Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nowy rok dostał w prezencie od starego rządowy projekt gruntownych zmian w systemie emerytalnym. Zmian wymuszonych złą sytuacją w finansach publicznych i obawą, że szybko rosnące zadłużenie lada chwila przekroczy konstytucyjne progi bezpieczeństwa. Potrzeba udoskonalenia samego systemu emerytalnego była więc wtórna przy przygotowywaniu rządowej propozycji.
Równocześnie trzeba podkreślić, że ratowanie finansów publicznych nadszarpniętych skutkami światowego kryzysu jest absolutną koniecznością. Tym bardziej że kryzys wciąż rani kolejne państwa i zubaża ich obywateli. Nie trzeba wiele, by wywołać lawinę niebezpieczną dla stabilności kraju i naszych portfeli. A rosnące zadłużenie może być właśnie kamykiem, który ją uruchomi.
Zadłużenie można realnie obniżyć tnąc wydatki, np. pensje budżetówki i emerytury - patrz Estonia. Albo na papierze, chowając dług - vide państwa Europy Zachodniej. Nasz rząd wybrał to drugie rozwiązanie. Deficyt finansów publicznych zmniejszy się dzięki takiemu zabiegowi o 0,8-0,9 pkt. proc. PKB rocznie, co odsunie gilotynę nadmiernego zadłużenia.
System emerytalny został więc dostosowany do sytuacji finansowej państwa - na szczęście w mniej drastycznym wydaniu niż na Węgrzech, gdzie odpowiedniki naszych Otwartych Funduszy Emerytalnych po prostu zlikwidowano. W Polsce OFE zostają, ale dostaną tylko jedną trzecią obecnie otrzymywanych pieniędzy: zamiast 7,3 proc. z naszej składki jedynie 2,3 proc. Pozostałe 5 proc. zostanie zapisane na specjalnych kontach w ZUS-ie (z czasem do OFE ma płynąć nieco więcej pieniędzy - 3,5 proc.).
Różnica między OFE a ZUS jest fundamentalna. Fundusze inwestują realne pieniądze, państwowy urząd zaś jedynie je księguje i powiększa o kwoty wyznaczone przez ustawy. Nowe subkonto w ZUS-ie ma być waloryzowane korzystniej, równocześnie zgromadzone wkłady będą dziedziczone. Jednak to nie realne pieniądze, a jedynie zapisane obietnice. Bardziej zależne od politycznej koniunktury niż rzeczywistej sytuacji gospodarczej. Przy wszystkich mankamentach OFE - poczynając od zbyt wysokich prowizji - jednak zarządzają one naszymi składkami efektywniej niż państwowy ZUS.
Każda zmiana systemu emerytalnego jest modyfikacją wcześniej zawartej umowy społecznej. Zbyt często przeprowadzana, podważa do niego zaufanie. Rząd proponuje, by każdy z nas mógł 2, a z czasem nawet 4 proc. swoich dochodów przeznaczać na dodatkowe ubezpieczenie emerytalne - zachętą mają być ulgi podatkowe. Propozycja bardzo dobra i długo oczekiwana. Pytanie tylko, ile osób uwierzy, że to rozwiązanie optymalne, skoro wprowadzając przed dekadą obecny system jego twórcy kreślili optymistyczne wizje emerytów odpoczywających pod palmami.