Krok w bok, strzały zza węgła

Źle się stało, że publikacja katalogów IPN odbyła się z opóźnieniem, niekonsekwentnie i chaotycznie. Ale nawet gdyby Instytut wykonał swoją pracę bezbłędnie i tak znalazł­by się w ogniu oskarżeń o polityczną manipulację.

01.10.2007

Czyta się kilka minut

Prezes Janusz Kurtyka najpierw oświadczył, że w trosce o neutralność polityczną IPN zamierza przesunąć publikację na czas po wyborach, i zapowiedział, że w tej sprawie będzie się kierował ekspertyzami prawnymi. Po kilku dniach część katalogów pojawiła się w internecie. Z rejestru VIP-ów wyłączono parlamentarzystów, przyjmując, że znaczna część z nich będzie kandydować w zbliżających się wyborach. Ale od tego wyjątku poczyniono kolejny, publikując dane dotyczące premiera i marszałków obu izb parlamentu.

Nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie - już co do zasady. A z kolei jego wykonanie okazało się kulawe (by wspomnieć tylko powoływanie się w biogramach niektórych przywódców PRL na Wikipedię). Najważniejsza jest jednak ogólna wymowa decyzji o rezygnacji z publikacji danych archiwalnych osób zaangażowanych w wyborczą rywalizację, bo kłóci się ona z ideą ujawniania przeszłości, będącą przecież racją bytu

IPN-u.­ Przesuwanie tego ujawnienia na czas po wyborach odbiera obywatelom podstawowe w demokracji prawo do wiedzy o przeszłości kandydatów na parlamentarzystów.

To powiedziawszy, warto spojrzeć na sprawę z szerszej perspektywy, która pokaże specyfikę naszej polityki i naszej debaty publicznej.

Co do polityki, godzi się zauważyć, że nałożono na Instytut zadanie nie do wykonania. Tworzenie katalogów było nowym obowiązkiem IPN, stąd i jego wykonanie powierzono nowej strukturze - Biuru Lustracyjnemu. Biuro nie pojawiło się z niebytu: ta struktura była tworzona stopniowo od 15 marca, czyli od dnia, w którym, gdyby trzymać się litery prawa, powinien już być gotowy katalog VIP-ów i powinna zacząć się praca nad przygotowaniem pozostałych katalogów. To była, oczywiście, prawna fikcja. W rzeczywistości budowaniem katalogów początkowo zajmowali się pracownicy istniejącej już struktury (Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów) ze szkodą dla ich normalnych obowiązków, potem stopniowo włączali się pracownicy Biura Lustracyjnego. Jeśli dziś stwierdzamy opóźnienia i chaos, nie udawajmy, że nie ma obiektywnych powodów tego stanu rzeczy.

Co do debaty, to dziś krytykuje się (częściowo słusznie) sposób wykonania ustawy. Ale wyobraźmy sobie, jaką burzę wywołałoby precyzyjne wprowadzenie jej w życie. Trzeba założyć, że wśród informacji o 560 parlamentarzystach znalazłyby się takie, które byłyby dla nich obciążające. Instytut ugiął się, trafnie przewidując, że gdyby nawet wykonał pracę bezbłędnie, i tak znalazłby się w ogniu oskarżeń o polityczną manipulację. Źle, że się ugiął, ale to, że fala krytyki i tak by się rozlała, jest pewne jak amen w pacierzu.

Skąd to wiemy? Ano stąd, że już upublicznienie niby politycznie bezpiecznej części katalogu VIP-ów wywołało reakcje wprost niepoważne. Jak ktokolwiek przy zdrowych zmysłach może przyjąć za dobrą monetę (co sugeruje Wojciech Czuchnowski, "Gazeta Wyborcza", 26 września), że zacytowanie w streszczeniu dossier prof. Andrzeja Paczkowskiego ocen SB bez cudzysłowu pokazuje Paczkowskiego w złym świetle? Kiedy SB pisała o kimś, że jest wrogiem PRL, to wbrew własnym intencjom pisała o nim dobrze. Jeśli co do tego też się nie możemy zgodzić, to znaczy, że w sprawie nie chodzi o dochodzenie do prawdy, ale o szukanie dziury w całym.

Podobnie z kwestią "lojalki" Andrzeja Urbańskiego. W swoim komentarzu Agnieszka Kublik (również "GW" z 26 września) stwierdza najpierw: "Andrzej Urbański bez względu na to, czy cokolwiek podpisał 13 grudnia 1981 r., ma piękną opozycyjną kartę". Zgoda. Ale dalej czytamy: "W podziemiu współpracował z wieloma opozycyjnymi dziennikarzami »Gazety«. Wierzymy mu, gdy podważa zapisy z archiwów". Nikt z nas nie wie, jak było naprawdę ani w przypadku Urbańskiego (który zaprzecza; mówi, że zobowiązał się jedynie do nieprowadzenia działalności terrorystycznej), ani w przypadku Teresy Liszcz (która potwierdza). Tyle że obowiązkiem IPN było rzetelnie podać informacje znalezione na ich temat w archiwach.

Nawet bardziej wyważony komentarz Piotra Stasińskiego i Jacka Kowalczyka ("GW", 27 września) nie potrafi wydobyć się z zabójczych dla myślenia kolein, powiadając, że podający informacje o "lojalce" Urbańskiego "urzędnicy prezesa Kurtyki" jakoby podważają życiorys prezesa z czasów konspiry. Jako konfrater tych "urzędników" czuję się w obowiązku zapewnić, że nikt w IPN nie uważa deklaracji lojalności za dowód współpracy z SB. Była to jakaś forma zhołdowania człowieka przez reżim i tyle. Ale też jej podpisanie nie było rzeczą moralnie obojętną. Jako "wyznawca" ks. Tischnera odczuwałem dyskomfort w związku z tym, że mój "guru" podpisał deklarację lojalności. Gdyby Tischner rozumował jak Stasiński i Kowalczyk, mówiłby: nieważne, co podpisałem, ważne, co potem robiłem. Ale Tischner mówił, że się tego podpisu wstydzi.

To, co wyżej, to przykłady stronniczości, ale mamy też przykłady niekompetencji mediów. W słowniczku, który dołączono do katalogów (zob. http://katalog.bip.ipn.gov.pl/dictionary.do), wyraźnie napisano o "kandydatach na tajnych współpracowników": "Bez materiałów nie można określić charakteru kontaktów osoby zarejestrowanej w tej kategorii. Występują tu głównie osoby, które nie zdawały sobie sprawy, że SB przygotowuje próbę ich zwerbowania lub odrzuciły propozycje współpracy". Mimo to w gazetach pojawiły się informacje pośrednio sugerujące, że sędzia Trybunału Stanu Kazimierz Barczyk jest podejrzany, bo "został zarejestrowany jako kandydat na TW". W świetle dokumentów Barczyk jest czysty, a jako "kandydat" może mieć nawet powody do dumy, bo to znaczy, że SB postrzegała go jako człowieka opozycji. Tu IPN-owi trudno cokolwiek zarzucić, a mimo to Barczyk musi się teraz tłumaczyć, że nie był wielbłądem.

W sumie publikacja tych katalogów może nie jest krokiem wstecz, ale - by się tak wyrazić - w bok. Trzeba to niepowodzenie zapisać na konto IPN-u, ale nie tylko jego.

Roman Graczyk jest pracownikiem Biura Edukacji Publicznej krakowskiego oddziału IPN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2007