Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Liczba żołnierzy poległych z ręki towarzyszy broni, podczas trzech dni wydarzeń, wyniosła przeszło trzykrotnie więcej, niż liczba ofiar stanu wojennego z lat '81-'88, nawet gdy wliczy się do nich wszystkie wypadki niewyjaśnione. Nie przypominam sobie, byśmy w szkole przedwojennej i w opinii publicznej kiedykolwiek obchodzili tamte smutne rocznice. Teraz trzydziesta rocznica stanu wojennego od wielu dni skupia coraz większą uwagę polityków i mediów, i jeszcze przed tą datą nie mamy wątpliwości, że posłuży ona wielu doraźnym celom.
Ale zostawiając na boku nadużycia, warto nie rezygnować z pytania, dlaczego tak nam potrzebna wydaje się pamięć o przeżyciach pozbawionych jasnych stron. Najgorętszymi zwolennikami "świętowania" 13 grudnia zdają się przecież w tej chwili ci, którzy w tej dacie widzą po prostu wydanie wojny narodowi przez jego wrogów. Czym się więc pożywić, czym natchnąć na przyszłość, rozpamiętując taki właśnie obraz i wszystkie jego detale?
To nie jest oczywiście temat na felieton. Dlatego pozostanę tu tylko przy tym, w czym głęboko sprzeciwiam się wspomnieniom o latach rozpoczętych tak nagle 13 grudnia 1981 r. jako o latach wyłącznie klęski. Sięgając do wspomnień, i to nie tylko własnych, odnajduję w nich także zjawisko dobra. Odkrywaliśmy wówczas na nieprzeczuwaną skalę solidarność między ludźmi w kraju i poprzez zamknięte dotąd granice. A misja polskiego papieża promieniowała coraz silniej. Chciałoby się, aby o tym pozostała pamięć w naszym wspominaniu i refleksji, bo to o wiele bardziej potrzebne niż gorzka chęć rozliczania, wciąż jak się zdaje niezaspokojona.