Abchazja: był sobie raj

Wizyta tutaj jest jak podróż w czasie, niczym do peerelowskiego kurortu po sezonie. Jednak pod wierzchnią warstwą rzeczywistości, tą dla turystów, zawsze kryje się to samo. Wojna.
z Abchazji (Kaukaz Południowy)

01.10.2018

Czyta się kilka minut

Sowmin – budynek rządowy, który został zniszczony podczas wojny. Suchumi, 2017 r. / JACEK NOWAK
Sowmin – budynek rządowy, który został zniszczony podczas wojny. Suchumi, 2017 r. / JACEK NOWAK

Dzieje się to na E-97 – jedynej międzynarodowej drodze wiodącej przez Abchazję, nieuznawaną republikę, położoną wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego, pomiędzy Rosją a Gruzją. 8 września ok. godz. 23 w rządową kolumnę samochodów, jadącą od strony rosyjskiego Psou w kierunku Suchumi, stolicy kraju, wbija się jadące z naprzeciwka auto. Na miejscu ginie premier Abchazji Gennadi Gagulia, a jego ochroniarz i kierowca zostają ciężko ranni.

W internecie z miejsca wybuchają teorie spiskowe – że za tragicznym wypadkiem stoją rosyjskie służby, albo i sam Putin. Niczego wykluczyć nie należy, to w końcu Kaukaz. Prawda, jak to zazwyczaj bywa, może się jednak okazać znacznie bardziej prozaiczna. E-97 to zwykła, średnio utrzymana jednopasmówka. Bardzo niebezpieczna – w wielu miejscach zainstalowano na niej progi zwalniające. Jazda przez Abchazję wygląda tak: najpierw sznury samochodów rozpędzają się do granic możliwości, a potem gwałtownie hamują. Czasem któryś z nich się nie wyrabia. Jakby tego było mało, na szosę regularnie wchodzą stada krów.

– Muchy – wyjaśnia taksówkarz, jadąc slalomem między zwierzętami. – To przez muchy. Pęd powietrza od aut przegania owady. I krowy mają spokój.

– A często zdarzają się zderzenia z tymi krowami?

– Nieustannie!

Byłeś kiedyś w wojsku?

Gennadi Gagulia nie znalazł się w środku nocy na szosie do Suchumi przypadkowo. Trzy miesiące wcześniej, 29 maja, Syria, jako piąte państwo na świecie, uznała niepodległość Abchazji. Pozostałe kraje to Wenezuela, Nikaragua, Nauru i – oczywiście – Rosja. W zasadzie tylko ona się liczy. Suwerenność quasi-państwa swego czasu uznały także Tuvalu oraz Vanuatu, ale potem wycofały swoje poparcie. Gest Syrii potraktowano więc z należytą powagą – do rosyjskiej delegacji lecącej do Syrii dołączyli zarówno premier, jak i prezydent Abchazji, Raul Chadżymba. 8 września wracali z lotniska w Soczi, gdzie wylądował ich samolot z Damaszku.

Śmierć Gagulii to tragiczny epilog obchodzonej właśnie 25. rocznicy zakończenia wojny abchasko-gruzińskiej z lat 1992-93. Przypomnijmy: po rozpadzie Związku Sowieckiego status Abchazji stał się niejasny (wcześniej stanowiła autonomię w ramach Gruzińskiej SRR). Między Tbilisi a Suchumi wybuchła najpierw wojna dyplomatyczna (Abchazi zażądali zwiększenia autonomii, Gruzini odmówili), a niedługo później doszło do secesji. W jej następstwie wybuchła już realna wojna, która ostatecznie – po wsparciu separatystycznej republiki przez Rosję – zakończyła się klęską Gruzji.

Obecnie status Abchazji ponownie jest niejasny. Najbardziej pasuje do niej określenie: „nieformalny protektorat rosyjski”. Natomiast dla całego świata, poza pięcioma wymienionymi państwami, Abchazja stanowi po prostu część terytorium Gruzji, choć ta od 30 września 1993 r. nie ma nad nią kontroli.

Konsekwencje takiego stanu rzeczy są niezwykłe. Żeby wjechać do Abchazji, trzeba bardzo tego chcieć. Procedura wjazdowa składa się z czterech etapów: 1. Wypełnienie szczegółowego formularza wizowego na stronie miejscowego MSZ; 2. Przyznanie promesy wizowej (często wpada do folderu ze spamem); 3. Przejście przez granicę; 4. Przyznanie „wizy” w biurze konsularnym w Suchumi. Wyzwaniem jest zwłaszcza punkt trzeci. Oprócz siedzenia godzinami, najpierw na posterunku gruzińskim, potem abchaskim, na turystów czeka jeszcze kontrola bagaży i szczegółowe przesłuchanie przez żołnierzy rosyjskich. Obok standardowych pytań o datę urodzenia czy cel podróży zdarzają się też mniej przyjemne: „Czy służyłeś w wojsku?”, „Czy ktoś z rodziny pracuje w policji?”, „Dokładna nazwa i adres pracodawcy?”. Czasem – jak donoszą życzliwi na forach podróżniczych – turyści nie są wpuszczani. Bez powodu. Bo tak.

Kraina absurdu

Na tych, którzy ostatecznie przekroczą granicę, czekają same paradoksy i zaskoczenia. Delegacja rządowa z Gennadim Gagulią teoretycznie mogła przylecieć z Syrii bezpośrednio do Suchumi. W praktyce to niemożliwe, bo lotnisko w stolicy Abchazji nie obsługuje połączeń międzynarodowych. Każda linia, która chciałaby tam latać, z miejsca zostałaby objęta między- narodowymi restrykcjami. To samo dotyczy granicy morskiej i portu w Suchumi. Międzynarodowym bojkotem od lat objęta jest abchaska poczta. Każdą widokówkę z Abchazji należy najpierw włożyć do większej koperty i wysłać do rosyjskiego Soczi. Tam jest rozpakowywana i słana dalej (lub nie: turyści często się skarżą, że ich przesyłki nie docierają do adresatów). W Abchazji nie działają również międzynarodowe sieci komórkowe: gdy wjedziemy na jej terytorium, po prostu stracimy zasięg. Za to punkty wi-fi znajdują się niemal wszędzie, nawet na przystankach autobusowych, przy których pasą się kozy.

A przecież był tu kiedyś i mógłby nadal być raj dla turystów. To nie przypadek, że na niewielkim terytorium separatystycznej republiki (jedna czwarta województwa mazowieckiego) towarzysz Stalin kazał wybudować aż pięć letnich willi: w Suchumi, w Nowym Afonie, w Gagrze, nad jeziorem Rica oraz w okolicach Gudauty. Góry Kaukazu łączą się tu z Morzem Czarnym, widoki dosłownie zapierają dech w piersiach, jest także sporo piaszczystych plaży (reszta wybrzeża to niemal wyłącznie kamienie). Tu również znajdują się dwie najgłębsze jaskinie na świecie: Wieriowkina oraz Krubera-Woronia.

Tymczasem wizyta w Abchazji to przede wszystkim podróż w czasie, prosto do peerelowskiego kurortu po sezonie z lat 80. XX w. W modernistycznej kafejce w Nowym Afonie puszczają nawet italo disco. To jednak tylko cienka powłoczka, przygotowana pod turystów. Wystarczy trochę poskrobać i zawsze wychodzi to samo. Wojna.

U nas była wojna

– Aaaaa... Poliaki... Ja z Białorusi, my sąsiady – mówi Liuba i na jej twarzy natychmiast pojawia się ciepły uśmiech. Do Abchazji przyjechała jako młoda dziewczyna, tu wyszła za mąż. A potem przyszła wojna, która zabrała jej i męża, i syna. Obserwowanie twarzy Liuby to wstrząsające doświadczenie. Żywe, pogodne spojrzenie tężeje w ciągu kilkunastu sekund, a potem rozlewa się nieskończony ból. – Wojna to głupota – szepce, ocierając łzy. Niemal każda rozmowa z mieszkańcami Abchazji przebiega tak samo. Najpierw pytanie: „Skąd jesteście?”. Potem: „Jak się wam podoba Abchazja?”. I w końcu, nie więcej niż po pięciu minutach, pada sakramentalne: „Wiecie, u nas była wojna...”.

Choć wojna z Gruzją skończyła się ćwierć wieku temu, nie da się od niej uciec. W każdym miasteczku, każdej wsi znajduje się memoriał albo izba pamięci po tych, którzy zginęli. W Nowym Rajonie (Nowej Dzielnicy), blokowisku w Suchumi, tablice pamiątkowe widać nawet na ścianach wieżowców. A okna, w których wiszą firanki, sąsiadują ze sczerniałymi, wypalonymi dziurami po bombach. Wojna to też brak. Przed wojną Abchazję zamieszkiwało 550 tys. ludzi, po – 240 tys. Kraj opuszczony przez ponad połowę mieszkańców (głównie Gruzinów) miejscami przypomina krainę duchów, zwłaszcza w okolicach Oczamczyri i Tkwarczeli, na południowym wschodzie, gdzie toczyły się ciężkie walki. Puste domy, ulice, wsie, całe miasta sprawiają, że Abchazja to obecnie modny cel dla miłośników tzw. urbeksu (urban exploration), czyli zwiedzania opuszczonych wytworów ludzkiej cywilizacji.

Najbardziej upiornym symbolem wojny jest jednak Sowmin, wypalony i zdewastowany podczas walk najważniejszy budynek rządowy w Suchumi. Po rozejmie zdecydowano, że nie zostanie odbudowany i ta decyzja obraca się teraz przeciwko Abchazom, którzy od lat muszą żyć z trupem potężnej budowli w ścisłym centrum stolicy. Od strony placu Wolności Sowmin nie wygląda jeszcze najgorzej, zewnętrzne mury trzymają się nieźle. Ale w środku gmach przypomina scenografię do „Stalkera” lub innych filmów i gier postapo. Rozwalone ściany, zdemolowane klatki schodowe i szyby windowe. Stosy pustych butelek, bo to popularna miejscówka imprezowa dla znudzonej młodzieży. W najgorszym stanie są oficyny boczne – tu już zawaliły się stropy i dach, agresywne pnącza wciskają się w coraz słabsze ściany konstrukcyjne, żwawo rosną pierwsze drzewa.

Biegi na cmentarzu

Rosja to z kolei temat delikatny i skrzętnie omijany w rozmowach. Z jednej strony, stanowi tu rację bytu. W zatwierdzonym przez parlament budżecie Abchazji na 2018 r. niemal 58 proc. wpływów to rosyjskie dotacje, a na maleńkim terytorium ­separatystycznej republiki stoi aż 26 rosyjskich baz wojskowych. Obsługa rosyjskich turystów to także jeden z najważniejszych sposobów zarobkowania dla tutejszych mieszkańców. Z drugiej strony, Rosjanie dbają przede wszystkim o własny interes. Owszem, budują przeznaczone dla siebie hotele bądź apartamentowce, zwłaszcza w północno-zachodniej części kraju, gdzie mają najbliżej z zatłoczonego ponad wszelką miarę Soczi. Ale o systemowym wsparciu dla kraju mowy nie ma. Przepiękne dworce kolejowe niszczeją, w pracujących na pół gwizdka fabryczkach działają maszyny pamiętające czasy Stalina, a o remontach dróg nikt nie myśli, choć jak widać, to śmiertelnie poważny problem.

Po zimowych igrzyskach olimpijskich w 2014 r. sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej. W położonej pod Soczi miejscowości Krasnaja Polana rozegrano wiele konkurencji, m.in. biegi i skoki narciarskie oraz kombinację norweską. Problem w tym, że dokładnie w tym miejscu leży wielki czerkieski cmentarz wojenny z XIX w., święte miejsce, którego spokoju pod żadnym pozorem zakłócać nie wolno (Abchazowie należą do czerkieskiej rodziny narodów kaukaskich). Igrzyska na kościach przodków zostały więc potraktowane przez wielu Abchazów, zwłaszcza ze starszego pokolenia, jako niewybaczalna profanacja. Do tego dochodzą sankcje międzynarodowe, które duszą Abchazję. „Byliśmy niepodlegli, a potem uznała nas Rosja”, podsumowuje gorzko abchaski polityk Rusłan Kiszmaria.

Byle dalej stąd

„Arsenij!” – raz po raz rozlega się okrzyk, który słychać w każdym zakątku posesji, oddalonej niewiele ponad kilometr od centrum Picundy. Picunda, nadmorski kurort, położony w północno-zachodniej części Abchazji, to jedna z popularniejszych wśród Rosjan miejscowości wypoczynkowych. Jakiś czas temu w odwiedziny do tutejszych koszar przyjechał sam Władimir Putin.

Bazę wojskową trudno przeoczyć. Kilkaset metrów za głównym deptakiem wyrasta wysoki płot, szczelnie zasłonięty drzewami i krzewami, u góry owinięty drutem kolczastym i przyozdobiony licznymi kamerami. Miejscowi radzą, by nie zatrzymywać się na pobliskim chodniku, ani nie przyglądać zbyt natarczywie ukrytemu za zielenią ośrodkowi.

Naprzeciwko bazy, po drugiej stronie szosy, ciągną się działki, przekształcone przez właścicieli na kwatery prywatne dla turystów. Jedno z gospodarstw żelazną ręką prowadzi pełna energii blondynka, Asida. Arsenij to jej najstarszy syn – bystry i nienagannie wychowany nastolatek, co i rusz głośno wzywany przez matkę do pomocy. Oprócz abchaskiego i rosyjskiego chłopak nieźle mówi po angielsku: do jego zadań należy m.in. ustawianie gościom wi-fi w telefonach. Każdego dnia Asida odwozi Arsenija do liceum w Gagrze – 20 km po progach zwalniających tam i z powrotem. Na pytanie „Co będziesz robił po maturze?” także odpowiada ona: – Jedzie do Moskwy, studiować na wydziale nafta i gaz. To w zasadzie wyczerpuje dyskusję, bo obserwując nieugiętą determinację Asidy, można z góry przyjąć, że tylko nieszczęśliwy wypadek pokrzyżuje jej plany.

Praca od świtu do nocy, ciągłe prania i zmiany pościeli, organizowanie rosyjskim gościom rozrywek, wszystko to służy jednemu – zapewnić pierworodnemu jak najlepszą edukację i start w życiu. Oczywiście poza Abchazją. Wśród młodych ludzi to tutaj popularny schemat. Najambitniejsi i ci, których stać – wyjeżdżają do Moskwy. Ci, których stać średnio albo po prostu chcą się wyrwać – wybierają najbliższą metropolię, czyli Rostów nad Donem. O tym, by uczyć się lub robić karierę na miejscu, raczej nikt marzeń nie snuje.

Kiedy zapada zmrok

Suchumi, centralna część miasta w pobliżu dworca autobusowego (to w zasadzie trochę większy przystanek). Pękła rura, chodnikami wiją się strumyczki wody, wsiąkają w ziemię dopiero przy bramie do pobliskiego parku. Wystarczyłoby zrobić punktową naprawę, ale służby rozorały całą ulicę. Wiaczesław z Wołgogradu przygląda się temu z rezygnacją: – Trzy lata temu też tak było...

Wiaczesław – Slawo dla tych, z którymi wypije własnoręcznie pędzoną czaczę – nie jest typowym turystą. Do Abchazji przyjeżdża regularnie. Zawsze do Suchumi, zawsze do tej samej gospodyni. Tłumaczy, że to dla pogody i doskonałych owoców, ale z tonu głosu słychać, że lubi Abchazję. Być może nawet kocha, bo gdy zaczyna o niej mówić, markotnieje. – Tu się nic nie zmienia – wzdycha ze smutkiem. Trudno odmówić mu racji. W Suchumi nie widać dźwigów, przy nadbrzeżnej promenadzie niemrawo buduje się jeden hotel. Po zmroku całe miasto wyludnia się w ciągu godziny, a po dwudziestej drugiej samemu nie ma co chodzić. Nie, żeby było niebezpiecznie. Po prostu podczas spaceru po ciemnym i pustym mieście szybko się robi nieswojo.

Tylko zarośla w środku Sowminu rosną w najlepsze – powoli, ale nieubłaganie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp roczny

365 zł 95 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)

  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
269,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2018