jak żarówki z XIX wieku. Śledziennice korzystały, bo od lat nie było w lesie tyle wody. Niektóre, te już przekwitłe, wyciągały do góry miseczkowate patery z nasionami – jakby zapraszały na bardzo skromną ucztę. Może ucztę dla mrówek? W porannych, ledwie przebudzonych promieniach słońca stała uroczyście kolumna. Kolumna późnogotycka. Prosta, ale spiralna jak te w Hiszpanii czy Portugalii, jakby pod cienką skórą grały w niej naprężone mięśnie. Westchnęliśmy. Jaka nieludzka siła dała radę skręcić drzewo, z którego robiono dawniej koła zębate? „Muskuły atlety” – tak opisują grabowe kolumny dendrolodzy.

Dzisiaj zdaje mi się, że to był sen, ale tutaj to zupełnie normalne. Puszcza jest jak baśniowy skarbiec, pełen kształtów, kolorów i deseni. Zapachów wody, grzybów i hormonów. Faktur. Twardej kory i sierści mchów. Podłoża wyczuwalnego pod twardą podeszwą kalosza. Dźwięków skrzypiących pni i świdrującej piosenki świstunek. Wystarczy przystanąć. Przyjrzyjmy się temu, co pozostało po pewnym świerku. Jego korona już dawno zapadła się w błotnistym gruncie, tylko wprawne oko potrafiło dostrzec podłużny kształt, jak fundamenty dawno zburzonego domu. Recykling odbywał się tu w swoim nieśpiesznym, odwiecznym tempie. Stojący pień był martwy, ale było w nim więcej życia niż za życia.

Dziś już nie dowiemy się, co wykończyło świerk, ale patomorfolog drzew miałby sporo poszlak. Prawdopodobnie sprawczynią była susza. Świerk nie doczekał szczęśliwych chwil jak śledziennice. Może pomógł mu samiec kornika, który swoim zwyczajem wsunął się pod korę i zaczął ­fedrować swój chodnik? Na wielkie otwarcie komory godowej samice zostały zaproszone feromonami. Kontynuowały jego pracę i złożyły jajeczka. Młode pokolenie, larwy i poczwarki, uzupełniło unikalne typografie rodziców prostopadłymi tunelami. Może ten ­przeciwny kierunek to wyraz buntu młodzieńczego u korników, poszukiwania własnej drogi? Cóż z tego, że przebiega ­według tych samych wzorów od tysięcy lat. Nie wiemy, co próbowały wyrazić larwy i poczwarki, ale skutek ich prac był jasny – świerk słabł. Chrząszcze wyjadały łyko, tę taśmę przesyłową dla cukrów, bez których nie ma wzrostu, rozwoju i kwitnienia.


WIECZNIE ZIELONE

Rozmowa z Richardem Powersem: Ponadtysiącletni las sekwoi zamieniliśmy w Dolinę Krzemową, czyli coś, co przetrwa tylko ułamek czasu trwania drzewa, przed którym kiedyś stanąłem.


Pewnie wtedy do dobijania świerka dołączył pniarek. Piękna huba z jasną krawędzią, której owocniki otoczyły pień z trzech stron. W miejscu, w którym grzyb przylgnął do osłabionego drzewa, zaczęła rozwijać się brunatna zgnilizna, która rozkłada celulozę. Teraz widać jej działanie, nadała wnętrzu pnia kolor czerwonych, australijskich skał. Drewno skurczyło się, straciło twardość i rozpadło na drobniejsze, kruche kawałki. Pniarek zaprosił do wnętrza mrówki gmachówki, które wydrążyły w próchnie swoje korytarze. Ich osiedla przypominają jednym skalne wioski Indian Pueblo, innym znowu kapadockie pieczary.

Mrówki nie zaprosiły tu dzięcioła czarnego, dzięcioł czarny sam się wprosił i nikogo nie pytał o zdanie. Przyleciał tu z głośnym okrzykiem „krikrikri” i potężnym dziobem wyciosał w pniu głębokie, owalne kratery. Mrówki nie miały szans, potężne żuwaczki żołnierzy nie mogły obronić gniazda przed apetytem dzięcioła. Ucztował tygodniami, bo dziś wydaje się, że od podstawy do samej góry pień składa się bardziej z dziur niż z drewna. Ale każde uderzenie dłuta w rozsypujący się pień to były otwarte wrota dla kolejnych organizmów. W odłupanych drzazgach pracowały mozolnie maleńkie, kilkumilimetrowe skoczogonki, które zamieniają martwą materię w życiodajny humus. W lesie widać to najwyraźniej: życie prowadzi do śmierci, a śmierć do życia.

A. zauważył, że to brzydko wygląda, te zamierające świerki. Niby wiadomo – martwe drewno jest cenne, bo w jednej kłodzie żyją miliony, bo drewno zatrzymuje wilgoć i osłania kiełkujace siewki. Może i cenne, ale co z tego, skoro teraz las po prostu brzydko wygląda. A. mówił szczerze, prostodusznie i zatkało mnie na chwilę. Jak przykładać ułomne kategorie estetyczne do tych galaktyk istnienia? Co znaczy nasze teraz z perspektywy puszczy? Jak wciskać w nasze śmieszne-pośpieszne, ludzkie ramy to niezakłócone, majestatyczne trwanie? Za dwieście lat, kiedy ja i A. będziemy kurzem na półce, w tym miejscu będą rosły kiełkujące właśnie graby i ich dzieci. Wiele z nich wyrośnie na świerkowych kłodach, a jedyną pamiątką po tym fakcie będą ich szczudlaste korzenie. Dla tego lasu, niewiele zmienionego od lodowca, nawet dwieście lat to zaledwie chwila.

Pod nogami przebiegł nam chrząszcz – czarny, długi, połyskliwy, przypominał mi przedwojenne limuzyny. Wydłużone pokrywy, ozdobione żłobieniami, wyglądały jak puncowanie na czarnej karoserii. Budowa podpowiadała któregoś z biegaczy, opancerzonego drapieżnika, tygrysa leśnej ściółki. Może nie był wielki i nie wydawał się groźny, ale dla skoczogonka sprawa przedstawiała się trochę inaczej – niektóre biegaczowate oblewają swoje ofiary sokiem trawiennym.


CZYTAJ TAKŻE: Nie da się zapłacić topoli, by rosła szybciej. Często nie docenia się tej cierpliwej pracy natury, której nie kupi przecież za całe swoje pieniądze Jeff Bezos.


To pewnie obsesja ludzi zajmujących się językiem, ale bardzo chciałem go nazwać. Precyzyjnie. Później, kiedy wróciłem do domu, bezradnie przeglądałem atlasy, nie wiedząc już, czy przedplecze było wąskie, czy kształt miało sercowaty i czy narządy gębowe były wysunięte. Machnąłem ręką – biegaczy mamy w Polsce ponad pięćset gatunków.

Podniosłem się z kolan z wysiłkiem. Minęła godzina, od kiedy zanurzyliśmy się w tym świecie próchna. To dużo? Dla mojego kręgosłupa z pewnością. Do porządku przywołał nas zardzewiały głosik – lekko sfałszowana piosenka muchołówki białoszyjej. Ten czarno-biały, jakby wystrojony we frak ptaszek żyje tylko w starych lasach, których nie zniszczył człowiek. Zgrzytliwa piosenka, ciąg opadających i wznoszących się tonów, które dlaczegoś przypominały mi akordeon, była melodią naturalnego lasu. W powietrzu unosił się jego mdły zapach, kwitły kosmate kwiaty kopytnika, ukryte pod mięsistymi, żyłkowanymi liśćmi. Delikatnymi skarbami tego lasu można było obdzielić wiele rezerwatów, ale na mapach to był zwykły las gospodarczy. Nie do wiary, że wciąż trwonimy takie bogactwo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2021