Galeria na nowy czas

Wreszcie doczekaliśmy się w stolicy miejsca, w którym można zobaczyć twórczość ostatniego stulecia: Galerii Sztuki XX i XXI Wieku Muzeum Narodowego.

11.02.2013

Czyta się kilka minut

Zofia Stryjeńska (1897–1976), „Lipiec – Sierpień” (1925 r.) / Fot. Galeria Sztuki XX i XXI Wieku Muzeum Narodowe w Warszawie
Zofia Stryjeńska (1897–1976), „Lipiec – Sierpień” (1925 r.) / Fot. Galeria Sztuki XX i XXI Wieku Muzeum Narodowe w Warszawie

Agnieszka Morawińska, obejmując w 2010 r. funkcję dyrektora Muzeum Narodowego, zapowiedziała radykalne zmiany. Dobrym pretekstem były obchody 150-lecia powstania muzeum. Jedną z tych zmian była nowa aranżacja stałych galerii, czyli tego, co najlepiej określa tożsamość danego muzeum. Przede wszystkim postanowiono odejść od tradycyjnych podziałów na szkoły narodowe, a przecież od dekad w ten sposób oglądamy sztukę w największych muzeach na świecie, od Paryża, przez Londyn i Berlin, po Moskwę. We wrześniu ubiegłego roku otwarto Galerię Portretu Staropolskiego i Europejskiego oraz Sztuki XIX Wieku. Dawne malarstwo oglądamy teraz ułożone nie według szkół narodowych, lecz – tematów, łamiąc tym samym nawyki i przyzwyczajenia. Sarmackie konterfekty wiszą obok portretów francuskich artystów i holenderskich mieszczan. W przypadku sztuki nowszej pozostano przy bardziej tradycyjnych podziałach na poszczególne kierunki artystyczne, wzbogacając polską sztukę o przykłady twórczości Francji, Niemiec czy Rosji.

Zmiana nie wzbudziła jakichś kontrowersji. Nie była tak radykalna, jak można było się spodziewać. Czyżby przyszedł czas na odejście od opisywania i szeregowania sztuki według narodowych podziałów? To ważna zmiana, bo jak niedawno przypominała Maria Poprzęcka w rozmowie z „Tygodnikiem Powszechnym”, sztuka odegrała istotną rolę w budowaniu tożsamości narodowej i poczucia przynależności do historycznej wspólnoty.

Przed dwoma dekadami Morawińska dokonała w Muzeum Narodowym innej radykalnej zmiany, tworząc na nowo galerię malarstwa polskiego od czasów stanisławowskich po początek XX wieku. Dziś już chyba niewiele osób pamięta, jak zaskakujące było pokazanie dzieł akademików, wyśmiewanych i przez lata skazanych na magazyny, czy z pozoru banalny zabieg, jakim było powieszenie obrazów na kolorowych ścianach (obowiązkowa była przecież neutralna biel). Nagle powstało coś na kształt polskiego Musée d’Orsay. Dzisiejszy nowy kształt galerii stałych to konsekwencja tamtego kroku sprzed lat.

W przypadku Muzeum Narodowego łatwiej było też odejść od narodowych podziałów. W jego zbiorach można znaleźć wiele przykładów dobrego malarstwa dawnego, co świetnie wydobywa nowy układ ekspozycji, ale niewiele jest tzw. ikonicznych arcydzieł. Pokazanie ich według innego klucza nie łamie więc przyzwyczajeń. W przypadku XIX wieku zaś twórczość obcych artystów – od prac Jeana Auguste’a Dominique’a Ingres’a i Gustave’a Courbeta po Paula Sérusiera (niegdyś w kolekcji Gabrieli Zapolskiej) i Paula Signaca – służy jedynie ukazaniu kontekstu, w jakim powstawała nasza sztuka. Inaczej być nie może, bo dzieł ważnych twórców z tego czasu w większej liczbie po prostu w Warszawie brak.

OBRAZY NOWOCZESNOŚCI

Otwarta właśnie Galeria Sztuki XX i XXI Wieku jest oczywistym dopełnieniem nowego Muzeum. Ważnym, bo wreszcie w Warszawie można w pełni obejrzeć sztukę od początku ubiegłego wieku do współczesności (poprzednia ekspozycja kończyła się na początku lat 50.). Piotr Rypson, kurator zbiorów sztuki współczesnej muzeum, tworząc ekspozycję musiał uporać się z kilkoma ograniczeniami. Przede wszystkim z brakiem w kolekcji warszawskiego muzeum istotnych przykładów sztuki obcej. Zrezygnował z tworzenia pozorów: powstała galeria sztuki polskiej. Drugim istotnym ograniczeniem jest brak miejsca. I mimo starań, oglądając galerię, trudno mieć wątpliwości: potrzebne są nowe przestrzenie wystawiennicze, bo bez nich nie uda się pełniej opowiedzieć o sztuce tworzonej w ostatnich stu latach (problem dotyczy też innych zbiorów muzeum).

Otwarta właśnie galeria nie ogranicza się do prezentacji kluczowych, dobrze rozpoznawalnych przykładów twórczości tego czasów, jak „Akt z kotem” Tytusa Czyżewskiego, „Rozstrzelanie VIII” i „Kolejka trwa” Andrzeja Wróblewskiego czy ­„Autobus” Bronisława Linkego. To nie jest festiwal arcydzieł. Piotr Rypson pokusił się raczej o pokazanie sztuki w jej najróżniejszych przejawach i w związku z czasem, w którym ona powstawała.

Nie zabrakło mniej znanych prac, a przede wszystkim dotąd nieobecnych w stałej ekspozycji fotografii, filmów, druków (w tym słynnej „Jednodńuwki Futurystuw”) czy dokumentacji artystycznej, czyli wszystkiego tego, co jest oczywistym elementem współczesnych wystaw. Już na wstępie można zobaczyć fragmenty klasycznych filmów z czasów początku kina: „Doktor Mabuse” Fritza Langa, „Podróż na Księżyc” Georges’a Mélièsa, „Berlin, symfonia miasta” Walthera Ruttmanna czy „Cud nad Wisłą” Ryszarda Bolesławskiego, później napotykamy na eksperymentalne filmy z lat 30. m.in. Jalu Kurka czy Franciszki i Stefana Themersonów. Są tu także zapisy akcji z lat 70. i współczesne prace wideo.

Układ ekspozycji jest dość tradycyjny, zgodnie z chronologią oglądamy kolejne kierunki, nurty i ugrupowania artystyczne. Tylko raz zdecydowano się przerwać ten ciąg. Przy pracach Józefa Szajny, Andrzeja Wróblewskiego i innych będących reakcją na doświadczenia II wojny światowej znalazły się słynne „Lego: Obóz koncentracyjny” Zbigniewa Libery i rysunek Oskara Dawickiego, którego tytuł już wszystko mówi: „Nigdy nie zrobiłem pracy o Holokauście”. Ich obecność sygnalizuje trwałość pewnych tematów i ich istotność dla współczesnych, ale także wskazuje na możliwość całkiem innego opowiedzenia o sztuce, w którym przede wszystkim zwraca się uwagę na relacje między przeszłością a teraźniejszością, na trwanie określonych wątków i tradycji, na rozmaite kontynuacje i zerwania.

Mimo pewnego „tradycjonalizmu” ekspozycji, udało się wydobyć dość zaskakujące napięcia. Tuż na jej początku można zobaczyć „Ołtarz Bożego Narodzenia” Jana Szczepkowskiego pokazany na słynnej paryskiej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w 1925 r., na której to Polacy święcili triumfy. Wystarczy zrobić parę kroków, by zobaczyć powstałą rok wcześniej „Mechanofakturę” Henryka Berlewiego. Płaskorzeźba z religijnym przedstawieniem, lekko kubizująca, ale też czerpiąca inspirację ze sztuki ludowej, i abstrakcyjny układ kilku form to awers i rewers sztuki tego czasu. To punkty, na których zahaczono opowieść o sztuce dwudziestolecia międzywojennego. Po jednej stronie znalazły się prace czołowych reprezentantów awangardy tego czasu: Władysława Strzemińskiego, Mieczysława Szczuki czy Ewy Łunkiewicz-Rogoyskiej, z drugiej zaś Tadeusza Pruszkowskiego, Tamary Łempickiej czy Rafała Malczewskiego. Dwa przeciwstawne światy? A może: różne oblicza nowoczesności? Przypomnienie, że obok radykalnych nowatorów stale istniał nurt starający się pogodzić elementy eksperymentu z tradycją. Wystawa ujawnia znacznie więcej takich napięć, które – co ciekawe – pozwalają inaczej spojrzeć na twórczość czasami lekceważoną lub odsyłaną do lamusa. Świetne jest np. zderzenie ze sobą osadzonych w tradycji koloryzmu płócien Józefa Czapskiego i op-artowskich prac Wojciecha Fangora.

Wystawa próbuje – jak można przeczytać w folderze jej towarzyszącym – wydobyć napięcia właściwe kluczowym momentom tamtych lat. Nie tylko w obrębie samej sztuki. Więcej, dalece wykracza poza czysto artystyczną problematykę. Prace artystów w ciekawy sposób zostały zanurzone w rzeczywistości, w której powstały. Są tu konflikty polityczne i społeczne lat 30. ubiegłego wieku, o których przypomina wybór jawnie zaangażowanych prac m.in. Mieczysława Bermana, Leopolda Lewickiego czy Linkiego. Jest II wojna i dramat Holokaustu, pokazane nie tylko przez dzieła artystów. Na wystawie znalazł się kapitalny zapis pieśni z hitlerowskich obozów koncentracyjnych w wykonaniu Aleksandra Kulisiewicza, dziennikarza i więźnia Sachsenhausen. Jest socrealizm i stan wojenny, wreszcie przełom 1989 r.

OPOWIEDZIEĆ O WSPÓŁCZESNOŚCI

„Nowe przedstawienie sztuki czasów nam bliskich daje szansę na reinterpretacje znaczeń wybranych dzieł i postaw” – można też przeczytać w katalogu. Wystawa próbuje wyciągnąć wnioski ze zmian jej postrzegania w ostatnich dwóch dekadach. Pokazano m.in. artystów pochodzenia żydowskiego związanych z École de Paris: Jankiela Adlera czy Zygmunta Menkesa, którzy długo pozostawali na marginesie i dopiero po 1989 r. zainteresowali się nimi badacze i rynek sztuki. Jednak przede wszystkim wystawa jest też propozycją trochę innego spojrzenia, zwłaszcza na twórczość ostatnich 30 lat.

Lata 80. w galerii to nie tylko członkowie legendarnej Gruppy czy „13 grudnia 1981 rano” Łukasza Korolkiewicza z przedstawieniem ekranu telewizora, na którym widzimy gen. Jaruzelskiego informującego o wprowadzeniu stanu wojennego, ale też neodadaistyczna, ironiczna Kultura Zrzuty czy wrocławski Luksus. Są tu prace wideo sięgające po niezależną muzykę rockową tego czasu: Brygadę Kryzys (Tomasz Sikorski) i Moskwę (Józef Robakowski). Świetnym pomysłem jest wreszcie przypomnienie twórczości zmarłego przed kilku laty i długo pomijanego Jacka Kryszkowskiego, osobnego i niepokornego, który w swych działaniach wciąż przekłuwał rozmaite artystyczne baloniki.

Ekspozycję zamyka ostatnie dwudziestolecie. Pokazano różne propozycje malarstwa, od Jadwigi Sawickiej i Wilhelma Sasnala po głośny debiut sprzed kilku lat, czyli Jakuba Juliana Ziółkowskiego, ale także przykłady sztuki krytycznej, różnych odcieni zaangażowania społecznego czy krytyki instytucjonalnej. Jednak nie dominują tu słynni wychowankowie „Kowalni”, czyli pracowni Grzegorza Kowalskiego, lecz twórczość bardziej ironiczna, grająca konwencjami: grupa Azorro i Oskar Dawicki czy Zbigniew Libera (praca z cyklu „Pozytywy”). To pewna propozycja kanonu współczesności, dlatego całkiem zasadne jest pytanie o tych, którzy są nieobecni w Muzeum Narodowym: o Mirosława Bałkę, Pawła Althamera czy Artura Żmijewskiego. Tu otwiera się pole do poważnej dyskusji.

„Widzom zarówno polskim, jak cudzoziemskim, mamy obowiązek dać obraz sztuki tego czasu” – pisze Piotr Rypson. Racja, bo trudno opowiadać o naszej sztuce Polakom i przyjezdnym, jeżeli wyrwie się z jej dziejów to, co było jej niedawną przeszłością i to, co powstaje na naszych oczach. Warszawa, jako jedna z niewielu stolic europejskich, do tej pory mogła się „pochwalić” ignorowaniem swojej artystycznej historii. Brak twórczości artystów XX i XXI wieku w kanonicznym dla Polski muzeum był bardziej niż symboliczny. Dlatego też tak ważne jest powstanie tej galerii. Nie wiem, czy można mówić – jak to zostało ogłoszone – że mamy już swoją Tate Britain (i czas na Tate Modern, czyli Muzeum Sztuki Nowoczesnej). Jednak pierwszy krok został zrobiony.  

Galeria Sztuki XX i XXI Wieku, Muzeum Narodowe w Warszawie

 

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2013