"Bóg, Król, Ojczyzna"

Sto lat temu Lawrence z Arabii marzył o powstaniu w tym miejscu nowej potęgi: arabskiej, muzułmańskiej i zjednoczonej. Bliskowschodnia monarchia wprawdzie nie powstała, ale Jordania jest dziś jednym z najstabilniejszych państw regionu.

09.05.2004

Czyta się kilka minut

Stare Miasto w Ammanie /
Stare Miasto w Ammanie /

80 tysięcy ludzi: tylu mogło zginąć w gigantycznym zamachu, który w Ammanie planować miała Al-Kaida z wykorzystaniem gazów bojowych. Pierwsze doniesienia na ten temat pojawiły się już w połowie kwietnia - arabska gazeta “Al-Hayat" podała wtedy lakoniczną wieść, że Jordańczycy rozbili komórkę terrorystyczną, zabijając lub aresztując wielu terrorystów narodowości jordańskiej i syryjskiej, którzy planowali zamach na siedzibę wywiadu. O szczegółach miejscowa telewizja poinformowała w minionym tygodniu, emitując także “wyznanie" aresztowanych terrorystów - najwyraźniej skłonionych do zeznań.

Asmi al-Jajusi, przedstawiony jako szef grupy korpulentny mężczyzna z widocznymi siniakami na twarzy, opowiadał, że wyładowane materiałem wybuchowym samochody miały eksplodować przed budynkami rządowymi i ambasadami. Rozkaz do ataku miał mu przekazać na terenie Iraku Abu Musab az-Zarqawi, wspólnik Osamy bin Ladena i organizator zamachów na żołnierzy koalicji. Inny z zatrzymanych, mechanik samochodowy Husajn Szarif Husajn, zeznał, że na rozkaz Jajusiego skupował auta oraz chemikalia do produkcji broni (w sumie 20 ton), które zgromadzono w tajnym laboratorium na pograniczu z Syrią.

Droga jordańska, droga iracka

A jednak przeglądając jordańskie gazety można zasnąć z nudów. Tylko wyczyny az--Zarqawiego i ostatnia groźba zamachów przykuwają uwagę wśród licznych “audiencji", “przecięć wstęg" itp. Tyle tylko, że na tle doniesień z sąsiednich krajów ta nuda świadczy o względnej stabilizacji państwa, które powstawało w podobnych okolicznościach jak Irak, ale którego droga potoczyła się zupełnie inaczej - zarówno kiedyś, jak i dziś. To za czasów zmarłego w 1999 r. króla Husajna, ojca obecnego króla Abdullaha II, Jordania doszła do mistrzostwa w bliskowschodniej dyplomacji: była ostatnim niedomkniętym oknem na świat saddamowskiego Iraku, a zarazem przyjęła jedyną - prócz kairskiej - ambasadę Izraela w krajach arabskich.

Na każdym, kto widział inne arabskie metropolie, Amman robi dziś wrażenie czystością i niewysokimi, estetycznymi budynkami, malowanymi na biało lub krytymi płytami z piaskowca. Stolicę tworzą dzielnice na wzgórzach i centrum, wijące się w dolinie między nimi. Ponad półtora miliona mieszkańców nie przytłacza, jak w dziesięć razy ludniejszym Kairze czy 5-milionowym Bagdadzie. Socrealistyczna gigantomania nie uwiodła rządzącej prozachodniej monarchii Haszymidów - jak stało się nad Nilem za Nasera i nad Tygrysem za Saddama Husajna. Jordania, licząca tyle mieszkańców co Bagdad, nie doświadczyła też takiej migracji do stolicy, jaka w Kairze stworzyła ogromne przedmieścia slumsów.

Samochód wyjeżdża z położonej na wzgórzu dzielnicy Dżabal al-Webda, mija podążającego do kościoła księdza katolickiego z grupą Hindusek i Filipinek, pracujących tu jako gospodynie domowe. Serpentynami zjeżdżamy w ciasne uliczki centrum, przypominające czasy, gdy Amman przypadkiem stał się stolicą “wynalezionego" po I wojnie światowej królestwa.

O tamtych czasach opowiada książka, którą tutejsze księgarnie oferują w wersji arabskiej i angielskiej: “Siedem Filarów Mądrości" Lawrence’a z Arabii. Ten agent brytyjskiego wywiadu, umiejętnie wspierając rewoltę szarifa Mekki Husajna przeciw Turkom, stał się kontrowersyjnym patronem państwowego tworu nazwanego Transjordanią, z czasem przekształconego w Jordanię.

Choć Lawrence fascynował się arabską kulturą i sprzyjał arabskim aspiracjom niepodległościowym, jego mocodawcom z brytyjskiego dowództwa w Kairze i politykom z Londynu chodziło raczej o zwerbowanie Arabów do dywersji za tureckimi liniami w Palestynie. Obietnic o zjednoczonej bliskowschodniej monarchii nikt w Londynie i Paryżu nie składał poważnie. A na pewno traktowano ją mniej poważnie niż deklarację lorda Balfoura, który część obiecanego Arabom terytorium obiecywał jednocześnie Żydom, by mogli stworzyć “siedzibę narodową".

Chcąc ukoić zawiedzionych Haszymidów, zaoferowano im trony w brytyjskich protektoratach. Dla synów szarifa Husajna - Abdullaha w Transjordanii i Fajsala w Iraku - zachodnie potęgi wykroiły “od linijki" granice, przecinające terytoria plemienne i wyznaczające twory państwowe bez umocowania w historii.

Historia Iraku, gdzie zbuntowani oficerowie w 1958 r. obalili monarchię, potoczyła się tragicznie. Natomiast prawnuk Abdullaha - o tym samym imieniu - rządzi dziś Jordanią, jednym z najstabilniejszych państw w regionie.

Widoki z Wieży Babel

W centrum Ammanu zauważa się zaskakujący fakt - w Jordanii jest mało rdzennych Jordańczyków. Rozmawiam z kilkunastoma osobami: sprzedawcami gazet, właścicielami kawiarni, sklepu fotograficznego, kantoru - żaden nie jest autochtonem. Palestyńczycy, często zdobiący swe sklepy wizerunkiem jerozolimskiej Kopuły na Skale, czują się tu jak u siebie. Irakijczycy, zwracający uwagę wymawianiem ogólnoarabskiego “k" jak “cz", sprzedają talie kart z poszukiwanymi członkami reżimu Saddama, zapalniczki ze zdjęciem samolotu wbijającego się w WTC (wszystko made in China) i irackie gazety dla rodaków na tułaczce, których żyje tutaj 300 tys. Bezzębny i czarnoskóry 70-letni Nigeryjczyk łamanym arabskim opowiada, że z ojczyzny wyjechał 50 lat temu - do Jerozolimy. W 1967 r. podczas “wojny sześciodniowej" uciekł z Palestyńczykami - do Ammanu. Skrzywiony reumatyzmem stoi przy przenośnym urządzeniu do prażenia orzeszków.

Do tego trzeba dodać sąsiadujące ze stolicą wsie, zamieszkałe przez różnorodne nacje. Najbardziej widoczni są Czerkiesi i Czeczeni, którzy uszli z Kaukazu przed naporem rosyjskim jeszcze pod koniec XIX w.; Murzyni sprowadzani w tym samym okresie przez Turków Osmańskich jako niewolnicy z Sudanu i Etiopii; wreszcie masowo przybywający dziś do pracy Egipcjanie.

Islam wyznaje 93 proc. społeczeństwa, chrześcijaństwo 5 proc. (to prawosławni, katolicy i Ormianie). Choć większość muzułmanów stanowią sunnici, to na południu znajdują się szyickie enklawy skupione wokół sanktuariów członków Domu Proroka; niedawno doszło do starć sił rządowych z szyitami w mieście Ma’an.

Rdzenni Jordańczycy, zamieszkujący bogate dzielnice Ammanu “na wzgórzach", dominują w armii, policji i urzędach. Podporą monarchii są też plemiona beduińskie, w większości prowadzące osiadły tryb życia. Silne związki rodowe, konserwatywne normy moralne i wynagradzana lojalność wobec króla dają im znacznie wyższą pozycję, niżby to wynikało z ich liczebności. Dużo Beduinów służy w siłach bezpieczeństwa. Na ich koszarach widnieje hasło: “Bóg, Król, Ojczyzna".

Obóz Palestyna

Szeroka droga z Ammanu na południe jest osią dzielnicy warsztatów, zakładów usługowych i sklepików. Na co drugiej witrynie widnieje wizerunek Kopuły na Skale. Nazwy sklepów też nie pozostawiają wątpliwości: al-Quds (po aramejsku: Jerozolima), Nablusi, Bajsani, Ariha (Jerycho).

To al-Wahdat - dzielnica uchodźców palestyńskich. “Czasowo" przebywa dziś tu milion Palestyńczyków, którzy napływali falami do słabo zaludnionej Jordanii po powstaniu państwa Izrael w 1948 r., które Arabowie nazywają do dziś an-Nakba (“katastrofa"), a przede wszystkim po “wojnie sześciodniowej", gdy Izrael zajął Zachodni Brzeg (dawną Cisjordanię) - kawałek Palestyny, po 1948 r. inkorporowany do monarchii haszymidzkiej. Uchodźcy początkowo mieszkali w obozach i to słowo do dziś przetrwało w nazwach tutejszych miejscowości palestyńskich, choć namiotów już nie ma, a slumsy ustąpiły miejsca solidnym domom. To wyraz niezgody na wygnanie i nadziei na powrót do ziemi ojców. Jednak Muhajjam Ghazza (Obóz Gaza) czy Buqa stały się - wbrew woli wygnańców - miastami zintegrowanymi z jordańskim krajobrazem.

Al-Wahdat pamięta również gorsze chwile jordańsko-palestyńskiej koegzystencji. Gdy po 1967 r. obozy kipiały od frustracji, wiele tamtejszych organizacji zbrojnych skorzystało z nieuznawania aneksji Zachodniego Brzegu przez rządy arabskie i dokonywało z baz w Jordanii operacji przeciw “celom" izraelskim po drugiej stronie rzeki Jordan - prowokując izraelskie kontrataki (dowodzone m.in. przez obecnego premiera Izraela). Nazywano tych ludzi fedainami, składającymi z siebie ofiarę. Oburzeni na nieudolność ammańskich władz w walce z Izraelczykami, fedaini przestali czuć wdzięczność wobec gospodarzy. Zaczęli tworzyć niezależne struktury wojskowe i administracyjne, wystawiali posterunki wokół obozów.

Kiedy we wrześniu 1970 r. Palestyńczycy porwali cztery samoloty pasażerskie, z których trzy wylądowały na północy Jordanii, król Husajn stracił cierpliwość. Uzyskawszy z Tel-Avivu dyskretne zapewnienie o nieinterwencji, użył armii i beduińskich sił bezpieczeństwa do odbicia zakładników - i zarazem do spacyfikowania społeczności palestyńskiej. W obrazowym nazewnictwie arabskim wypadki te nazwano “Czarnym Wrześniem": tysiące zabitych, nocne rewizje w domach połączone z gwałtami i rabunkiem. Ostatni zbrojny opór palestyński miał zostać złamany w mieście Dżerasz, koło ruin rzymskiego miasta Gerasa, gdzie siły królewskie zastosowały ponoć napalm. Palestyńscy przywódcy uciekli do Bejrutu i Damaszku, a zwykła ludność przeszła przez dziesiątki “obozów filtracyjnych", gdzie wymuszano od niej deklaracje lojalności.

Nudna stabilizacja

Droga skręca w kierunku wschodnim. Coraz częściej mijamy jadące w przeciwnym kierunku luksusowe samochody z saudyjską rejestracją. Przez odległe o 150 km przejście w Ajn al-Umari przybywają do Ammanu weekendowi turyści dla “przyjemności stołu i łoża" - niedostępnych w konserwatywnym królestwie Saudów. Podobne obrazki można zobaczyć na moście łączącym Arabię Saudyjską z Bahrajnem albo na lotnisku w Bejrucie, gdy lądują samoloty z Dżiddy i Rijadu. Wiele sklepów i barów w Ammanie kusi reklamami wyrobów gorzelni i browarów zakazanych u pustynnego sąsiada; liczne nocne kluby zatrudniają prostytutki, głównie z byłego ZSRR i Rumunii - oficjalnie jako artystki kabaretowe i tancerki.

Za oknem robi się płasko i pusto. Pustynia jordańska jest raczej kamienista, żwirowa lub przypomina step. Ale oto nagle wśród kamienistych wzgórz wyrasta baza wojskowa. Powiewają przed nią dwie flagi: jordańska i iracka. To obóz szkoleniowy (z amerykańskich funduszy) dla 40 tys. irackich policjantów. W kolejnej bazie spomiędzy hangarów sterczą charakterystyczne sylwetki sowieckich MIG-ów; Amerykanie sprowadzili je z Iraku po zakończeniu działań wojennych w ubiegłym roku.

Obecność Amerykanów, ambasady izraelskiej, a także sklepów z alkoholem i nocnych klubów powinna czynić z Jordanii idealny wręcz cel dla skrajnych ugrupowań muzułmańskich. Atakując takie miejsca, chcą skompromitować w oczach muzułmanów “kolaborancki" reżim - to ich taktyka, wypróbowana w wielu krajach. Jednak Jordańczycy zapewniają, że nic podobnego tutaj nie grozi, a ludzie pokroju Chattaba (Jordańczyka walczącego w Czeczenii) i Zarqawiego muszą dopiero stąd wyjechać, by uzyskać swobodę działania.

Rewelacje o planowanym zamachu w Ammanie przypominają przypadek zastrzelenia przed kilku laty na ulicy w tym mieście pracownika Amerykańskiej Agencji Międzynarodowego Rozwoju (USAID) czy działające do niedawna oficjalnie biura palestyńskiego Hamasu.

"Misjonarz"

A także pewną zasłyszaną rozmowę. Młody mężczyzna, siedzący z tyłu autobusu z Irbid do Ammanu, zwracał uwagę długą brodą, przystrzyżonymi wąsikami, silną wonią perfum, nieskazitelnie białą diszdaszą (tradycyjnym długim ubraniem męskim) i zawojem oplatającym niewielką taqiję (czapeczkę). Wypielęgnowanym, klasycznym językiem arabskim zaproponował współpasażerom darmowe wydawnictwa religijne i zbiory modlitw opatrzone podpisem Bractwa Czystości. Zapytany o związki jego organizacji z istniejącym pod tą nazwą na przełomie X i XI w. tajnym ugrupowaniem muzułmańskim z irackiej Basry, wyraźnie się zmieszał. Wspomniał tylko, że przyjechał z Jamajki, a jego “bracia" Arabowie działają także w USA i Kanadzie. Ostatecznie skupił uwagę na swoim równie młodym sąsiedzie, małomównym albo onieśmielonym. “Patrz na ulicę - powiedział misjonarz, gdy autobus jechał przez przedmieścia Ammanu. - Ci ludzie mówią, że są muzułmanami. Ale czy naprawdę to muzułmanie? Wielu pije alkohol, nie wspomina imienia Boga. Czy ich obchodzi mur w Palestynie? Czy martwi ich los braci w Iraku? Wielu z nich to niewierni, twoi wrogowie".

Tymczasem dojechaliśmy do celu. Oaza al-Azraq słynie z ponurego fortu, zbudowanego z czarnego bazaltu. Za okienkiem nad wejściem było ponoć mieszkanie w 1917 r. Brytyjczyka Lawrence’a, który marzył o arabskiej i muzułmańskiej potędze.

A Arabowie poszli za tym przedstawicielem “zachodniego kolonializmu", aby walczyć z (muzułmańskim) sułtanem ze Stambułu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2004