Matrix reaktywowany

Pierwszy „Matrix” pobudził wyobraźnię milionów młodych ludzi na całym świecie, stając się elementem ich pokoleniowego toposu. O ile jednak pokoleniowe toposy się zmieniają, zasady działania rynku pozostają niezmienne. Dzieło braci Wachowskich podzieliło los „Gwiezdnych wojen”.

08.06.2003

Czyta się kilka minut

O ile pierwszy odcinek „Matrixa” stanowił najbardziej jak do tej pory udane połączenie wirtualnej rzeczywistości gry komputerowej z filmem kung-fu a la Jet Li, w drugiej części do miksu doszły elementy ulicznych wyścigów samochodowych typu „Szybcy i wściekli” tudzież zabawy w mocno alternatywnym nocnym klubie.

Tym ostatnim jest miasto Syjon, gdzie niedobitki ludzkości rządzone przez mądrych starców i bronione przez walecznych kapitanów a la „Gwiezdne wojny” odprawiają orgie przy muzyce typu drum and bass. Kochają się również Neo (Keanu Re-eves) i Trinity (Carrie-Anne Moss), choć tego pierwszego miłość nie zbawia. Wręcz przeciwnie, jest równie samotny jak był cztery lata temu, a zbawienia - wszyscy oczekują od niego.

To znaczy nie wszyscy. Głównie Morfeusz (Laurence Fishburne) będący odpowiednikiem Jana Chrzciciela, bo nie ma się co oszukiwać: scenariusz Larry'ego i Andy'ego Wachowskich czerpie z Ewangelii w jeszcze większym stopniu niż nowe gwiezdno-wojenne „epizody” George'a Lucasa. Neo zresztą doszedł do takiej cybernetycznej biegłości w hackowaniu Matrycy, że przebywając w jej wirtualnych trzewiach potrafi nie tylko latać („Znowu robi z siebie Supermana!” - powiada nowy członek załogi Nabucho-donozora, Link, czyli Harold Perrineau) lecz nawet wskrzeszać zmarłych. Kto wstaje z mar, nie powiem, ale chciałbym nadmienić, że scena, w której Neo czyni ten akurat cud, jest bardzo ładna: wzruszająca oraz - ze względu na miejsce, do którego sięga nasz mesjasz - romantyczno-symboliczna.

Symboli znajdujemy w „dwójce” znacznie więcej, podobnie jak filozofii czy raczej filozofowania różnej próby. Chwilami staje się ono dość męczące, bo zamiast prowadzić dialogi, bohaterowie przerzucają się aforyzmami, a Laurence Fishburne tłumaczący tajemnice swej wiary brzmi jak James Earl Jones wychwalający zalety firmy Verizon, amerykańskiego potentata telekomunikacyjnego. „Matrix” nie tylko sam w sobie jest filmem kultowym, ale odwołuje się również do mniej lub bardziej świadomych, choć powszechnych, lęków przed technicyzacją świata, nawiązując przy tym do najstarszych mitów i najnowszych kanonów kultury masowej. Tyle że odnośniki historyczno-kulturowe sprowadzają się do płaszczyzny nazewnictwa.

Z mitologii greckiej pożyczyli Wachowscy: Persefonę (Monica Bellucci w sukience z białego lateksu) i Niobe (Jada Pinkett Smith, która najwyraźniej gra jedynie preludium do poważniejszej roli w trzecim odcinku), ze Starego Testamentu - Syjon i Nabuchodonozora, z mroków średniowiecza - Merowinga (Lambert Wilson), z kinematografii japońskiej - Mifune i tak dalej i tak dalej. Owe imiona oraz nazwy mają przede wszystkim fajnie brzmieć: z czymś się młodzieży ogólnie kojarzyć, ale nie do końca, krótko mówiąc - pogłębiać tajemniczość eposu.

Kręcąc „jedynkę” Wachowscy stworzyli pierwszy z prawdziwego zdarzenia film dla pokolenia wychowanego na „Doomie” i „Quake'u”. Podobnie jak „Gwiezdne wojny” z roku 1977, „Matrix” pobudził wyobraźnię milionów młodych ludzi na całym świecie, stając się elementem ich pokoleniowego toposu. O ile jednak pokoleniowe toposy się zmieniają, zasady działania rynku pozostają niezmienne. Dzieło chicagowskiego rodzeństwa podzieliło los „Gwiezdnych wojen”. Ponieważ „Reaktywacja” stanowi łącznik między wprowadzeniem a epilogiem - sama klasycznego wstępu, rozwinięcia i zakończenia nie posiada, choć mogłaby.

Ale twórcy poszli na łatwiznę. Film urywa się w pół zdania, a całość puentuje napis: „Ciąg dalszy nastąpi”, jak w telewizyjnym serialu. Skoro wolno było Lucasowi, czemu nie wolno nam - stwierdzili widać bracia W. Cóż, wszystko wolno. Zwłaszcza w Matrycy. Ale pierwszy film był tak oryginalny, świeży, bezkompromisowy oraz trzymający w napięciu, że mogliśmy oczekiwać bardziej fajerwerkowego finału. „Ma-trix: Reaktywacja”, podobnie jak „Imperium kontratakuje”, jest pół-filmem: brak mu i waloru nowości, i zaspokajającego ciekawość oraz satysfakcjonującego zmysły, efektownego rozwiązania nabrzmiałych wątków.

Co nie znaczy, że w napięciu nie trzyma akcja. Jeśli chodzi o widowiskowość, mamy do czynienia z wypasem maksymalnym, jak mówią młodzi. Scenografowie żonglują pocztówkami z postindustrialnej epoki jaskiniowej (Syjon), barokowego pałacu, XX-wiecznego blokowiska i takiejże metropolii (zbudowane w Australii Los Angeles), wplatając ponadto do tego misz maszu - a czemu by nie - krajobraz dzikich turni.

O efektach specjalnych wypisano już morze atramentu (cyfrowego) i trzeba przyznać, że zachwyty są w pełni uzasadnione. Pojedynek na szosie, podczas którego kamera zsynchronizowana z motocyklem Trinity łamie przepisy kodeksu drogowego, śmigając obok samochodów, tudzież nad i pod nimi - stanowi arcydzieło komputerowej symulacji. Podobnie jak koszący lot Neo, który falą uderzeniową kasuje pół miasta, by uratować osobę bliską sercu. Do efektów specjalnych można też zaliczyć krótki występ bliźniaków-albinosów (Adrian i Neil Rayment), którzy noszą białe dready. Dlaczego? Powtórzmy: a dlaczego by nie. Wyglądają w nich super.

Problem polega na tym, że z postaciami, które w pierwszej części budziły sympatię, trudno się identyfikować. Neo jako zwykły śmiertelnik był początkowo równie zdezorientowany jak my. Walcząc z agentem Smithem (Hugo Weaving) nie zdawał sobie sprawy z własnych możliwości, a zatem ryzykował wszystko. Tym razem bez wysiłku stawia czoło stu agentom Smithom, fruwa szybciej niż ponaddźwiękowy odrzutowiec, kulom nie musi się kłaniać, uzdrawia dotykiem i samym wejściem do restauracji wywołuje burzę hormonów w boskim ciele Moniki Bellucci. Jest perfekcyjny i niezwyciężony, co dla publiczności powyżej 13. roku życia czyni go, niestety, trochę śmiesznawym i nudnawym, kolejnym superherosem z komiksowego panteonu.

Morfeusz błyszczy tylko w jednej, dość dramatycznej i nieco zaskakującej scenie. Zaskakującej, ponieważ przemawia do tłumów, z górnej półki Syjonu, nie jak kaznodzieja, prawiący pseudomistyczne kazanie, lecz jak żołnierz: krótko, węzłowato i do rzeczy. Szkoda, że przez resztę filmu, skryty za okularami przeciwsłonecznymi, daje pokaz werbalnej monotonii, której pozazdrościć by mu mogli tybetańscy mnisi.

Scenariusz każe nam wierzyć, że Trinity jest do szaleństwa zakochana w Neo i vice versa, ale nie dostrzegamy między nimi żadnej bliskości poza komiczną chucią i podobnym gustem, jeśli chodzi o środki BHP, a konkretnie ochronę przyzwyczajonych do półmroku oczu przed światłem słonecznym. Może zresztą się nie znam i jestem staromodny, bo tak właśnie wyglądać powinna miłość w czasach Matrycy, prężna i usportowiona, j ak między nowoczesną pensjonarką Zutą a kolegą Kopyrdą (patrz „Ferdydurke”).

*

Prawdziwi fani „Matrixa” nie zgodzą się oczywiście z powyższymi uwagami. Będzie ich bawiła cyrkowo przerysowana postać Merowinga z akcentem Jacques'a „Fucka” Chiraka. Być może przejdą nawet do porządku dziennego nad krytycznym błędem programu, przepraszam - scenariusza, w osobie pretensjonalnego Architekta stanowiącego hybrydę Pana Boga z Donaldem Sutherlandem. Będą witać radosnymi oklaskami aluzje do klasycznych horrorów i entuzjazmować się iluminacyjnymi oświadczeniami, że wszystko jest z góry przesądzone, na przykład: „Wiem, bo muszę wiedzieć” albo „Nie jesteś tu po to, by dokonać wyboru. Już go dokonałeś. Jesteś tu po to, by zrozumieć, dlaczego?”.

Cóż, publiczność wyboru także już dokonała. Matrix oficjalnie awansował do rangi najbardziej dochodowego kinowego serialu science fiction XXI wieku. I nietrudno zrozumieć, dlaczego. Cytując Beavisa i Butt-Heada: „Whoaw, this was cool, he he, he he, he he...”.

,,MATRIX: REAKTYWACJA”. Scen. i rei.: Larry i Andy Wachowski. Prod.: Joel Silver. Zdj.: Bill Pope. Muz.: Don Davis. Wyst.: Keanu Reeves, Carrie-Anne Moss, Laurence Fishburne, Joe Pantoliano, Hugo Weaving.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2003