Duma Bośni

Podczas Sarajewskiego Festiwalu Filmowego życie miasta zmienia rytm. Przez kilka dni stolica Bośni pojawia się wświatowych mediach nie wkontekście wojny iśmierci, ale kreatywności isztuki. Festiwal stał się dla mieszkańców powodem do dumy. Ato, wzniszczonym kraju, gdzie zniewielu rzeczy można być dumnym, ogromny dar.

04.10.2007

Czyta się kilka minut

Rozmowy na jakikolwiek temat w Sarajewie nie można przeprowadzić bez porównywania sytuacji "przed" i "po". Cenzusem jest wojna 1992-95. Tak jest i w przypadku kultury, która tutaj, jak w mało którym innym mieście, zawsze odgrywała ważną rolę. Za czasów Jugosławii Sarajewo było przez wielu uznawane za kulturalną stolicę Bałkanów. Belgrad i Zagrzeb otrzymywały wsparcie aparatu państwowego, ale to ze stolicy Bośni pochodziły najciekawsze pomysły, najbardziej twórcze dzieła i tacy artyści, jak Emir Kusturica czy Goran Bregović.

Ponadtrzyletnie oblężenie miasta potwierdziło znaczenie kultury dla jego mieszkańców. Mówi się, że miasto przetrwało tylko dlatego, że były w nim kawa, muzyka i teatr, a - jak to określił dziennikarz Milan Cvijanović - "życie było o wiele ważniejsze niż przeżycie". W oblężonym mieście odbywały się koncerty, dyskutowano o literaturze oraz - jak to opisuje Dževad Karahasan, bośniacki krytyk - stworzono nową definicję teatru: "to aktor i widz we wzajemnym aktywnym związku, wyrażanym przez tekst dramatu i grę aktora pod nieobecność granatów lub z granatami padającymi dość daleko, by nie mogły zabić aktorów ani widzów". Mieszkańcy miasta ryzykowali życiem, biegnąc pod ostrzałem snajperów do miejsc, gdzie można było cieszyć się sztuką. W takich okolicznościach narodził się Sarajewski Festiwal Filmowy - dziecko wojny, które w tym roku obchodzi swoje 13. urodziny.

W 1993 r., drugim roku oblężenia Sarajewa, członkowie kulturalnego Stowarzyszenia Otwarta Scena Obala wraz z dziennikarzami tygodnika "Dani" zdecydowali się zorganizować Pierwsze Wojenne Kino. Kilkoro bośniackich i zagranicznych dziennikarzy tunelem wykopanym pod lotniskiem sprowadziło do miasta kasety VHS z filmami. Wejście na festiwal kosztowało papierosa. Trudno było ustalić inną cenę, bo w oblężonym mieście oficjalna waluta była fikcją. Kiedy brakowało wody, jedzenia czy prądu, festiwal filmowy stał się oknem na świat. Namiastką normalności.

Dwa lata później wojna się skończyła, ale Festiwal przetrwał. W zniszczonym, rozdartym w wyniku porozumienia pokojowego na dwie części, mieście SFF jest powodem do chluby. Stał się najważniejszym i najbardziej spektakularnym wydarzeniem kulturalnym, a do tego motorem napędzającym rozwój współczesnej produkcji filmowej Bośni i Hercegowiny oraz regionu.

Miasto festiwali

Życie kulturalne Sarajewa toczy się od jednej imprezy do drugiej: programy Festiwalu Teatralnego Mess, przeglądu Jazz Fest, Sarajewskiej Zimy i letnich Baszczarskich Nocy obfitują w wielkie nazwiska z całego świata. SFF wyróżnia się na ich tle tym, że stara się promować i wspierać lokalnych twórców. Zapraszani są artyści filmowi z pierwszej ligi (przewodniczącym tegorocznego jury był Jeremy Irons), ale - jak zapewnia dyrektor Emina Ganic - czerwony dywan rozwijany jest przede wszystkim dla miejscowych filmowców.

Festiwal to nie tylko projekcje, ale spotkanie artystów z regionu, podczas którego mogą promować swoje pomysły i nawiązywać międzynarodową współpracę. Bo dziś trudno mówić o kinie bośniackim jako takim, większość filmów to koprodukcje. Optymistycznie nastraja fakt, iż z każdym rokiem powstaje coraz więcej filmów w koprodukcji regionalnej. Przykładem może być promowany w ramach tegorocznego SFF film "Żywi i martwi", produkcja bośniacko-chorwacka. Od kiedy w 2002 r. Danis Tanovic otrzymał Oscara za "Ziemię niczyją", kino bośniackie przeżywa renesans, a zeszłoroczny Złoty Niedźwiedź przyznany Jasmili Zibanovic za "Grbavicę" potwierdza dobrą passę. Sukcesy sprawiły, że zachodni producenci na nowo odkrywają Bałkany. Od tego roku, we współpracy z Berlinale, rozpoczęto Sarajevo Talent Campus, program dla młodych twórców, gdzie warsztaty prowadzone są przez tak znanych artystów jak Steve Buscemi czy Juliette Binoche.

SFF to kombinacja wielkich nazwisk i produkcji dla szerszej publiczności (w tym roku Michael Moore prezentował "Sico", Steve Buscemi - "Wywiad") i debiutantów. Program 13. edycji festiwalu (17-25 sierpnia) ilustruje kierunek rozwoju przedsięwzięcia: z każdym rokiem komercyjne produkcje coraz bardziej ustępują miejsca filmom awangardowym, ambitnym i niezależnym. W programie konkursowym o nagrodę Sarajewskiego Serca rywalizują produkcje z południowo-wschodniej Europy. W tym roku za najlepszy film uznano turecką produkcję "Takva", opowiadającą historię religijnego muzułmanina, którego wiara wystawiona zostaje na poważną próbę. Najlepszym filmem dokumentalnym ogłoszono "Przesłuchanie" sarajewskiego reżysera Namika Kabila, poruszający temat przekłamywania wydarzeń wojennych.

Drugie oblężenie

Optymizm i energię cechujące przedstawicieli kręgów filmowych trudno odnaleźć w innych sferach artystycznych Sarajewa. "Kultura nie została uznana za priorytet w postkonfliktowym kraju" - mówi Haris Ljubanović, producent muzyczny pracujący w Muzicka Produkcja Javnog Servisa BH, największej państwowej firmie fonograficznej. Narzeka na brak profesjonalizmu, promocji i oczywiście pieniędzy. Bośnia to mały rynek, szansę na przeżycie mają jedynie te grupy muzyczne, które przebiją się w Chorwacji. W Sarajewie nowe zespoły nie mają nawet gdzie odbywać prób, a jeśli już uda im się wydać album, to ze względu na wszechobecne piractwo mają nikłe szanse na przetrwanie. Państwowe firmy fonograficzne promują podstarzałych, przedwojennych artystów, dla młodych nie starcza miejsca. No, chyba że dla twórców turbofolku - lokalnego odpowiednika disco polo. Paradoksalnie, po rozpadzie Jugosławii turbofolk stał się jednym z niewielu elementów, które łączą nowe państwa, a sława gwiazd przenika ponad granicami.

Oliver Dujmovic, właściciel muzycznego klubu "Fis-Bock" i organizator festiwalu muzyki alternatywnej pod tą samą nazwą, z nostalgią wspomina determinację, z jaką w czasie wojny w Sarajewie tworzono muzykę. W 1993 r. muzycy przechodzili przez podziemny tunel do oblężonego miasta i grali nocami rocka. "Po wojnie, w 1997, dotknęliśmy nieba" - legendarny już koncert U2 na stadionie Koszeva był muzycznym apogeum. "Teraz miasto przeżywa drugie oblężenie, tym razem przez miernotę". Nie pierwszy raz za całe zło obwiniani są nowo przybyli. W wyniku wojny, wielu starych sarajewian opuściło miasto, robiąc miejsce dla tysięcy uchodźców z mniejszych miast i wiosek Bośni. - Oni przynieśli swój koncept kultury, a raczej jej braku - narzeka Dujmovic. - Nie szanują tego miasta, jego zasad i artystycznego dobytku. To się tyczy i wysokiej kultury, i codziennego życia. "Wieśniaków" obwinia się za wszystko: od niszczenia przystanków autobusowych po sukces turbofolku. Równocześnie spora grupa młodych, ciekawych twórców w Sarajewie to właśnie ci, którzy przybyli po wojnie z innych części kraju. Niezależnie od subiektywnych ocen fenomenu, faktem jest, iż dramatyczna wymiana populacji miasta miała wpływ na jego życie kulturalne. Dziś stolica Bośni poszukuje nowej tożsamości.

Przedwojenna wieloetniczność Sarajewa nie była wynikiem realizacji jakiegoś konceptu, ale efektem zawiłych procesów historycznych i napływu ludzi z różnych części Bałkan. Choć można dziś wątpić w idealizowany przez wielu przedwojenny międzykulturowy dialog, to wyjątkowość etnicznej różnorodności miasta była faktem. Sefardyjscy Żydzi, Chorwaci, Serbowie, Muzułmanie żyjący w jednym otoczonym górami mieście wytworzyli specyficzny, pełen różnorodności klimat. - Tego Sarajewa już nie będzie - mówi reżyser Namik Kabil. Grafik Josip Lovrenović zniża głos, mówiąc, że jego miasto nie jest wielokulturowe. W wyniku wojny pozostała w nim jedynie garstka Serbów, Żydów i Chorwatów. Większość populacji to bośniaccy muzułmanie - Boszniacy. - Teraz panuje terror wielokulturowości: to politycznie niepoprawne stwierdzić, że dzisiejsze Sarajewo jest boszniackie - podkreśla Lovrenović. Podobnego zdania jest Kabil: - Czasami się duszę - większość moich znajomych tutaj to Boszniacy, przed wojną tak nie było.

***

Organizatorzy Sarajewskiego Festiwalu Filmowego podkreślają, że kultura nie zależy od infrastruktury. - Może i nie - zgadza się Lovrenović - ale faktem jest, że jeśli mój obraz jest o kilka centymetrów za duży, to już go nie wystawią, bo nie ma przestrzeni na instalacje. Artyści chcą przetrwać, to ich bardziej interesuje niż wielkie plany czy idee. Kultura nie zależy od infrastruktury, ale w dużej mierze od sprawnych mena­dżerów. I to może być sekret sukcesu SFF - grupa profesjonalistów ciężko pracujących przez cały rok.

O pieniądze, infrastrukturę czy dobrych menadżerów kultury w Sarajewie wciąż trudno, ale można mieć nadzieję, że wraz z postępującą odbudową kraju sytuacja się poprawi. Być może jednak wieloetnicznego, wielokulturowego Sarajewa nie da się już odtworzyć. A przynajmniej jeszcze nie przez długi czas.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2007