Czempion odchodzi

Agassi łkał już właściwie od trzeciego seta; mecz z Benjaminem Beckerem szybko zamienił się w królewską stypę. Rozpłakał się porządnie w trakcie ostatniego gema, gdy przeciwnik słał jeszcze serwy. Z utęsknieniem czekał na koniec, by dalej móc już beczeć na całego, pod błękitnym niebem i wśród niemilknącej owacji dwudziestu tysięcy widzów...

12.09.2006

Czyta się kilka minut

Andre Agassi /
Andre Agassi /

Łzy były żywiołowe, choć niejako zaplanowane, koniec kariery wyznaczony dokładnie na ostatnią piłkę miał dramatyzm thrillera i tragizm Racine'a zarazem. Jeszcze cztery piłki, jeszcze dwie, jeszcze jedna i nieubłagane stawało się ciałem. Heros przegrywał z Czasem i schodził słaniając się ze wzruszenia z placu ostatniego boju; powtórzył przygodę wszystkich herosów i łzy były wyrazem pełnego człowieczeństwa, które na koniec musi ponieść klęskę.

W ostatnim oficjalnym meczu jego wygląd uderzał jeszcze bardziej niż zawsze. To znaczy: wyglądał jeszcze dziwniej. Albo: gorzej. Odkąd ściął włosy, założył byle jakie białe spodenki, od kiedy się postarzał, był więcej niż tenisistą, był tym właśnie: wyglądem. Na swój sposób fascynującym, przeznaczonym wprost do galerii osobliwości. Te drobne, mechaniczne, śmieszne kroczki stworzenia, o którym zapomniała ewolucja. Te wielkie, zawsze rozszerzone oczy ET, istoty z filmów Spielberga, promieniujące dziwnym, kosmicznym bólem, jakby użalały się na cały Układ Słoneczny. Ta łysa, ogromna czaszka putto z wczesnorenesansowych płócień czy grafik - takie czaszki, wirujące w pustym tle, rysował Dürer; są potworne (widać wszystkie ściegi między płatami) i urzekające. Czaszka nadto anatomiczna, ledwie przykryta skórą, taka, jaką dźwigał homo sapiens, gdy już się niemal wyprostował. Niemal: homo Agassi zachował jeszcze jakieś pierwotne pochylenie, jakby nie mógł się wciąż przyzwyczaić do pełnej, pionowej sylwetki. Zawsze przypominał nadłamaną szczotkę; bóle kręgosłupa, które wybuchły z całą siłą w ostatnim meczu, jeszcze bardziej uwydatniały jego sztywność. Do tego ta wiotkość nóg, które z wiekiem chudły, zamieniały się w patyczki, mizerny, przy Beckerze wydawało się, że wręcz zapadnięty tors. Całość gotowa już przed czasem - który doprowadzi tylko do kresu rozpoczęty proces zaniku - do złożenia w łożu śmiertelnym; nic tylko wziąć na ręce (każdy by udźwignął) i czekać.

W trakcie wspaniałego pogrzebu, ostatniego spotkania na Flushing Meadows, Agassi odegrał fenomenalnie swą tanatyczną rolę. Odchodził nie jako zawodnik, odchodził jako moribundus; kres kariery związał widowisko z ostatnim namaszczeniem. Ciało trapione cierpieniem kurczyło się, odmawiało gestów, ciemne cienie okrążały oczy, twarzoczaszka z minuty na minutę upodabniała się do fizys Klausa Kinskiego z filmu "Nosferatu wampir"; podobieństwo było tak uderzające, że przecierało się ze zdumienia oczy. Zdarzały się chwile nagłej rezurekcji, wygrany set, as walnięty nagle, ni stąd, ni zowąd, po serwisie o szybkości serwisu starszej junorki. Nie można było pojąć, skąd te niespodziewanie wygrane piłki czy całe wręcz gemy, a nawet set; były jak życie po życiu, wampirze backhandy niemal bez zamachu.

Zresztą uderzenia Agassiego zawsze były nieznaczne. Wyjątkowo skuteczne, ale wyprowadzane nie wiadomo skąd, bez wielkiej tenisowej maestrii, bez baletu rąk, jaki odgrywa choćby Nadal. Właściwie nieładne, trochę byle jakie, a nawet, zdawałoby się, amatorskie (niezgrabny serwis, niezgrabny wolej). Wiele lat temu Gilles Deleuze w jednym z wywiadów telewizyjnych (nigdy go nie puszczono, gdyż Deleuze zaczął się śmiać z siebie samego, kpić z własnych słów) interpretował grę Björna Borga, który nie tylko wprowadził dwuręczny backhand, ale też zmienił wysokość lotu piłki. Deleuze mówił o Borgu jako o graczu ludowym, przeciwstawiającym arystokratycznej wymianie piłek śmigających tuż nad siatką wymianę demokratyczną, sięgającą po różne niestylistyczne, nieskodyfikowane techniki (jak choćby dwuręczny backhand), które nadają piłce zmienne rotacje i unoszą ją wyżej nad siatkę. Siatka była wedle rozumowania Deleuze'a miejscem, by tak rzec, najbardziej normatywnym - im prościej i niżej nad nią leciała piłka, tym bardziej tenisista zbliżał się do ideału; Borg swymi liftami rozbił ideał w drobny mak.

Agassi należał po części do bandy postborgowskiej, która doprowadziła rewolucję Borga do skrajności i swoistej anarchii. Tak pod względem ubioru i fryzur, jak sposobu gry - nieeleganckiej, nieogładzonej. Po części: z tej grupy wyrosły (każda demokracja wynaturza się w chamstwie) tenisowe cyborgi (Cy-Borgi) operujące wulgarną siłą, jak Boris Becker i jego - szczęśliwie dziś już nieskuteczni - naśladowcy; Agassi niemający w sobie nic z atlety skierował się ostatecznie w inną stronę, bo precyzyjnych, niesygnalizowanych smagnięć, gdy trzeba - poprzedzonych jak u Borga inteligentym, ale niezbyt długim rozegraniem piłki.

Tym niemniej wobec elegancji Samprasa i kilku innych stylistów, posługujących się nadal jednoręcznym backhandem, ze wszystkich uderzeń tym najbardziej klasycznym i najpełniejszym (gdyż wyprowadzającym rękę wprost w niebo i nadającym energii najpiękniejszą formę, spełniającym figurę najwspanialszego tenisowego élan vital), pozostał stylistycznym przybłędą. W ostatnich latach, kiedy odnosił wciąż wspaniałe zwycięstwa, jego bękarctwo jeszcze bardziej rzucało się w oczy. Nadeszła nowa fala graczy; tenisiści typu Nadal czy Federer wypracowują nowy styl, łączący hiperatletyzm z pewną finezją. Przy obnażonych muskułach Nadala, przy sylwetce Federera Agassi wzbudzał litość swą cherlawością; przy ich pięknych uderzeniach (urokliwy, choć dziwny forhand Nadala, rasowy backhand Federera; w obu przypadkach dostojnie prowadzona rakieta, wyraźnie zaznaczony zamach) jego szybkie pacnięcia trąciły podwórkiem.

A jednak to jego wielbiło się oglądać i przy nim niemal nigdy się nie nudziliśmy. Na pewno z powodu zażartości, waleczności, która wraz z wiekiem przybierała cechy heroizmu. Na pewno dlatego, że zawsze było w nim coś pozasportowego, począwszy od fizjologii starca czy puer senex po zadziwiającą łatwość wzruszania się i wzbudzania wzruszenia; gdy przegrywał, gdy returny adwersarzy karciły jego kiepski drugi serwis, miał wiele ze zbitego psa, który niepotrzebnie tu przykulał, gdzie, po co, w jakie gości? Na pewno z powodu dziecinnego maniactwa, powtarzania gestów, tych całusów z ukłonem wysyłanych niezmiennie do publiczności na czterech stronach trybun i świata. Ale też wielbiło się go właśnie z powodu tej szczególnej niearystokratycznej, by zacytować raz jeszcze Deleuze'a, niezdarności, która otwierała do niego drogę, wyróżniała go wśród innych, nadto doskonałych i hermetycznych (jak w nich wniknąć, którymi drzwiami?) graczy. Geniusz przytruchtał spoza wszelkiej normy, nie traktem królewskim, lecz z jakiejś niejasnej odnogi, a tylko takie pochodzenie jest gwarantem genialności.

Telewizor wymuszał nachalnie szloch, no dobrze, podarowałem André łezkę. Umarł, pożegnał się i poszedł do szatni. Na koronie stadionu czuwała z lekko obnażoną piersią karmicielki i parą aniołków (trzyletnim i pięcioletnim) Wielka Matka, Steffi Graf. Życie po życiu zapowiada się pogodnie i spokojnie, już w tym jej głowa.

A w tym tutaj, na korcie, na razie będzie trwała pustka. Nadala i Federera uwielbiać nie sposób, mają coś z tytanów i maszyn zarazem. Są trochę too much; Agassi skontruował swą karierę, zwłaszcza jej drugą część, wokół przeszkody, niemożności, wątpienia, histerii. Ostatecznie najbardziej z nich ludzki, arcyludzki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006