Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jego bohater zostaje zmuszony do przeżywania codziennie i na nowo tego samego, jednego dnia. Z czasem przyzwyczaja się do nieuchronnej powtarzalności tych samych sytuacji, traci poczucie nienormalności, która jest codziennością; nie widzi innego wyjścia.
Innego wyjścia niż „ratowanie Grecji” (trudno użyć tego zwrotu bez cudzysłowu) wedle strategii przyjętej prawie dwa lata temu nie widzą też europejscy politycy – choć w unijnych stolicach mało kto jeszcze udaje, że przynosi ona efekty. Inaczej niż w przypadku Irlandii i Portugalii, które też korzystają z nadzwyczajnej pomocy Unii i sobie radzą, Grecja sobie nie radzi – i nie ma przesłanek, że będzie lepiej. Grecki „dzień świstaka” rozgrywa się co kilka miesięcy, gdy „trojka” (UE, MFW, Europejski Bank Centralny) musi ocenić, czy Grecy wywiązują się ze zobowiązań i czy przelać im kolejne miliardy. Albo gdy zbliża się termin wykupu przez Grecję kolejnych papierów dłużnych. Najbliższy w marcu: Ateny muszą wykupić od wierzycieli obligacje za ponad 14 mld euro.
W minionych dniach znów oglądaliśmy znane sceny: te same negocjacje w Brukseli, te same komentarze w mediach, te same demonstracje w Atenach. Choć był nowy element: wszystko rozgrywało się z większą otwartością, wręcz niedyplomatyczną szczerością, a na greckich ulicach – z większą brutalnością. Nikt nie ukrywa, że niewypłacalna Grecja straciła (z własnej winy) suwerenność w sferze budżetowej, a kolejny plan naprawdę ostrych cięć – przyjęty przez grecki parlament w nocy z niedzieli na poniedziałek (w tym czasie na ulicach Aten szalało sto tysięcy demonstrantów) – to warunek dalszej pomocy. Nikt nie udaje też, że wierzy, iż przygotowywany drugi „pakiet pomocowy” (130 mld euro) wyrwie Grecję z kręgu niemożności.
Rzecz już nawet nie w tym, co Grecy zrobią lub nie zrobią – czy wyśledzą kolejne „martwe dusze” (ostatnio ich ZUS wstrzymał wypłaty dla 65 tys. nieistniejących emerytów), czy zwolnią jeszcze więcej ludzi (przyjęty plan zakłada skreślenie 20 proc. etatów w budżetówce), czy będą zarabiać mniej (płaca minimalna spadnie o jedną piątą). Rzecz w tym, że nawet gdyby podjęli jeszcze większe oszczędności – inna sprawa, czy to politycznie możliwe przy takiej frustracji i poczuciu upokorzenia przez „Europę”, skoro wiosną są wybory parlamentarne – to i tak nie ma szans na wzrost gospodarczy. Pomijając już „drobiazg”: grecki dług publiczny sięga 160 proc. PKB, a na rynku finansowym nikt nie pożyczy Grekom pieniędzy po tym, jak prywatni wierzycieli muszą właśnie „dobrowolnie” zrezygnować z 70 proc. roszczeń.
Strategia „ratowania Grecji” prowadzi donikąd. Stąd w unijnych stolicach coraz więcej głosów, że jedyną szansą (szansą, nie karą) jest wyjście Grecji ze strefy euro. Oczywiście, także wtedy Grecja będzie zdana na unijną pomoc. Ale skoro Grecja systemowo nie jest „kompatybilna” ze strefą euro, chyba tylko wtedy możliwa jest reforma systemu gospodarczo-społecznego – wtedy też greccy politycy, współwinni obecnego dramatu, nie będą mogli zasłaniać się „szantażem Europy”. Tak jak obywatele Grecji nie zasłużyli na stygmatyzowanie w roli nierobów, tak unijni politycy nie zasłużyli na miano krwiopijców, dorzynających greckich emerytów.