Kasyno śmierci

Zamach w Monterrey to jeden z najtragiczniejszych epizodów trwającego od 2006 r. konfliktu między rządem a kartelami narkotykowymi. Będą następne.

30.08.2011

Czyta się kilka minut

Po południu 25 sierpnia do Casino Royale w samym centrum Monterrey wtargnęło dziewięciu uzbrojonych napastników. Błyskawicznie opróżnili trzy pojemniki z benzyną, rzucili granat i oddalili się z miejsca zamachu. Pełne gości i pracowników kasyno stanęło w płomieniach. Drzwi awaryjne były zamknięte albo kryły mur z cegły. Od ognia i dymu zginęły 52 osoby.

Punkt krytyczny

- Nie ma wątpliwości, że to efekt walki karteli o terytorium. Ale akcja ta przeprowadzona została też z myślą o wywołaniu terroru wśród ludności - mówi "Tygodnikowi Powszechnemu" José Gil Olmos, reporter tygodnika "Proceso", regularnie opisujący wydarzenia z frontu wojny z narkotykami. - Znajdujemy się w krytycznym punkcie fali przemocy. Nie oznacza to, że nie może być gorzej, ale tak źle jeszcze nie było - dodaje.

Jak podkreśla Gil Olmos, wojna którą z użyciem armii wypowiedział kartelom szmuglującym do USA kokainę i marihuanę prezydent Felipe Calderón, weszła w nową fazę. Choć od początku starć między narcos a policją i wojskiem ginęli już przypadkowi cywile, na celowniku tych pierwszych znalazły się teraz duże zgromadzenia.

Dwa lata temu w Morelia w stanie Michoacán podczas obchodów święta niepodległości tłum obrzucony został granatami przez sicarios. 20 sierpnia podczas rozgrywania weekendowej kolejki pierwszej ligi, strzelanina na zewnątrz stadionu w Torreón w stanie Coahuila wywołała panikę pośród 20 tysięcy kibiców.

Te wydarzenia - podkreśla Gil Olmos - obliczone były na wywołanie strachu i pogłębienie marazmu, w jakim pogrążone jest społeczeństwo Meksyku.

Wzmacniają one też poczucie osamotnienia, obnażając rozziew między tym, co mówią władze zapewniające, że rychło zmiażdżą przestępców i przywrócą rządy prawa, a rzeczywistością, w której bieżąca strategia nie przybliża do tych celów, lecz zasila tylko płynącą przez Meksyk rzekę krwi.

Zostawieni samym sobie

Zamach w Monterrey to także kolejny dowód na porażkę siłowych rozwiązań w walce z narkotykami. Miasto to, podobnie jak Morelia czy Torreón, miało być wzorcowym przykładem specjalnych operacji przywracania bezpieczeństwa publicznego. Tymczasem rozlokowane tam siły federalne okazały się niemal całkowicie bezużyteczne.

- Mieszkańcy Monterrey witali wojsko z otwartymi rękami - mówi Gil Olmos. - Miejscowa policja była tak skorumpowana, że każda zmiana była lepsza. Ale miasto nadal znajduje się w rękach przestępców. Po 21.00 nikt już nie wychodzi na ulicę. W nocy wszystko kontrolowane jest przez niewidzialną armię karteli złożoną z taksówkarzy i młodocianych gangów. Policja i wojsko siedzą w koszarach i nie wyściubiają nosa. W dzień i tak wyjeżdżają tylko na akcje polegające głównie na rewidowaniu ludności. Ludzie pozostawieni są samym sobie.

Leżące na północy kraju w stanie Nuevo León, Monterrey było niegdyś jednym z najspokojniejszych meksykańskich miast. Lecz odkąd kilka lat temu stało się centrum walki o szlaki przerzutowe pomiędzy kartelem znad Zatoki a organizacją Los Zetas (złożoną m.in. z byłych żołnierzy sił specjalnych), zapełniło się poćwiartowanymi, zdekapitowanymi lub zwisającymi z mostów zwłokami przestępców, policjantów i żołnierzy. Place miejskie obrzucane były granatami, główne arterie paraliżowane przez stawiane w poprzek ciężarówki. Tylko w tym roku zginęło tam 1,2 tys. osób.

Paradoksalnie, za jedne z bezpieczniejszych miejsc uważane były kasyna, które rozkwitały w ostatnich kilku latach wraz z rozwojem narkobiznesu. Większość z nich, także Casino Royale, działa nielegalnie, służąc m.in. do prania pieniędzy.

Ludzie, nie mogąc już wyjść na spacer do parku, do restauracji czy w nocy do baru, szli tam spędzić czas, zjeść, i tylko przy okazji zagrać np. w bingo.

Bandyci wiedzieli, że będzie pełne.

Spirala przemocy

Strategia wojny Calderóna pozbawiona jest integralnego spojrzenia na problem narkotyków. Pomijając już fakt, że dopóki będzie popyt, będzie podaż (USA są największym konsumentem narkotyków na świecie), brakuje w niej miejsca na politykę społeczną, zdrowotną, edukacyjną, walkę z handlem bronią czy praniem brudnych pieniędzy.

Zwróciła na to uwagę w niedawnym raporcie Światowa Komisja ds. Polityki Narkotykowej, wzywając m.in. do dekryminalizacji używania narkotyków i podkreślając, że kwestia narkotyków to system naczyń połączonych, a nie "wojna do wygrania". Bo ta, według Komisji, poniosła już w skali globalnej klęskę.

Czkawką odbija się też taktyka oszczędzania jednego wybranego kartelu kosztem innych. "Faworytem" meksykańskiego rządu jest kartel znad Pacyfiku; najbardziej atakowanymi - kartel znad Zatoki, Los Zetas, La Familia i inne pomniejsze.

Mając do czynienia z przeciwnikiem, którego wspólny wróg wyraźnie faworyzuje, organizacje sięgają po coraz brutalniejsze metody w walce między sobą. Celem ataków stają się też cywile. Spirala przemocy się nakręca.

Tylko tak zrozumieć można masakrę 72 imigrantów pochodzących głównie z Ameryki Środkowej, którzy zginęli z rąk Los Zetas, odkrycie masowych grobów z ponad 500 ciałami czy też dzienną liczbę ofiar wojny i porachunków oscylującą od kilkunastu do 60-70 osób.

Łącznie od 2006 r. zginęło już w Meksyku ok. 50 tys. ludzi. Kolejne 10 tys. osób uznaje się za zaginione.

- Zbrodnie te, mimo zapewnień władz, w większości pozostają bezkarne, co z kolei zrozumieć można tylko jako rezultat powszechnej kultury bezkarności i korupcji, której przykład idzie z góry - podkreśla José Gil Olmos.

Nie dotyczy to tylko sfery narco: w 2009 r. w pożarze prywatnego żłobka w stanie Sonora zginęło, przez zaniedbania, 49 dzieci. I nikt, za sprawą sieci politycznych powiązań, nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

"Cena, którą trzeba zapłacić"

W reakcji na tragedię Felipe Calderón obiecał w przemówieniu telewizyjnym ująć sprawców, wezwał do "zwarcia szyków" i wzmocnienia dotychczasowej strategii.

Część Meksykanów, w tym niektórzy krewni ofiar, odpowiedziało pytaniem: ile jeszcze tak można? Jak długo można jeszcze słuchać tych samych zapewnień bez pokrycia?

Gniew wzbudził też sposób, w jaki Calderón, ogłosiwszy uprzednio trzydniową żałobę, wizytował Casino Royale, aby uczcić pamięć ofiar. W otoczeniu setek ochroniarzy spędził tam niecałe pięć minut (włącznie z minutą ciszy) i prędko odjechał.

- Największą desperację - mówi reporter "Proceso" - wywołuje to, że prezydent, miast zwrócić się do społeczeństwa, zaoferować dialog, pochylić nad niewinnymi ofiarami i spróbować zakończyć tę wojnę, odpowiada tylko przemocą na przemoc.

Właśnie zakończenia wojny domagają się już od kilku miesięcy tysiące obywateli skupionych w ruchu ofiar. Calderón spotkał się co prawda z jego przedstawicielami, ale po to tylko, by zrobić sobie zdjęcie z jednym z liderów, poetą Javierem Sicillą (jego syn zginął z rąk pistoleros kartelu znad Zatoki) i móc pozostać głuchym na te wezwania.

Według niego cywilne ofiary padające zarówno od kul narcos, jak i policji i wojska (kilka, kilkanaście tysięcy? rząd nigdy nie przedstawił żadnych szczegółowych danych!), stanowią "cenę, którą trzeba zapłacić"... Choć cała narkowojna nie ma żadnego realnego horyzontu zwycięstwa, nawet zgodnie z własnymi założeniami (rośnie produkcja, przemyt i konsumpcja narkotyków), rząd upiera się przy uspołecznianiu jej kosztów. Nie dziwi więc, że w oczach dużej części Meksykanów "wojna przeciwko narkotykom" to wojna przeciwko społeczeństwu.

Problem był realny. Ale sposób walki z nim - czyli ogłoszenie wojny i wyprowadzenie wojska na ulice - oraz sposób jej prowadzenia - czyli koncentrowanie się na rozwiązaniach siłowych - były już opcjonalne.

W 2012 r. odbędą się wybory prezydenckie. Przyznanie się teraz do porażki oznaczałoby dla Calderóna pewną klęskę. On sam nie wystartuje, ale pogrzebałoby to ostatecznie jego Partię Akcji Narodowej (PAN) i przypieczętowało powrót do władzy Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI), która rządziła Meksykiem przez 72 lata.

***

- My, Meksykanie, często reagujemy z opóźnieniem. Pierwszym odruchem w obliczu tragedii jest wycofanie się. Ale potem przychodzi moment refleksji i mobilizacji. Teraz, po takich wydarzeniach jak w Monterrey, jest najlepsza okazja, aby przezwyciężyć strach, zorganizować się, wyjść na ulice i zakończyć tę wojnę - mówi Gil Olmos.

Tymczasem Calderón i jego rząd, niczym w wielkim kasynie, robią zakłady, ile jeszcze wytrzyma społeczeństwo Meksyku.

A licznik śmierci bije.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2011