Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Żeby się porozumieć, trzeba się rozumieć. Żeby się rozumieć, trzeba umieć wysłuchać argumentu. Jak nie będziemy kształcić tej umiejętności, zatoniemy. Różnice zdań nie są problemem. Problemem jest niemożliwość przerzucenia pomostów ponad różnicami. Życie na wyspach.
Różnice są absolutyzowane. Różnice zdominowały obraz rzeczywistości. Powiedzenie: „Przecież w tej sprawie nie różnicie się od swoich politycznych przeciwników” to bodaj najcięższy zarzut. „Oczywiście, że się różnimy. I nie tylko się różnimy, ale różnimy się z a s a d n i c z o. Nigdy byśmy nie pozwolili… Z większą determinacją wprowadzamy… Oni tylko mówili, my robimy…”. Taka uroda polityki, że absolutyzuje różnice. Jak się zna reguły tej gry, można na to patrzeć z pewnym dystansem. Tyle że kiedy rośnie temperatura politycznego sporu, od absolutyzowania różnic do zohydzania politycznego przeciwnika jest już tylko krok. Do zohydzania, do sączenia nienawiści, a w końcu – do najcięższych oskarżeń. Nie mówię o procesach, mówię o obelgach. Jak powiedzenie z mównicy, że ten, komu władzę powierzył naród, jest obcym agentem. Czy napisanie w mediach społecznościowych, że jak ktoś ma w tej czy innej kwestii odmienne zdanie, to niech wyp…dala. Owszem, każdemu mogą puścić nerwy – choć ja akurat uważam, że nie każdemu, a niektórym wręcz nie powinny. I owszem, nawet obelgi się zużywają, naród na nie obojętnieje, im ich więcej, tym skuteczność jakby mniejsza. Ale jednocześnie szczeliny rosną. Woda wlewa się tam, gdzie jeszcze chwilę temu można było przejść suchą stopą.
Różnice – powtórzę – być muszą, nie one są problemem. Gdybym miał coś podpowiedzieć tym, którzy zajmują się edukacją, powiedziałbym: pielęgnujcie różnice, rozmawiajcie o nich, pokazujcie, skąd się biorą. Tak układajcie programy, żeby było miejsce na tę rozmowę. Nie ma bardziej pouczającej lekcji niż dwa, trzy odmienne spojrzenia na ten sam problem – i dyskusja. Wszystko może być podważone, wszystko zakwestionowane, jeśli tylko niezgoda przybierze formę argumentu. Powiedziałem gdzieś, że w programach powinno być więcej godzin wychowawczych, nawet kosztem konkretnych przedmiotów. Nauczyciele z początku się oburzyli, ale potem przyznali mi rację. Cała edukacja przypomina dziś trochę nieumiejętną naukę obcego języka: wkuwa się na pamięć słownik i gramatykę, ale nie uczy się mówić. Tymczasem chodziłoby o to, żeby zdobywanie informacji służyło rozmowie. Także starciu odmiennych racji, polemice, i to w kwestiach nie tylko politycznych czy etycznych, ale też np. dotyczących estetyki. Spór może pozostać nierozstrzygnięty – i to też będzie ważna lekcja. Można postawić pytanie: co zrobić, gdy kompromis wydaje się niemożliwy? Czy zawsze w takich przypadkach powinno wkraczać państwo? I czy jest możliwe takie ukształtowanie przestrzeni publicznej, żeby ludzie o odmiennych poglądach nie byli w nieustannym i bezowocnym zwarciu?
Przypominam sobie, co mówił Tomáš Masaryk, kiedy jeszcze był posłem partii młodoczeskiej do austriackiego parlamentu: „Powiedzą wam, że krytyką i polemiką niszczycie jedność i odsłaniacie słabości swojego obozu. Ale upadek naszego kraju nastąpił w momencie jedności” (cytuję za Mariuszem Szczygłem). Jedność rozumiana jako jednomyślność, niezróżnicowanie, osłabianie albo wręcz tłumienie krytyki to wizja niebezpieczna dla każdej społeczności. Taka jedność zawsze ostatecznie budowana jest na strachu, a strach to niepewny fundament. Jednak aby różnice nie były równie niszczące, trzeba zadbać o coś, co można nazwać „kulturą różnic”.
Nie mam wielkich oczekiwań. Nie znam zbyt wielu osób, które dobrze by się czuły w świecie autentycznie pluralistycznym. Każdy z nas ma w sobie pokusę, żeby coś innym narzucić, czegoś im odmówić, w ten czy inny sposób ich „przykroić”. Nie chodzi mi więc nawet o to, żeby różnić się pięknie. Na początek wystarczy, jeśli nie będziemy się różnić byle jak – bezmyślnie, agresywnie.