Główne nurty kaczyzmu

ADAM WODEHAM*, JAN ZELIG*, politolodzy: To, co w polskiej polityce jest poza prezesem PiS, wydaje się tak jałowe, doraźne i nieinspirujące, że Kaczyński jawi się na tym tle jak kolos.

28.09.2020

Czyta się kilka minut

 / KACPER PEMPEL / REUTERS / FORUM // MONTAŻ TP-ONLINE
/ KACPER PEMPEL / REUTERS / FORUM // MONTAŻ TP-ONLINE

RAFAŁ WOŚ: Co to jest kaczyzm?

ADAM WODEHAM, JAN ZELIG: To filozofia polityczna Jarosława Kaczyńskiego. Od mniej więcej dekady próbujemy esencję tej filozofii wydestylować z uprawianej przez niego polityki. Nasze wieloletnie rozmowy zaowocowały szeregiem tez składających się na spójną doktrynę polityczną.

Teza 1.11: „Formy kaczyzmu mogą się zmieniać w zależności od sytuacji historycznej. O aktualnej formie kaczyzmu decyduje Jarosław Kaczyński”.

To tylko wycinek większej całości. Uważamy zupełnie szczerze i na poważnie, że Jarosław Kaczyński jest w polskiej polityce postacią pierwszej wielkości. Po transformacji ustrojowej – jedyną.

My to znaczy kto?

W styczniu 2019 r. zaczęliśmy publikować nasze tezy na Twitterze, dając początek Uniwersytetowi Hermeneutyki Kaczyzmu (UHK). Zachęcamy do śledzenia profili @AWodeham i @JanZelig na Twitterze. To oczywiście nie są nasze prawdziwe nazwiska.

Zacznijmy od tego, co się działo w ostatnich dniach, czyli od kryzysu koalicyjnego. Wasza teza 2 brzmi: „Stan wyjątkowy jest naturalnym stanem polityki”. Z kolei np. teza 6.11 głosi, że „Zdrajcy mogą zostać zrehabilitowani, jeśli wymaga tego potrzeba strategiczna. Zapomnieć nie wolno nigdy”. W kontekście politycznego sporu o „Piątkę dla zwierząt” Wasze tezy brzmią profetycznie.

Polityk klasy Kaczyńskiego – licytujący tak wysoko – zwykle gra naraz o różne stawki. Tym razem liczą się przede wszystkim cztery. Po pierwsze, obrona własnej pozycji przed aspirującymi konkurentami: wyzwanie, z którym osoba o tej pozycji musi mierzyć się co kilka lat – najlepiej samemu wybierając czas i miejsce starcia. Po drugie, nieuchronnym następstwem wyniku wyborów parlamentarnych okazało się przesilenie rządowe. Ułożenie list wyborczych doprowadziło do tego, że dwa podmioty niedysponujące siłą polityczną – mierzoną w demokracji zwłaszcza wielkością elektoratu – uzyskały zbyt duży wpływ na centrum władzy. Ten problem trzeba było rozwiązać. Po trzecie, zwrot ekologiczny PiS-u, bo w tle „Piątki dla zwierząt” ukryło się też odchodzenie od węgla – a i to pewnie nie koniec. Ten zwrot ma za zadanie normalizować kaczyzm w oczach dużej grupy Polaków, nawet kosztem chwilowego niezadowolenia skrajnego skrzydła elektoratu władzy. Ale trzecia kadencja rządzenia jest tego warta. Po czwarte wreszcie, jest to nie pierwsza, raczej nie ostatnia, ale być może decydująca próba sił w kontekście walki o sukcesję po Kaczyńskim.

Zanim pójdziemy dalej, musimy czytelnikom pokazać, że nie jesteście żadnymi internetowymi śmieszkami ani trollami…

To, że posługujemy się zrozumiałym dziś dla każdego językiem Twittera i w ogóle, że działamy w obszarze internetu, nie znaczy, że jesteśmy niepoważni. Przeciwnie, dzięki tej formie możemy odpowiadać na wyzwania naszych czasów. Wyobraźnia filozoficzna zaczęła żywić się technologią – także, a może przede wszystkim, fenomenem internetu. Tezy kaczyzmu są jednym z owoców internetowej kultury, a ich kształt wyznacza w dużej mierze narzucona przez Twittera forma komunikacji. Tweet jest nie gorszym nośnikiem idei niż opasłe księgi. Jest to również nasza odpowiedź na upadek współczesnego uniwersytetu i intelektualną pustkę, którą powoli zapełniają nowe świeckie religie: teorie spiskowe, neoliberalizm i geopolityka.

Ambitnie.

Chcemy również oswajać czytelników z myślą, że „nie ma nie-polityki – wszystko jest polityką”. Polacy nie potrafią myśleć politycznie, a pojęcie polityczności rozumieją w wąskich kategoriach przygodnej gry parlamentarnej. Z kolei doraźna polityczna debata ogranicza się do „licytacji na hipokryzję”. Antypisowcy czyhają, by zakrzyknąć, że PiS robi coś odwrotnego, niż zapowiedział. Pisowcy zaś wytykają Platformie, że – będąc u władzy – ganiła opozycję za to, co sama dziś robi. Na tym tle Kaczyński to jedyny polityk, który proponuje rozmowę głębszą. Stawia fundamentalne pytania o Polskę.

Jakie to pytania?

Na przykład o to, jak radzić sobie z kompleksem Polski. Polacy radzą sobie z nim na dwa sposoby. Niektórzy – uciekając w historię i te wszystkie husarskie sukcesy polskiego oręża. Inni – przyjmując nabożną cześć wobec wszystkiego, co obce. Jedni biegają więc dziś „wilczym tropem”, a drudzy szydzą z parawanów na polskich plażach. Ale Kaczyński tych debat nie obsługuje, ma swoją odpowiedź.

Jaką?

Od samego początku lat 90., czyli od ostatecznego odłączenia się od prezydenta Wałęsy, oraz stronnictwa, które z czasem wyewoluuje w tzw. liberalny salon, Kaczyński występuje z postulatem wyrównania zaniedbań transformacyjnych. Naszym zdaniem nie jest to zabieg tylko retoryczno-symboliczny. W gruncie rzeczy przez cały czas odnosi się on do spraw materialnych. To w niedostatku ekonomicznym kaczyzm sytuuje główny problem współczesnej Polski. Głosi, że nie można sensownie dyskutować, czy będzie tu państwo liberalne czy nieliberalne, dopóki nie zniesiemy tego pseudokolonialnego stanu uzależnienia. Tak od zagranicy, jak i od siebie nawzajem. Innymi słowy: ludzie nie będą Europejczykami, dopóki nie będą mieli co jeść. I nie będziemy normalnym suwerennym krajem, dopóki będą istniały dwie Polski, z których jedna wyzyskuje drugą i na dodatek jej nie zna. A druga się tej pierwszej boi i nią pogardza.

Wielu krytyków za to właśnie Kaczyńskiego wini, że podsyca antagonizm.

To jest mylenie skutków z przyczynami. Kaczyński diagnozuje antagonizm. Ale nie przechodzi nad nim do porządku dziennego. Mówi o pilnej potrzebie zmiany. Za to go w gruncie rzeczy nienawidzą. Bo ani kompleksów, ani ich materialnych przyczyn nie zamiata pod dywan – jest najbardziej rewolucyjnym politykiem w Polsce w ostatnim 30-leciu.


Andrzej Stankiewicz: Konflikt w koalicji pokazał, że są dwa PiS-y. Jeden wierzy w Mateusza Morawieckiego jako przyszłego lidera. Ale drugi, liczniejszy, jest mu wrogi. Prezes stawia na ten pierwszy, ale na razie uległ drugiemu.


 

Gdzie to widzicie?

Cofnijmy się do roku 2015. Początkowo liberałowie myśleli, że jest niemożliwe, by zastany porządek neoliberalny tak łatwo dało się wywrócić do góry nogami. Panowało przekonanie, że cały ten PiS potrwa – najwyżej – trzy miesiące. A potem, po zderzeniu z „obiektywnymi realiami”, skończy się ta fanaberia. I wtedy Kaczyński ku zaskoczeniu przeciwników zaczął od razu przewalczać coś, co ktoś mógłby nazwać radykalną politycznością. A ktoś inny – populizmem. Było to w dużej mierze postawienie poważnych pytań o państwo. I za to PiS dostaje cięgi.

Może dostaje je zasłużenie?

Jedną z miar samodzielności Kaczyńskiego jest to, że potrafił wyemancypować się spod kurateli opinii środowiska, z którego przecież wyrósł. Dzięki tej emancypacji uniknął losu tych wszystkich polityków, którzy podejmują kluczowe decyzje pod wpływem tego, co o nich mówią „zaprzyjaźnione” media. To jest droga donikąd. Wystarczy spojrzeć na narracje antykaczystowskie, zmieniające się szybciej niż pogoda nad morzem. W tych opowieściach z pokrytego łupieżem dziadunia w zniszczonych butach Kaczyński przeistacza się w wojowniczego biznesmena, który potrafi obracać pieniędzmi i skorzystał na transformacji, budując dwie wieże.

I nie uważacie, że w haśle o autorytarnym charakterze rządów prezesa PiS jest prawda?

Ani trochę. Pierwszy z brzegu przykład. Gdyby naprawdę był zwolennikiem rozwiązań antydemokratycznych i chciał rozpędzenia parlamentu, co zrobiłby w pierwszej kolejności? Zacząłby podsycać antypolityczne emocje, które są w każdym demokratycznym społeczeństwie. Powiedziałby, że tym wszystkim posłom-darmozjadom trzeba poobniżać pensje i zlikwidować dotacje dla partii politycznych z budżetu. Rząd by się przecież jakoś wyżywił. Taki ruch w krótkim czasie wykończyłby opozycję. Po cichutku i w białych rękawiczkach. I jeszcze by za to Kaczyński zebrał trochę punktów. Tak się buduje przecież system oligarchiczny. Tyle że Kaczyński jest demokratą i on lubi tę całą parlamentarną grę. To jest jego żywioł. To różni go np. od Piłsudskiego. Widać to było także w pandemii.

Co to znaczy?

Z jednej strony mieliśmy do czynienia z opozycją, która ciągle – na przekór deklarowanemu przez siebie liberalizmowi politycznemu – nawoływała do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego i przełożenia wyborów. Z drugiej – był ten rzekomy antydemokrata Kaczyński, który prze do wyborów, w końcu je przeprowadza, a ostatecznie zwycięża jego kandydat przy 70-procentowej frekwencji. Czy tak postępuje antydemokrata?

A zarzut autorytaryzmu? Tutaj też nic nie ma?

Wprost przeciwnie. Kaczyzm jest pod wieloma względami ruchem antyautorytarnym, czyli upodmiotawiającym szerokie masy społeczne. Niesmak budzi to, że Kaczyński poszerza pole wolności. Robi obywateli z tych, którzy – zdaniem jego przeciwników – obywatelami być nie powinni. Dla krytyków PiS-u to „hołota”, „pięćsetplusy”, „chamstwo”. To jest w ogóle szerszy problem podszyty jeszcze niezgodą elit z własnym rodowodem: chłopskim przecież i małomiasteczkowym. Kaczyzm się go nie wypiera, bo nie boi się ludyczności. Nie boi się Zenka Martyniuka. Ale nie dlatego, że Zenek mu się podoba, tylko dlatego, że ten kraj tak wygląda. On będzie wyglądał inaczej – i Kaczyński często o tym mówi. Ale ta zmiana nie nastąpi, dopóki nie będzie wyrównania pewnych materialnych różnic.

Czyli kaczyzm wychodzi na ruch radykalnie lewicowy. Emancypacyjny?

Tyle że dochodzi tu do chaosu pojęciowego. Dzisiejsza lewica w Polsce – i nie mówimy tu tylko o politykach, lecz także o ich wyborcach – z masami się nie identyfikuje. To jest dramat lewicy tracącej zainteresowanie emancypowaniem ludzi, którzy się jej nie podobają: bo nie mają takich jak trzeba poglądów na rodzinę, seksualność, tradycję etc.

To chyba nie takie proste. Lewica dużo mówi o emancypacji przez instytucje czy usługi publiczne. Ich jednak przeraża „dawanie pieniędzy do ręki”. Zresztą wielu ludzi w PiS-ie też tak myśli. Przypomnę pomysł ziobrystów, by 500 plus przelewać na specjalną kartę, żeby beneficjenci nie mogli „przepić”. Albo bon turystyczny, czyli pomysł Jadwigi Emilewicz.

Lewica w Polsce jest w gruncie rzeczy liberalna. Podobnie jak część prawicy. Jako badacze kaczyzmu nie darzymy ziobrystów szczególnym sentymentem. To zakała całego obozu. Duchowi spadkobiercy najgorszego polskiego warcholstwa.

To kaczyzm w końcu jest lewicą czy prawicą?

Jest to, rzecz jasna, złożona sprawa. Korzenie są raczej lewicowe. Kaczyzm wyrasta z dorobku takich ludzi jak Macierewicz, Olszewski czy właśnie Kaczyński, którzy początkowo byli związani z lewicową opozycją.

To prawda. Dwaj pierwsi byli wśród czołowych postaci KOR-u. Obok Lipskiego, Kuronia i Michnika. Kaczyński dołączył na pewnym etapie dzięki protekcji swojej mamy, która Jana Józefa Lipskiego znała z pracy.

Środowiskowo były to w dużej części domy wywodzące się z tradycji PPS-owskiej. Lewicowej, wspólnotowej, solidarystycznej. Na pewno nie darwinistycznej społecznie. Ani żadnej tam społecznie liberalnej lub – nie daj Boże – obyczajowo.

No to dlaczego kaczyzm jest uważany za ideologię prawicową? Nawet sam Kaczyński tak o sobie mówi.

Bo Kaczyński jest politykiem prawicowym, choć nie w sposób, w jaki chcieliby to widzieć jego przeciwnicy, a także część zwolenników. Do pewnego stopnia został w rolę „prawaka” wepchnięty. Starczy prześledzić narrację na jego temat w głównych liberalnych mediach: autokrata lub przynajmniej polityk o osobowości autorytarnej. Faszyzujący Polskę. Oczywiście Kaczyński wchodzi w tę rolę chętnie. Ona czegoś go pozbawia, ale coś mu jednak daje. To w dużej mierze dzięki Kaczyńskiemu nie było w Polsce przez ostatnich 20 lat żadnej znaczącej siły politycznej o skrajnie prawicowym charakterze. Ta narracja „na prawo od nas tylko ściana” przez lata udawała się świetnie.

Ostatnio słabiej.

Dopiero ostatnio zaczyna ją podważać Konfederacja oraz wróg wewnętrzny w postaci ziobrystów, którzy próbują nieustannie wepchnąć kaczyzm na mielizny tożsamościowo-katolickie. Ale wciąż nie jest pewne, czy to się im uda. Kaczyński gra w tę grę od 20 lat. Od 20 lat przyjmuje i neutralizuje wszystkie największe strachy, że nad Wisłą zawsze wygra jakaś forma antysemickiej endecji radiomaryjnej. A PiS te głosy zbiera. I wcale nie wychodzi im z tego żadna neoendecja. Tylko kaczyzm.

Ale czemu obóz kaczystowski nazywa się Zjednoczoną Prawicą? A nie Nowym Porozumieniem Centrum albo Sojuszem dla Polski?

Bo kaczystowskie rozpoznanie świata jest jednak jednoznacznie konserwatywne. W największym skrócie chodzi o odpowiedź na pytanie, czy człowiek z natury jest zły i słaby, czy też – skoro naturalnie dąży ku dobru, jak twierdzą optymiści – wolno pozwolić mu na dowolne zmienianie rzeczywistości wokół siebie.

I jak odpowiada na to Kaczyński?

Na tym poziomie oparliśmy teorię kaczyzmu na antropologii filozoficznej Arnolda Gehlena. Nie wiemy, czy Kaczyński go zna. I czy byłby zachwycony takim porównaniem. Ale to nie ma znaczenia. Rozpoznania kaczyzmu pokrywają się naszym zdaniem z tezami Gehlena.

A co mówił Gehlen?

On mówił tak: biologicznie rzecz biorąc człowiek jest aberracją. Nie ma kłów, pazurów, skrzydeł, pancerza czy skrzeli, żadnych narzędzi przetrwania. Niemożliwością jest, żeby taka istota przetrwała. A jednak właśnie ten wybrakowany ewolucyjnie twór wygrał i opanował ziemię. Dlaczego? Bo w miejsce kłów i pazurów wytworzył instytucje, język, naukę, technikę. Instytucje nie powstają w jednej chwili. Wykuwają się długo. Gdy więc Kaczyński mówi: „będziemy twardo bronić tradycyjnych wartości”, to tak naprawdę opowiada się za tym, by nie pędzić za każdą modną nowinką. Trzymać się sprawdzonych wzorów.

I to wystarczy?

To, co jest w polskiej polityce poza prezesem PiS, wydaje się tak jałowe, doraźne i nieinspirujące, że Kaczyński jawi się na tym tle jak kolos. Powstaje oczywiście pytanie, co będzie dalej. Czy za dziesięć lat kaczyzm będzie ciągle punktem odniesienia dla sensownej rozmowy o Polsce? Myślę, że tak. Czy będzie tak za lat 20 i 30? Tego nie jesteśmy pewni. A wie pan dlaczego?

Wiem, pytanie, czy Wy wiecie?

Mistrzostwo codziennych gier politycznych Kaczyńskiego ma cenę: jakość powoływanych przez niego instytucji obliczonych na długofalową i trwałą zmianę. Spójrzmy na pierwszy PiS: z dwuletniej konserwatywnej rewolucji pozostały IPN i CBA. Instytucje, które powołuje, to wydmuszki, a ich celem jest obejście instytucji już istniejących – jak było choćby z Radą Mediów Narodowych.

Ostatnia kwestia to sukcesja. Co z kaczyzmem po Kaczyńskim?

PiS to partia, która musiała poradzić sobie z olbrzymią stratą po katastrofie smoleńskiej. W Smoleńsku zginęła jej elita, ludzie, którzy mieli być tymi słynnymi następcami Kaczyńskiego. Szefując kilku instytucjom i pracując w Pałacu Prezydenckim, pozostali w strukturach państwa po przejściu kaczyzmu do opozycji, z dala od linii frontu, na której na co dzień kompromitują się partyjni harcownicy. Po Smoleńsku Kaczyński wykonał sporo pracy, by te straty nadrobić. Wyciągnął wielu zdolnych ludzi z samorządów: to przykłady Szydło i Obajtka. Z biznesu: Morawieckiego i jego świtę. Oraz z antypisowskiej akademii: to wicepremier Gliński. Gdyby nie Smoleńsk, kaczyzm byłby dziś zapewne atrakcyjniejszą opcją. A opozycji byłoby trudniej utrzymać narrację głoszącą, że to rodzaj okupacji, którą trzeba przeczekać. Ale drogi powrotnej nie ma. ©℗

*ADAM WODEHAM i *JAN ZELIG to pseudonimy badaczy filozofii polityki, orbitujących wokół jednego z czołowych ośrodków akademickich w Polsce. Posługują się nimi prowadząc profil na Twitterze i stronę internetową Uniwersytet Hermeneutyki Kaczyzmu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz ekonomiczny, laureat m.in. Nagrody im. Dariusza Fikusa, Nagrody NBP im. Władysława Grabskiego i Grand Press Economy, wielokrotnie nominowany do innych nagród dziennikarskich, np. Grand Press, Nagrody im. Barbary Łopieńskiej, MediaTorów. Wydał… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2020