Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po pierwsze, dlaczego konkordat ratyfikowano dopiero pięć lat po podpisaniu? Czy nie dlatego, że podpisywano go pośpiesznie, już po rozwiązaniu Sejmu i przed nowymi wyborami? Jakikolwiek by był nowy parlament i nowy rząd, został postawiony przed faktem dokonanym, jakby demonstracyjnie. Niczego już nie wolno było w podpisanym tekście nie tylko poprawić czy uściślić, ale nawet dyskutować. A prawnicy wskazywali na niedoróbki. Choćby na brak uściślenia, kto ma obowiązek - w myśl artykułu pierwszego - zgłosić ślub kościelny w urzędzie stanu cywilnego, by skutkowało to konsekwencjami cywilnoprawnymi. Dobrze, że długotrwała pauza pozwoliła na dopracowanie bodaj aneksów.
Wśród gwarancji danych wierzącym, że ich życie religijne nie napotka przeszkód, jedna z najważniejszych dotyczyła włączenia nauczania religii w system oświaty. Włączenie to jednak jest dalej jakby niepełne i niejasne. Zwalnia rodziców z jakiegokolwiek zaangażowania w wybór (co konkordat przewiduje, ale co w praktyce dokonuje się automatycznie), a równocześnie miejsce religii wśród przedmiotów szkolnych jest innej rangi niż pozostałych (stopień bez znaczenia dla średniej). Czy jest to rozwiązanie na pewno najlepsze i nie wymagające namysłu nad skutkami wychowawczymi - dzisiaj, po tylu latach?
Zaledwie naszkicowane są w konkordacie kwestie finansowe. Odsyła on do planowanej “specjalnej komisji" stworzonej przez obie strony. I nic się tu nie zmienia, gdy tymczasem sytuacja materialna społeczeństwa, a więc i Kościoła, ulega daleko idącym przeobrażeniom i rodzi nowe pytania, np. dotyczące podatków.
Wreszcie najważniejsza dla samych wierzących w Polsce sprawa zabezpieczenia misji Kościoła, a nie tylko jego struktur. Misja ta oparta została na uznanej w umowie “zasadzie niezależności i autonomii obu stron" oraz zobowiązaniu “do pełnego poszanowania tej zasady (...) dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego". Tak więc nieustannie my, wierzący, mamy do rozstrzygania, w jakiej mierze problemy stające przed nami są autonomiczne, a w jakiej należą do naszej misji. Styk świeckości i wiary w naszej rzeczywistości społecznej, politycznej, państwowej nie przestaje być problemem numer jeden.