Iran i Izrael: skąd się wziął konflikt między nimi, co może z niego wyniknąć i czy oba kraje łączy tylko wrogość?

Dzisiaj sytuacja w obu państwach jest napięta. Iran doświadcza kolejnych fal kryzysu gospodarczego i protestów, a legitymacja władzy jest najgorsza w historii. W Izraelu pogłębia się kryzys polityczny i tożsamościowy państwa, naruszone są filary zaufania do władzy, większość rządowa zaś wisi na włosku.

19.04.2024

Czyta się kilka minut

Izraelska obrona przeciwlotnicza kontra irańskie drony nad Aszkelonem, noc 13/14 kwietnia 2024 r. // Fot. Amir Cohen / Reuters / Forum
Izraelska obrona przeciwlotnicza kontra irańskie drony nad Aszkelonem, noc 13/14 kwietnia 2024 r. // Fot. Amir Cohen / Reuters / Forum

Nocą z 13 na 14 kwietnia wydarzenia na Bliskim Wschodzie przyspieszyły. W kierunku Izraela ruszyło ponad 330 irańskich dronów, pocisków manewrujących i rakiet balistycznych. Takiego natężenia ataku świat dotąd nie widział. Przerażająca była otwartość, z jaką Iran go przeprowadził: uprzedzając o nim, po raz pierwszy manifestacyjnie używając swego terytorium i całej gamy dostępnych środków. Występując z otwartą przyłbicą, pokazał determinację, gotowość do eskalacji i wyraźnie zarysował – jako perspektywę – wizję regionalnego (a może i globalnego) konfliktu.

Równie potężna była obrona. Izrael był przygotowany, a ramię w ramię stanęli z nim USA, Wielka Brytania, Francja i Jordania. Strącono 97 proc. nadlatujących obiektów i na koniec skutkiem ataku była jedna ranna dziewczynka i lekko zniszczony pas startowy wojskowego lotniska. Potęga technologiczna i siła sojuszu były imponujące. A zapowiedź izraelskiego odwetu aż nadto wiarygodna.

Nocą z 18 na 19 kwietnia nad irańskim miastem Isfahan pojawiło się kilka obiektów i słychać było wybuchy. Wkrótce potem Iran ogłosił, że jego obrona przeciwlotnicza zestrzeliła kilka izraelskich dronów, które nie wyrządziły szkód. Z chwilą oddawania tego tekstu do druku, 19 kwietnia w południe, trudno było ocenić, jakie mogą być dalsze kroki obu stron. Że stawką może być niewyobrażalny konflikt regionalny, który wciągnąłby wszystkich dookoła, i którego skutki odczułby cały świat – to wiedzą wszyscy.

Skąd bierze się cały ten konflikt między Iranem a Izraelem? I skąd ten jego strategiczny – a właściwie: egzystencjalny – charakter?

Gaza: grona gniewu

Aby odpowiedzieć na te pytania, trzeba sięgnąć kilka dekad wstecz. Zacznijmy jednak od tego, co dzieje się tu i teraz.

Obecna konfrontacja irańsko-izraelska wyrasta bezpośrednio z trwającego od pół roku konfliktu w Gazie. 7 października 2023 r. Izrael został zaskoczony atakiem bojowników Hamasu, którzy zabili ponad 1100 żołnierzy i cywilów. Wizerunek bezpiecznego, czujnego i silnego Izraela zachwiał się w posadach.

Izrael oskarżył Iran o wsparcie i inspirację działań Hamasu, i jednocześnie szykował się na atak kolejnego sojusznika Teheranu – libańskiego Hezbollahu (jeśli taki atak był szykowany, to zapobiegła mu natychmiastowa relokacja US Navy do regionu). Irańscy klienci w regionie faktycznie się zaktywizowali: jemeńscy Huti ostrzeliwali i porywali statki płynące przez Morze Czerwone, irackie milicje ostrzeliwały bazy USA, Hezbollah ostrzeliwał izraelskie pogranicze. Skutki dla Izraela były ograniczone, ucierpiał światowy handel, państwa Zachodu zaczęły zwalczać Hutich i irackie milicje.

Za to odpowiedź Izraela na atak Hamasu była równie bezlitosna i bezprecedensowa jak on sam, przy uwzględnieniu różnicy potencjałów: od pół roku Gaza jest równana z ziemią, zginęło ponad 33 tys. Palestyńczyków (z których co najmniej dwie trzecie to cywile), a ponad 2 mln ludzi w Gazie doświadcza katastrofy humanitarnej.

Damaszek: kreowanie pretekstu

Izrael zajął się też Hezbollahem (bilans ponad 500 zabitych na terenie Libanu, z czego połowa to członkowie Hezbollahu) i samym Iranem. Według Teheranu Izraelczycy mieli więc wesprzeć przeciwników reżimu i współorganizować zamachy w Iranie: ten największy w Kermanie (94 zabitych; odpowiedzialność za niego wzięło Państwo Islamskie Chorasanu) i szereg mniejszych, organizowanych przez Beludżów czy Kurdów.

Przede wszystkim jednak Izrael rozpoczął – przy intrygującej bierności Rosji, która chroni syryjską przestrzeń powietrzną – zabijanie ważnych oficerów irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji działających w Syrii. Zginęło kilku generałów, w tym szef wywiadu jednostki specjalnej Al-Qods. Zwieńczeniem działań izraelskich był – również bezprecedensowy – rakietowy atak na irański konsulat w Damaszku, gdzie zginęło m.in. dwóch kolejnych generałów. To właśnie stało się przyczyną irańskich ataków z 13/14 kwietnia.

O ile formą irańskiej odpowiedzi Izrael mógł być zaskoczony, o tyle samym faktem nie. Więcej: działania Izraela pozwalają zakładać, że oczekiwał on ostrej reakcji Iranu. Tyle że chyba innej: spodziewano się, że to Hezbollah zaatakuje, z terenu Libanu.

Przy braku pomysłu Izraela na sensowne zakończenie wojny w Gazie, przy zszarganym wizerunku międzynarodowym, wreszcie przy palącej potrzebie sukcesu, który przywróciłby Izraelczykom wiarę w siebie, a w regionie odbudował wizerunek potężnego Izraela – pretekst do zniszczenia Hezbollahu (i upokorzenia tym irańskiego arcywroga) był na wagę złota.

Tyle że Hezbollah (i Iran) nie dali takiego pretekstu. Teheran podbił stawkę, atakując Izrael bezpośrednio i jak na razie przelicytował go.

Przyjrzyjmy się obu głównym graczom.

Izrael: kwestia priorytetu

Bezpieczeństwo państwa i narodu nad wszystkimi innymi kwestiami – to priorytet Izraela, parareligijny dogmat. A tym, co dziś uosabia największe zagrożenie, jest Islamska Republika Iranu. Dla Izraela to jego negatyw: fanatyczne państwo religijne, autorytaryzm opętany ideą zniszczenia Izraela („syjonistycznego reżimu”, jak mówią w Iranie).

Faktycznie, Iran upstrzony jest antyizraelskimi muralami, a „śmierć Izraelowi, śmierć Ameryce” to refren powtarzany przy tysiącu okazji. Prezydent Iranu faktycznie powiedział w 2006 r., że Izrael będzie wymazany z mapy jak Związek Sowiecki (także później wielokrotnie wracały hasła jego fizycznej likwidacji).

Iran jest demonicznym demiurgiem światowego terroryzmu. Stworzył Hezbollah, siłę militarną, która odpowiada i za ostrzały Izraela, i za ataki terrorystyczne (w tym na żydowskie cele na całym świecie). Irańczycy mają być też odpowiedzialni za działalność Hamasu i innych organizacji, stać za wszystkimi konfliktami, które Izrael toczył w ostatnich dekadach.

Iran wreszcie otwarcie pracuje nad – nielegalnym z punktu widzenia społeczności światowej – programem nuklearnym i programem rakiet balistycznych (skutecznie, jak pokazały naloty z 13/14 kwietnia). Broń nuklearna, przy wrogiej wobec Izraela retoryce, nie pozostawia złudzeń, przeciw komu mogłaby zostać użyta.

Izraelskie zarzuty wobec Iranu nie są gołosłowne. Te dotyczące terroryzmu znajdują potwierdzenie w niezliczonych wyrokach, raportach, sankcjach. Programy nuklearny i balistyczny były przedmiotem kilku rezolucji i pakietów sankcyjnych ONZ, UE i USA. Strach przed Iranem podzielają z Izraelem prawie wszyscy jego sąsiedzi. Niemal każdy element polityki Izraela w ostatnich dekadach pośrednio lub wprost odnosi się do Iranu.

Po atakach z 13/14 kwietnia widmo zagłady stało się wyraźniejsze – izraelska determinacja, by problem irański „ostatecznie” rozwiązać, sięga zenitu.

Iran: w imię zasad

Tak jak Izrael powstał, by zapewnić bezpieczeństwo Żydom, tak Islamska Republika Iranu powstała w 1979 r., by zaprowadzić – w Iranie i na świecie – sprawiedliwy porządek wyrastający z praw boskich. A uosobieniem niesprawiedliwości jest właśnie Izrael: państwo, które dla Iranu jest produktem europejskiego kolonializmu i arogancji, zachodnim wyrzutem sumienia za Holokaust wyeksportowanym na Bliski Wschód, krajem systemowo poniżającym islam i muzułmanów.

Szyicki porewolucyjny Iran swoją misję widział m.in. we wsparciu dla szyitów, marginalizowanych i pogardzanych. Szyicki Hezbollah powstał tuż po izraelskiej agresji na Liban w 1982 r. i wzrastał na wojnie, której celem było wyparcie Izraela z Libanu. Podobny schemat Iran stosował (z różnym skutkiem) wobec szyitów w Iraku, Jemenie, Afganistanie, Arabii Saudyjskiej, Bahrajnie. Rozszerzył też swoje zaloty o sunnickich Palestyńczyków (w tym wrogi mu religijnie Hamas) i na tym budował sympatię arabskiej i muzułmańskiej ulicy. Dzięki sprawie palestyńskiej Iran wychodził z szyickiego getta.

To Izrael i proizraelskie lobby w USA są traktowane w Iranie jako główna przyczyna utrzymującej się wrogości irańsko-amerykańskiej. Izrael był inicjatorem i orędownikiem sankcji wymierzonych w Iran. Forsował pariasyzację Iranu w świecie i odpowiadał za utrącenie prób normalizacji z USA (gdy po 11 września 2001 r. Iran oferował Stanom swoje lotniska do operacji w Afganistanie czy rezygnację z programu nuklearnego w zamian za gwarancje bezpieczeństwa, wreszcie gdy podpisywał porozumienie nuklearne w 2015 r. z Radą Bezpieczeństwa ONZ i UE, które wkrótce zerwał Trump).

Izrael oskarżany jest o wspieranie wrogów irańskiego reżimu (Mudżahedinów Ludowych, separatystów beludżyjskich, kurdyjskich i innych), a także o kampanię zabijania naukowców zaangażowanych w program nuklearny i balistyczny. W deklaracjach o konieczności zniszczenia Iranu Izrael wiele nie ustępuje Irańczykom.

Z perspektywy Iranu środki odstraszania (od sieci klientów po broń nuklearną) to niezbędna polisa ubezpieczeniowa, a determinacja w presji na Izrael to nadzieja na dominację w świecie islamu i na Bliskim Wschodzie, na godne miejsce w świecie. Dziś – po Gazie i prowokacjach Izraela, które mają ściągnąć gniew Waszyngtonu – walka z Izraelem to też być albo nie być dla Iranu. Tak to widzą.

Tak różni, tak podobni

Dramatyzm obecnej sytuacji nie sprzyja spokojnemu spojrzeniu na układ, jaki Izrael i Iran tworzą na Bliskim Wschodzie. Nie sprzyja, ale pokusa jest nie do odparcia. Spróbujmy.

Trudno dziś uwierzyć, ale przez tysiące lat relacjom persko-żydowskim patronował dobry król Cyrus (uwolnił Żydów z niewoli babilońskiej i odbudował im świątynię), biblijni Tobiasz i Estera (jej historię przypomina święto Purim). Ich dalekim echem są przyjazne rozmowy po persku prezydentów obu krajów na pogrzebie Jana Pawła II (Kacaw i Chatami pochodzą z irańskiego Jazdu).

Ben Gurion, współtwórca Izraela, tę bliskość przekuł w formułę „sojuszu peryferii”. Dla Izraela i Iranu wspólnym zagrożeniem byli Arabowie (zwłaszcza ci popierani przez Sowiety). Iran wspierał Izrael w czasie jego kolejnych wojen z Arabami. Współpraca polityczna i wojskowa przetrwała rewolucję Chomejniego – Izrael dozbrajał Iran w czasie jego wojny z Irakiem (lata 1980-88). Przez lata kontentował się nawet radykalnymi (zwłaszcza szyickimi) organizacjami zbrojnymi, bo były przeciwwagą dla świeckich i uznanych międzynarodowo Palestyńczyków Arafata. Dla prawicy izraelskiej Iran był wręcz usprawiedliwieniem nieistnienia państwa palestyńskiego.

Izrael musi wytłumaczyć światu, jak mogło dojść do czegoś, do czego dojść nie miało prawa: metodycznego rozstrzelania konwoju humanitarnego

Atak na ludzi niosących pomoc humanitarną w Strefie Gazy to nie jest jednostkowy przypadek. Od początku wojny zginęło 175 palestyńskich pracowników ONZ, a Lekarze bez Granic mówią o „schemacie celowych ataków” na ich personel. Nie jest to też anomalia, lecz próbka tego, jak ta wojna wygląda na co dzień.

Bliskie obu państwom i narodom (i różne od sąsiadów) są też starożytny rodowód i kumulacja mądrości pokoleń, której wyrazem jest wyrafinowana, łącząca sprzeczności, ale też bezwzględna polityka (zagraniczna), tak obca choćby Europie. Paradoksalnie, wspólny jest silny komponent religijny i mesjanistyczny leżący u założeń państwa (Izrael odwołuje się do praw wywodzonych z Biblii, Iran do islamu), a jednocześnie rewolucyjne poszukiwanie unikalnych nowoczesnych form ustrojowych (niepowtarzalne demokracja izraelska i republika islamska).

Bliska jest obsesja bezpieczeństwa i rola elit wyrastających ze służb specjalnych w obu krajach. Bliskie jest wyobcowanie w regionie (etniczne, religijne, kulturowe) oraz poszukiwanie wsparcia (nadzwyczaj skutecznie w przypadku Izraela) i uznania oraz akceptacji (dalece nieskutecznie w przypadku Iranu) w USA.

Bliskość znajduje wreszcie wyraz w przerażającym magnetyzmie, który pozwala obu państwom być dla siebie idealnymi wrogami.

Takiej wojny nie wygrałby nikt

Przy wszystkich emocjach, dramatach, mitach i eschatologicznych ciągotach, Iran i Izrael łączy też bezwzględny pragmatyzm. Nieoczywiste jest jednak, jak jest on dziś rozumiany w obu krajach.

Ostatnia wymiana ciosów pokazuje, że obie strony stać na przekraczanie kolejnych „czerwonych linii”. Obie są świadome swoich słabości i siły wroga. Izrael pokazał, że jest w stanie likwidować obecność Irańczyków w regionie i ma duże szanse, by uzyskać pomoc USA. Z kolei Iran udowodnił, że ma potencjał, by dokonać zmasowanych ataków powietrznych, których Izrael na dłuższą metę nie przetrzyma. Sama tylko obrona Izraela nocą 13/14 kwietnia kosztowała około miliard dolarów (to cena zużytych środków). Izrael nie sprostałby tej liczbie rakiet i dronów, które ma Iran (i Hezbollah, posiadający własny potencjał rakietowy).

Wojny Izrael–Iran nie wygrałby nikt. Mocno zdają sobie z tego sprawę w Waszyngtonie (dla USA taka wojna byłaby i nie w porę, i bez sensu). Pragmatyzm powinien więc pchać obie strony ku deeskalacji. Czyli ku kontynuowaniu konfliktu w oparciu o dotychczasowe metody.

Jest też jednak inny poziom pragmatyzmu: to doraźny interes elit rządzących. W obu krajach sytuacja jest napięta. Iran doświadcza kolejnych fal kryzysu gospodarczego i protestów, legitymacja władzy jest najgorsza w historii. Zła jest też sytuacja w Izraelu: od lat pogłębia się kryzys polityczny i tożsamościowy państwa, naruszone są filary zaufania do władzy, większość rządowa wisi na włosku, a premier walczy o byt.

Zarówno w Iranie, jak w Izraelu presja wewnętrzna jest więc ogromna. Łatwo tu o nerwowy ruch. Łatwo o prymat korzyści doraźnych, nawet za cenę ogromnego ryzyka.

Egzamin dla supermocarstwa

Ten rozgrywający się na naszych oczach thriller ma jeszcze jednego aktora, w ostatecznym rachunku może najważniejszego. To USA, które los skazał dziś na powtórkowy egzamin z roli światowego supermocarstwa.

Przy oczywistych i zrozumiałych sympatiach Waszyngtonu i jego stronniczości, przy całej jego bezradności wobec wojny w Gazie, Ameryka zapobiegła jak dotąd regionalnemu konfliktowi. Otwarte jest pytanie, czy uda jej się – na początek – narzucić i wyegzekwować ramy dla obecnych napięć na Bliskim Wschodzie, pchnąć Izrael na bardziej konstruktywne niż dziś tory i znaleźć „miękki” sposób na neutralizację Iranu. Czy też porwie ją wir wypadków.

Tekst ukończono 19 kwietnia w południe.


Na ulicy Teheranu, 19 kwietnia 2024 r. Fot. Abedin Taherkenareh / EPA / PAP

Głosy z Iranu

Zapytaliśmy kilkoro Irańczyków, co myślą o ataku Iranu na Izrael i sytuacji na Bliskim Wschodzie (imiona na ich prośbę zostały zmienione).

KURUSZ, analityk finansowy z miasta Karadż:

Dla Irańczyków sytuacja jest skomplikowana, jak zawsze. Co widać choćby w tym, że wybory w USA interesują nas bardziej niż te w Iranie. Na żadne z nich nie mamy wpływu, ale te pierwsze mają większy wpływ na nas.

Iran odgrażał się od dawna, nasz stosunek do Izraela jest negatywny od 45 lat, a jednak byliśmy w szoku, gdy dowiedzieliśmy się, co się stało. Wielu znajomych, oglądając wiadomości, dziękowało Bogu, że atak [na Izrael] został odparty i nikt nie zginął. Nie życzymy Żydom śmierci. Rząd nie mówi w imieniu moim ani większości ludzi, których znam. Nie chcemy brać udziału w tym konflikcie. Cena dolara znów idzie w górę. Dla Irańczyków, którzy zmagają się z dużymi problemami gospodarczymi, to tragedia. Niby przywykliśmy do takich sytuacji, ale jesteśmy zmęczeni.

Ludzie boją się wojny z Izraelem, nikt jej nie chce, może jedynie ci, co wspierają rząd, czyli mniejszość. Mam nadzieję, że po nocy nadejdzie dzień i wszystko się jakoś ułoży.

SASAN, pracownik bankowości z Teheranu:

Jest mi wstyd za mój rząd, który marnuje miliony dolarów na rakiety, a nie ma pieniędzy, by poprawić sytuację swoich obywateli. Większość moich znajomych jest przeciwna rządowi i nie chce mieć nic wspólnego z tą wojną. Jestem pewny, że Izrael dokona odwetu, sytuacja przez chwilę będzie napięta, ale w końcu jakoś się to ułoży. Irańska dyktatura jest sprytna i nie zależy jej na pełnoskalowym konflikcie. Chcieli pokazać, że mają coś do powiedzenia w regionie.

Martwi mnie los Palestyńczyków w Gazie. Nie popieram Izraela, nie popieram żadnej przemocy i konfliktu. Ale uważam, że Iran nie powinien się w to mieszać. A generał zabity w Damaszku? To morderca, nie szkoda mi go. Odpowiadał za śmierć wielu Irańczyków, którzy protestowali przeciw władzy.

ALI, pracownik korporacji z Isfahanu:

Nie chcę się wypowiadać na ten temat. Powiem tylko, że nie chcę wojny.

DŻAMSZID, biznesmen z Isfahanu:

W ostatnich latach Izrael był zaangażowany w sabotaż irańskiej technologii, a nawet zabójstwa naszych naukowców. Z kolei Irańczycy wspierają sprawę palestyńską, która jest nie do pogodzenia z ambicjami Izraela. Gdy Izrael zaatakował nasz konsulat w Syrii, ludzie się zdenerwowali i pod presją opinii publicznej rząd został zmuszony, by odpowiedzieć.

Zachowaliśmy się honorowo, bo poinformowaliśmy wcześniej o ataku. Celem były obiekty wojskowe, nikt nie zginął. Mam nadzieję, że nie dojdzie do wojny. Jestem przeciwny wojnie i w ogóle wrogości do innych krajów i religii. Nasze przysłowie mówi, że „polityka nie ma ojca i matki”, to znaczy, że jest nieludzka.

AHMED, nauczyciel i aktywista z miasta Sziraz:

Irański atak to był prezent dla Izraela, który fatalnie radzi sobie w Gazie. Nie dość, że nie osiągnął swoich celów, tj. zniszczenia Hamasu i wyzwolenia zakładników, to traci poparcie świata. Rząd Iranu nie jest głupi. Pozwolił sobie na atak, który nie przekroczył pewnej granicy. Chodziło o to, by uspokoić sytuację w kraju. Nic tak przecież nie łączy jak wspólny wróg. Rząd wie, że nie ma poparcia, ale wie też o powszechnej niechęci w Iranie do Izraela. Pytanie tylko, co zrobi Izrael. Bo sprawy mogą wymknąć się spod kontroli.

Niestety Irańczycy mają sprzeczne opinie w sprawie wojny w Gazie. Niektórzy są obojętni albo milczą w kwestii palestyńskich ofiar, bo nie chcą popierać rządu, który jednak teraz ma rację. Bo przecież ludobójstwa nie da się usprawiedliwić i niechęć do irańskiego rządu nie ma tu nic do rzeczy.

Pytał MACIEJ AUGUSTYN

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Wrogowie idealni