Magia pewnej wojny

W Wojnie światów H. G. Wellsa wizjonerski realizm uwidaczniał się w opisie kondycji człowieka postawionego w sytuacji walki o życie. U Spielberga apokalipsa tonie w filmowym schemacie i nawale efektownych błysków, ostatecznie zatopiona banalnym happy endem.

24.07.2005

Czyta się kilka minut

Plakat "Wojny światów" w reżyserii Byrona Haskina /
Plakat "Wojny światów" w reżyserii Byrona Haskina /

Przykryta płaszczem konwencji literatura fantastyczna od zawsze starała się opowiadać o świecie realnym. Wycieczki socjologiczne i filozoficzne umożliwiały twórcom podnoszenie tematów dla kultury i cywilizacji najważniejszych: konsekwencji rozwoju nauki, miejsca, do którego zmierza świat i przyszłości gatunku ludzkiego. Właściwie nie sposób dziś określić początków fantastyki naukowej; jedni doszukują się jej źródeł w Platońskich dialogach wzmiankujących o istnieniu zaginionej Atlantydy, w powstałym na fali XVII-wiecznych odkryć fizycznych i astronomicznych “Somnium" Johannesa Keplera oraz w utopijnej “Nowej Atlantydzie" Francisa Bacona. Inni spoglądają ku Swiftowskim “Podróżom Guliwera", kolejni zaś wskazują na rok 1818 i “Frankensteina" Mary Shelley.

O ile precyzyjne wskazanie korzeni literackiej science fiction nastręcza nie lada trudności, to jako czas największego jej rozkwitu określa się wiek XIX z najwybitniejszym przedstawicielem, Juliuszem Verne’em. Francuski pisarz jest po dziś dzień najpopularniejszym z klasyków naukowego odłamu literatury fantastycznej. Przejęty XIX-

-wiecznymi ideami postępu technicznego i naukowego Verne zawarł w swych powieściach obraz iście utopijny: wszystko jest tu naukowo wyjaśnione, ogarnięte rozumem, wytłumaczone. Świat bez wielkiego oporu poddaje się ludzkim klasyfikacjom, z łatwością można uchwycić i nazwać jego elementy. Uładzony nie budzi lęku, pozwala bezpiecznie patrzeć w przyszłość.

Wizja złączona z intelektem

Perspektywę idylli burzy młody Herbert George Wells. To, co wcześniej objaśniane, teraz ukryte zostaje w mroku niewiedzy. Pisarz z pokorą zagląda pod podszewkę nieodgadnionego; wyrywa czytelnika z optymistycznego snu o jasnej przyszłości, idylliczne wyobrażenia zderza z wykreowanym przez siebie koszmarem. Jego antyutopia osiąga apogeum w postaci “Wojny światów", powieści z 1897 r.

29-letni Wells wprowadza do literackiej fantastyki motyw, który wracał będzie niezliczoną ilość razy - inwazję obcej cywilizacji na Ziemię. Atmosfera zagubienia i rozpaczy, fin de sičcle’owy katastrofizm oraz przekonanie o nieuchronnym upadku zastanych norm okazały się żyzną glebą dla jego powieści. Przełożyło się to na uznanie środowisk literackich oraz wielką popularność wśród czytelników. Jednak wizje Wellsa dalece przerosły obawy współczesnych, a powieść stała się arcydziełem gatunku.

Analizując fenomen “Wojny światów" Stanisław Lem pisał: “Wizja musi się złączyć z intelektem w sposób szczególny, nad wyraz ryzykownie zrównoważony, by jej płód zdobył arcydzielność, którą poznać po tym, że utwór nie tylko nie mierzchnie w oku następnych generacji, lecz odwrotnie: zdaje się wzbogacać sensami, jakich jego współcześni nie dostrzegali".

Lata mijające od wydania “Wojny światów" wzbogacały powieść Wellsa. Także dziś uderza plastyczność, z jaką opisuje on wojnę totalną (która nadejdzie niemal pół wieku później), antycypuje rozwój techniki laserowej (Wellsowski Snop Gorąca przypomina dzisiejsze jej osiągnięcia) oraz pojawienie się gazów bojowych (Czarny Dym). Ale to nie futurologiczny aspekt powieści jest jej główną siłą. Wizjonerski realizm uwidacznia się w opisie kondycji człowieka postawionego w sytuacji walki o życie. Wells uprzedza głośne eksperymenty społeczne, nie zna opisów rodem z literatury łagrowej, mimo to z psychologiczną prawdziwością opisuje bezwzględność w walce o przetrwanie, zacieranie się przy tym moralnych aksjomatów oraz wszechobecną panikę.

Piętno współczesności

Dynamiczne “rozrastanie się" twórczości Wellsa, następujące z upływem lat pomnażanie coraz to nowych znaczeń sprawiło, że inspirowała ona nie tylko twórców literackich, ale i filmowych. Już w 1902 r. jeden z pionierów kina, Georges Méličs zaadaptował wątki “Pierwszych ludzi na księżycu" do swojego najgłośniejszego dzieła - “Podróży na Księżyc". Ponad trzydzieści lat później twórca “Wyspy straconych dusz", Erle C. Kenton, inspirował się “Wyspą doktora Moreau", a w 1933 r. rozgłosem cieszyła się ekranizacja “Niewidzialnego człowieka" wyreżyserowana przez Jamesa Whale’a. W tryby przemysłu filmowego wciągnięty został także sam Wells, który w 1936 r. napisał scenariusz do “Rzeczy, które nadejdą", filmu Williama Camerona Menziesa. Trzynaście lat później powstała pierwsza telewizyjna adaptacja “Wehikułu czasu", zrealizowana przez Roberta Barra.

Także “Wojna światów" cieszyła się olbrzymią popularnością w środowisku filmowców. Już w 1925 r. wytwórnia Paramount zakupiła prawa do ekranizacji powieści Wellsa. Nie doszło jednak do realizacji filmu, choć w latach 30. przymierzał się do niej sam Alfred Hitchcock.

Najgłośniejszą adaptacją powieści Wellsa popisał się natomiast inny twórca filmowy, Orson Welles. 23-letni reżyser i aktor swoją “Wojnę światów" opowiedział przy użyciu radia. Wyemitowana 30 października 1938 r. audycja przekładała fabułę powieści na język radiowych reportaży. Stylizowane na przekaz na żywo relacje z lądowania Marsjan doprowadziły część mieszkańców New Jersey do histerii. Wybuch paniki, pożegnalne telefony do bliskich oraz czynione przygotowania do ucieczki z zagrożonego miasta dowiodły plastyczności adaptacji Wellesa, a zarazem potwierdzały nadejście ery kultury masowej. Pomysł młodego twórcy, choć imponujący, pewnie nie przyniósłby tak świetnych rezultatów, gdyby nie kontekst ówczesnych wydarzeń. Żyjący w zagrożeniu rychłą wojną ludzie poddali się urządzonej przez autora “Obywatela Kane’a" psychozie. Radiowa “Wojna światów", bazując na uniwersalnej sile powieści Wellsa, potrafiła uchwycić te jej elementy, które najżywiej interesowały współczesnych. Odpowiednio spreparowane dzieło wyzwoliło pokłady lęków i społecznych fobii. To, co u Wellsa wpisywało się w fin de sičcle’owy katastrofizm, teraz roztopiło się w przedwojennej atmosferze strachu.

Piętno współczesności po raz kolejny dotknęło “Wojnę światów" w 1953 r., kiedy na kinowe ekrany weszła adaptacja Byrona Haskina. Wraz z współautorem scenariusza, Barré Lyndonem, Haskin przeniósł akcję filmu z późnowiktoriańskiego Zjednoczonego Królestwa do Kaliforni z lat 50. Jednak poza nielicznymi zmianami ich adaptacja wierna była literze Wellsowskiego tekstu.

Po oziębieniu klimatu Marsa jego mieszkańcy zmuszeni są do poszukiwania nowego terytorium, którym - rzecz jasna - okazuje się Ziemia. Tak zaczyna się inwazja obcej cywilizacji, której nie mogą powstrzymać nawet z pozoru wszechmocne bomby atomowe. Chcąc uwspółcześnić powieść Wellsa Haskin zmienia nie tylko historyczne realia i techniczne detale - najważniejsze dla jego filmu okazuje się przesunięcie akcentów ku polityce. Czerwona Planeta ma bowiem swój rzeczywisty odpowiednik, czytelny w czasach zimnej wojny. Tak oto uniwersalna siła “Wojny światów" zaprzęgnięta została do walki z codziennym wrogiem. Współczesność nadała zresztą filmowi Haskina dodatkowych smaczków: widownia odnajdywała w nim również odzwierciedlenie świeżego zainteresowania zjawiskiem UFO.

Kontekst epoki wpłynął na olbrzymią popularność filmu. Na wiele lat “Wojna światów" stała się probierzem jakości dla wszelkiej kinowej fantastyki, wyznaczała standardy realizacyjne (nagrodzone Oscarem efekty specjalne Gordona Jenningsa długo stanowiły klasę dla siebie) i pokazywała, jak batalistyczne science fiction komentować może współczesne problemy.

Cyniczna gra Spielberga

Przeszło pół wieku po filmie Haskina na ekrany trafia uwspółcześniona wersja arcydzieła Wellsa. Nietrudno odgadnąć, że i film Stevena Spielberga nie pozostał głuchy na problemy naszych czasów. Między wierszami odrestaurowanych powieściowych dialogów Spielberg zawiera kilka gorzkich słów o świecie A.D. 2005.

Ray Ferrier (Tom Cruise) pracuje jako operator dźwigu w portowym Newark. Wyjeżdżająca na weekend była żona Raya oddaje pod jego opiekę dwójkę dzieci, nastoletniego zbuntowanego Robbiego (Justin Chatwin) i młodszą Rachel (w tej roli świetna jedenastolatka, Dakota Fanning). Wkrótce uwagę mieszkańców miasteczka przyciągną dziwne błyski, zapowiadając inwazję przybyszów z kosmosu.

W tle spektakularnych ataków Marsjan Spielberg umieszcza rodzinny dramat bohatera, który ratując dzieci z opresji odkrywa w sobie pokłady ojcowskich uczuć. Choć przedstawienie międzypokoleniowego konfliktu i emocjonalnej ewolucji bohaterów razi hollywoodzką schematycznością, wydaje się najciekawszym ze współczesnych wątków filmu. Autor “Pojedynku na szosie" dotyka tu bowiem aktualnego problemu Ameryki. Rozwiedzione małżeństwo jest tu czymś oczywistym, brak porozumienia z nastoletnim synem - zupełnie naturalnym. Stworzone przez Spielberga zwierciadło Ameryki odbija bardzo ponury obraz.

Prócz banalnej socjologicznej wykładni współczesność zaznaczona zostaje w postaci licznych aluzji, w wypowiadanych mimochodem kwestiach. Zgodnie z tym porządkiem inwazja pozaziemskich istot zrazu jawi się jako kolejny atak islamskich terrorystów. Spielberg świadomie uderza w tę nutę, zdaje sobie sprawę, że lęk przed zewnętrzną agresją zwiększa szanse na komercyjny sukces jego produkcji.

Reżyser nie sili się na metaforę współczesnego świata, nie w głowie mu budowanie porównań i subtelne punktowanie dręczących bolączek. Socjologiczne i terrorystyczne tropy to raczej cyniczna gra z amerykańskim widzem, rodzaj filmowej zabawy, która tylko czasem ociera się o pozór prawdziwości (wszak ciągle daleki od psychologicznego autentyzmu).

Spielberg upaja się efektami specjalnymi, każe podziwiać ujęcie rozpędzonego płonącego pociągu, czasem przekracza granicę kiczu, jak w scenie spadających z nieba płonących ubrań. Skrojony na hollywoodzką miarę film odwraca schemat pozytywnej utopii wcielony przez Spielberga w “E.T.": tym razem pojawienie się przybyszów z kosmosu jest raczej urzeczywistnieniem apokalipsy. Szkoda tylko, że tonie ona w filmowym schemacie i nawale efektownych błysków, ostatecznie zatopiona banalnym happy endem.

“»Wojna światów« może mieć tylko epigońskie kontynuacje - pisał Stanisław Lem - o tyle bezprzedmiotowe historiozoficznie, że źródeł katastrofy człowieczeństwa szukać dzisiaj w jakowychś dalach gwiezdnych to tyle, co oświecać sobie zapałkami drogę - w blasku jupiterów". Wytykanie nierzetelności filmowi Spielberga niczego nie zmieni, podatny grunt z pewnością szybko odwdzięczy się za odrobinę rozrywki -

130-milionowy budżet filmu zwrócił się już z nawiązką. Tym, którzy obcować chcą z arcydziełem science fiction, pozostaje niedościgniona powieść Wellsa. Wciąż aktualna i czytelna, bez niepotrzebnych fajerwerków i silenia się na wielkość.

---ramka 355784|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2005