Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To jedno z długiej listy złudzeń, którymi karmi nas obecny system. Złudzenie to najbardziej widoczne – tak jak same jedynki – choć może niekoniecznie najbardziej szkodliwe. Skoro jednak od tego zaczynają się przedwyborcze podchody, to i ja poświęcę mu nieco uwagi - pisze na swoim blogu Jarosław Flis.
Od ogólnej reguły są oczywiście wyjątki. Te pozytywne to Przemysław Gosiewski czy Radosław Sikorski w roku 2007, którzy najwyraźniej pociągnęli swoje listy. O negatywnych wyjątkach na koniec. Niemniej jednak porównanie wyników obu głównych partii w dwóch ostatnich wyborach daje dane naprawdę jednoznaczne. Na początek jednak trzeba rozprawić się z zupełnie początkowym problemem i złudzeniem – liczbą głosów zdobytych przez jedynkę.
We wszystkich mediach znaleźć można po wyborach zestawienie, którzy kandydaci zdobyli najwięcej głosów. Przedstawiane to jest tak, jak gdyby to była ich osobista zasługa. To jest trzeci rodzaj prawdy w rozumieniu księdza Tischnera. Liczba zdobytych głosów jest w pierwszej kolejności zależna od wielkości okręgu, czyli liczby uprawionych do głosowania. Największy okręg ma pod tym względem przewagę względem najmniejszego w proporcji 3,2:1. Kolejny czynnik to frekwencja – tu zróżnicowanie ma się jak 1,6:1. Potem jest jeszcze poparcie partii, które różni się u obu głównych sił podobnie. W roku 2007 było to 2,4:1. Te zmienności mogą się w partiach przemnażać lub równoważyć. W efekcie liczba głosów zdobytych przez listę w najkorzystniejszym okręgu (dla obu partii to Warszawa I) do najmniej korzystnego (PO – Radom, PiS – Piła) ma się jak 7,7:1 (PO) i 4,9:1 (PiS).
To tylko fragment artykułu. Całość czytaj na blogu Jarosława Flisa