Ambicja kryjąca pęknięcie

Pasją rządu Kazimierza Marcinkiewicza nie jest rozwiązywanie trudnych problemów. Jego pasją są ideologiczne fajerwerki. Nieco naciągając marksowskie kategorie można powiedzieć, że ten rząd nie zajmuje się bazą. On się zajmuje nadbudową.

09.01.2006

Czyta się kilka minut

W Polsce są szczególne powody, by wystrzegać się moralnych uzdrowicieli państwa, odkąd słowo "sanacja" skompromitowało się w II RP. /
W Polsce są szczególne powody, by wystrzegać się moralnych uzdrowicieli państwa, odkąd słowo "sanacja" skompromitowało się w II RP. /

Nowa władza jak zaczęła od posunięć ideologicznych - zakazując poznańskiej Parady Równości - tak też kontynuuje. W Sejmie zostaje powołany Zespół Parlamentarny na rzecz Przywrócenia Autorytetu Władzy. Rzecznik rządu strofuje szefa publicznej telewizji za - jego zdaniem - nieprzychylny wobec rządu materiał dziennikarza "Wiadomości" o decyzji przedłużenia pobytu polskich wojsk w Iraku. Minister edukacji Michał Seweryński zapowiada wprowadzenie do szkół wychowania patriotycznego, a wycofanie stamtąd wychowania seksualnego (skądinąd fikcyjnego). Pada zapowiedź finansowego wsparcia ze strony Totalizatora Sportowego (spółki z udziałem skarbu państwa) dla Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej (uczelni o. Tadeusza Rydzyka). Trwa procedura powoływania dr. Janusza Kochanowskiego, prawnika o dość restrykcyjnym podejściu do praw człowieka, na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich.

Nieład w taborach

Na tle tego urzędowego moralizowania i przywracania należytej - odgórnie ustalonej - miary rzeczom i ideom toczą się sprawy i sprawki, jakie ma na sumieniu każda władza: lewicowa i prawicowa, światopoglądowo neutralna czy też narodowo-katolicka.

Już w pierwszych tygodniach po powołaniu rządu wychodzi na jaw, że szef gabinetu politycznego ministra ochrony środowiska Jana Szyszki ma postawione prokuratorskie zarzuty. Doradca ministra zostaje zdymisjonowany, ale nie od razu: początkowo słyszymy dobrze znaną śpiewkę - dopóki człowiek nie zostanie skazany przez sąd, dopóty... A to znowu okazuje się, że warszawska radna należąca do klubu PiS bezprawnie wykupuje mieszkanie w centrum miasta za bezcen pod fałszywym pretekstem, że to jej jedyny dach nad głową (gdy naprawdę pani radna ma nowy dom w jednej z podwarszawskich gmin). A to dawny urzędnik Lecha Kaczyńskiego z warszawskiego Ratusza, znany z tego, że wynajmował partyjnemu koledze miejski lokal (także za bezcen), teraz zostaje wiceszefem Poczty Polskiej.

Równocześnie rząd prowadzi legislacyjną ofensywę. Jest już gotowy projekt ustawy pozwalającej przenosić urzędników z urzędu do urzędu z ominięciem wymogów ustawy o służbie cywilnej. W ten sposób powstanie kolejny wyłom w budowanym z takim trudem korpusie służby cywilnej. Będzie można powoływać na wysokie stanowiska w administracji "swoich" - niezależnie od tego, czy spełniają wymogi adekwatne do tego stanowiska. Najgłośniejsza jest - oczywiście - sprawa nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji. Ustawa, którą od początku jak najsłuszniej krytykowano jako dającą politykom zbyt wielką władzę w elektronicznych mediach (głównie publicznych), została zmieniona w taki sposób, że zwiększyły się tylko jej dotychczasowe wady. Dotąd Krajowa Rada odnawiana była co dwa lata w jednej trzeciej, co umożliwiało (choć nie gwarantowało) jakąś równowagę wpływów. Teraz jest możliwa polityczna monopolizacja Rady. Dotąd przewodniczący Rady nie mógł być odwołany przez prezydenta, co dawało mu pewien stopień niezależności. Teraz może być odwołany, co nadaje mu status zbliżony do statusu urzędników Kancelarii Prezydenta. Jednym słowem: PiS krytykowało upolitycznienie mediów przez "nie-naszych", ale bardzo mu się podoba ich upolitycznienie przez "naszych".

Nadbudowa wyżej bazy

Pasją rządu Kazimierza Marcinkiewicza nie jest rozwiązywanie trudnych problemów. Jego pasją są ideologiczne fajerwerki. Nieco naciągając marksowskie kategorie można powiedzieć, że ten rząd nie zajmuje się "bazą". On się zajmuje "nadbudową". I robi to dosyć umiejętnie, skutecznie upartyjniając kolejne domeny, których "reformowania" się podejmie. Ten rząd to chyba naprawdę lubi.

Trzeba jednak zauważyć dwa udane pociągnięcia personalne dotyczące jak najbardziej "bazy" (bo resortów gospodarczych): odwołanie ministra skarbu Andrzeja Mikosza, podejrzewanego o niejasne powiązania finansowe, oraz nominację Zyty Gilowskiej na stanowisko wicepremiera i ministra finansów. To drugie wydarzenie będzie dobrym sygnałem dla rynków finansowych, więc może pomóc gospodarce, a zarazem jest politycznym sukcesem na froncie walki z PO.

W gamie działań związanych z "nadbudową" najważniejsza, najgroźniejsza i najbardziej oryginalna na tle wszystkich poprzednich ekip wydaje mi się ambicja rządu, by nauczać naród, co jest dobre, a co złe. Bo to, że rząd zabiega o większy wpływ w mediach? No cóż, każdy rząd tak ma, że najpierw (jako opozycja) opowiada się za wolnością słowa, a potem (gdy dochodzi do władzy) bardzo troszczy się o to, by media w należyty sposób klarowały obywatelom, na czym rzeczywiście polega polityka gabinetu. Każdy rząd ma też na swoim zapleczu dorobkiewiczów i ludzi podejrzanej konduity. Tacy zawsze ciągną do władzy, a tej często brakuje chęci czy wystarczającej determinacji, by ich odsunąć. Ale właśnie dlatego, że rząd w demokratycznym państwie jest dziełem głęboko ludzkim (czytaj: głęboko niedoskonałym), rząd choć trochę przytomny stara się nadmiernie nie pouczać o swojej moralnej wyższości, nie przekonywać, że wraz z nowymi ludźmi nadszedł też radykalny przełom, naprawa publicznej moralności i sanacja państwa. Pycha sama w sobie jest już przywarą. Pycha na tle innych przywar staje się groteskowa.

Przełom w cieniu sanacji

W Polsce zresztą są szczególne powody, by się wystrzegać jak ognia przybierania pozy moralnych uzdrowicieli państwa. Odkąd słowo "sanacja" skompromitowało się wraz z obozem politycznym, który doszedł do władzy na fali niepodległościowej legendy marszałka Piłsudskiego, powinniśmy wszyscy - a liderzy polityczni w szczególności - o tym pamiętać. Ale jakoś ta pamięć szwankuje: miał z nią problemy premier Jan Olszewski, miał Jerzy Buzek (a może raczej Marian Krzaklewski), teraz zaś mają taki problem bracia Kaczyńscy - ci chyba nawet większy niż ich prawicowi poprzednicy.

Chętnie dodam, że ta ambicja moralnej naprawy nie wzięła się znikąd, lecz jest reakcją na pewnego rodzaju moralny nihilizm poprzedniej ekipy. To jest jakieś usprawiedliwienie. A jednak bracia Kaczyńscy robią błąd: moralnej naprawy nie da się dokonać wprost, od razu i tylko za pomocą słów. Moralna naprawa może być pośrednim skutkiem lepszych (bardziej przejrzystych, bardziej wydajnych, tańszych) instytucji. Zamiast gadania o moralnej naprawie, rząd powinien reformować kraj i zachowywać najdalej posuniętą werbalną powściągliwość.

Przeciwieństwem moralnego nihilizmu nie jest bowiem moralizatorskie pouczanie narodu. Kto tego nie rozumie, nie będzie też zaniepokojony tym, że rząd bierze się do oceniania profesjonalizmu dziennikarzy. A jednak problem jest: takie oceny, choć nie są cenzurą, są już formą presji na media. Tego może jeszcze wyraźnie nie widać, ale pod powierzchnią rysuje się jakieś pęknięcie. Strofowanie dziennikarzy mogłoby być skuteczne w warunkach pół-dyktatury. W warunkach demokracji rząd może na tym tylko stracić.

---ramka 403994|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2006