Byki z południa

Midi Libre” – codziennie mijam mural reklamujący regionalny dziennik. Sądząc po stylistyce, blaknie już dobre 40 lat: w suchym klimacie tynk się dłużej trzyma. Tytułowa „Wolność Południa” ulega z pewnością erozji, podobnie jak pozycja owej gazety.

24.08.2014

Czyta się kilka minut

"Ubocznym skutkiem tauromachii jest wielka podaż mięsa z młodych byków..." (przepis na końcu tekstu) / Fot. CORBIS
"Ubocznym skutkiem tauromachii jest wielka podaż mięsa z młodych byków..." (przepis na końcu tekstu) / Fot. CORBIS

Francuskie prowincje nad Morzem Śródziemnym to jednak nadal ziemia, gdzie człowiek oddycha swobodniej, o czym Polakom pisał najpiękniej Andrzej Bobkowski.

To na pewno ma związek ze słońcem – nawet niekoniecznie tym upalnym, rzecz nie w samej temperaturze, ile w intensywności światła. Słońce wypala i redukuje do piaskowobeżowego, zmatowiałego constans każdą fasadę, napis i witrynę, przez co ludzkie osady nie mają na swoim ciele zbyt wielu wykwitów zachodniej nowoczesności i lśniących oznak dostatku. Gdy akurat w polu widzenia nie ma samochodów, narzuca się nagle z całą prawdziwością sztampa o czasie, który się zatrzymał.

Innym, łatwym do rozpoznania powodem tej czystości obrazu jest bieda, która w ciepłym klimacie nie jest ani trochę bardziej „urocza”, tyle że mniej gryzie w oczy – bujna, pleniąca się przez okrągły rok roślinność i sucha aura sprawiają, że ruder i dziurawych płotów nie ogarnia ten rodzaj dramatycznego zasyfienia, który dalej, na północ, nadaje zaniedbaniu i brudowi wymiar rozpaczliwy, czasem wręcz eschatologiczny. Liszaje pleśni na ścianie rudery w naszych stronach budzą od razu myśli o rozpadzie i śmierci.

Pomniczki na skwerkach i nazwy ulic sugerują, że większą historyczną traumą jest tu wojna w Algierii niż II czy nawet I światowa; kulturowo bliżej stąd do Magrebu niż Alp, wystarczy rzut oka na spiralnie zawinięte kiełbaski u rzeźnika albo ludzi siedzących przed barem w cienistym bezczasie. Miejscowy sposób picia anyżówki, tak mocnej, że rozcieńczanie lodowatą wodą prawie nie osłabia jej smaku, to wybitny wkład Francji w teorię względności: przy założeniu stałej przestrzeni od krzesełka do platanu czas można dowolnie rozciągnąć i przesiedzieć nad jednym pastisem całe popołudnie, aż po dziesiątej dolewce kostka lodu w szklaneczce zadzwoni na kolację.

Ale trzeba doczekać późnego wieczora – chociaż czy pora jest na pewno późna to rzecz względna, skoro na imprezy zaczynające się o dziewiątej sprzedaje się bilety ulgowe dla dzieci – by poczuć, jak daleko jest się tu od centrum i jak mocno peryferyjność bywa ratunkiem dla wolności. Całymi rodzinami ludność ściąga na areny, czasem tymczasowe, wpasowane w placyk między merostwem a kościołem, czasem stałe, wyznaczone przez owalnie obsadzone platany. Nawet wioski tak małe, że nie uświadczysz salonu telefonii komórkowej, mają swoje klepisko i trybuny. Wszyscy idą popatrzeć na gonitwy, będące lokalną, bezkrwawą odmianą tauromachii, choć to uczone słowo brzmi zbyt wyrafinowanie jak na zabawę, której istotą są popisy mające wyłonić największego chojraka na pastwisku.

Taka jest, jak sądzę, geneza uganiania się z bykiem, gdzie nie wystarczą zwinne uniki, trzeba jeszcze starać się zdjąć mu z rogów jedną z zapętlonych nitek. Każda z nich równa się nagrodzie pieniężnej, podbijanej w miarę upływu czasu przez lokalnych sklepikarzy i notabli. Spiker nawija więc bez ustanku: cukiernia z rue de la Poste dokłada 5 euro; piekarnia z Place de la Republique 3 euro; salon kosmetyczny Estéthique, oferujący do końca tygodnia zniżkę na maseczki odmładzające, podbija stawkę o 10 euro... i tak to się toczy przez kwadrans, aż byk zostaje odwołany do zagrody i na klepisko wybiegnie następny.

Czasem gonitwy bywają bardziej sformalizowane i na arenę wychodzą ekipy zawodowców w białych strojach i z nazwiskami na koszulkach. Ale równie często nie ma żadnych drużyn i do popisów stają lokalne młodziki, świadome tego, że tam, skąd dobiega najgłośniejszy chichot, siedzą, pousadzane wedle ścisłej hierarchii urody, miejscowe królewny.

Ostatnio pewien tygodnik wydrukował test na światopogląd, z którego mi wyszło, że jestem „niespakietowany”. Pewnie dlatego, przy całej niechęci do rozrywkowych polowań i przemysłowego chowu bydła, nie umiem się oburzyć na dręczenie byków. Co prawda się ich nie zabija, ale ten kwadrans na arenie to niewątpliwie stres. Może jestem poruszony tym, jak dobrze w rytm codziennego życia została wpasowana potrzeba rywalizacji, ryzyka, popisu i wygłupu? My – w krajach wypychających nieokrzesane aspekty męskiego ego poza nawias – mamy demolkę w oparach wódy i wymiocin, skwitowaną westchnieniem: „młodość musi się wyszumieć”.


Ubocznym skutkiem tauromachii jest wielka podaż mięsa z młodych byków. U nas jest o nie trudno, ale i z normalną wołowiną wyjdzie nam gardiane de taureau, typowa dla Camargue potrawa przyrządzana podobnie jak ta po burgundzku. Do marynaty z wina (musi być mocno taniczne) dodajemy, oprócz cebuli nakłutej goździkami, tymianku, rozmarynu i liścia laurowego, także skórkę z jednej pomarańczy. Następnego dnia osuszamy kawałki mięsa, obsmażamy je krótko na oliwie i przekładamy do garnka razem z marynatą, gotujemy na minimalnym ogniu co najmniej trzy godziny. W połowie gotowania solimy, dodajemy parę filecików anchois i garść zielonych oliwek z pestkami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2014